Widmopis

3 minuty czytania

widmopis, okładka

O Davidzie Mitchellu po raz pierwszy usłyszałem, gdy wybrałem się do kina na ekranizację jego powieści pt. "Atlas chmur". Czego o tym filmie by nie powiedzieć, nie można odmówić mu rozmachu, z jakim przedstawiono w nim sześć różnych opowieści. Dostawszy więc propozycję recenzji jego debiutanckiego utworu pt. "Widmopis", zbyt długo się nie wahałem. Wiedziałem, że czeka na mnie wymagająca lektura, której nie skończę w trymiga. I rzeczywiście, cackałem się z powieścią ponad miesiąc. Na szczęście nie była to droga przez mękę, jak w przypadku niedawno opisywanej przeze mnie "Drogi Serca", lecz po prostu potrzebowałem chwili na refleksję czy zwyczajnie odsapnięcie od przedstawianych na kartach powieści wydarzeń. Całego tego czasu w ogóle nie uważam za zmarnowany, a wręcz przeciwnie. Ale po kolei.

"Widmopis" jest powieścią napisaną w dziewięciu częściach i trzeba przyznać, że poszczególne rozdziały są niezwykle różnorodne. Spotkamy tu chociażby: japońskiego ekstremistę-terrorystę, który wysadza metro w Tokio w imię Jego Serendipity, przywódcy sekty o niepokojąco antyludzkich poglądach; transmigrującą z ciała do ciała duszę (umysł?), szukającą swojej prawdziwej powłoki i początku swojej historii; czy kobietę mieszkającą na Świętej Górze gdzieś w Chinach, z którą prześledzimy całe jej życie i rotację okolicznych systemów politycznych. Muszę powiedzieć, że zmiany kolejnych scenerii zupełnie mnie zaskakiwały. Oczekiwałem jakiejś spójnej historii w kilku częściach, a dostałem... No właśnie, co?

Wszystkie te kompletnie różne historie są jednak połączone delikatną nicią – czasem jest to wręcz jedno, pozornie nieistotne zdanie, które łatwo przeoczyć. Konstrukcję powieści przyrównałbym do lawiny – tak jak zaczyna się ona od małej drobinki, żeby skończyć się potężnym rumowiskiem, tak i tutaj drobne zdarzenie ma czasem kolosalne znaczenie dla życia innego bohatera. Według mnie książka próbuje zachęcić do zastanawiania się nad pytaniami typu: czy możemy kontrolować nasze życie, czy też jest ono z góry przesądzone i jesteśmy zdani na łaskę mistycznego przeznaczenia? A może to ktoś inny kontroluje nasze życie? Czy zmiana malutkiego wydarzenia, jakim jest na przykład odebranie telefonu w konkretnym momencie, sprawiłaby, że nasze losy potoczyłyby się zupełnie inaczej?

Nie bez znaczenia pozostaje tutaj sam tytuł powieści w oryginale brzmiący "Ghostwritten". Ghostwriter, czy też autor widmo, jest osobą opracowującą anonimowo na zlecenie "autobiografie" mniej lub bardziej znanych person. W lekturze występuje również postać ghostwritera, którego wydawca wypowiada słowa, będące dla mnie podsumowaniem całej książki.

- [...] Pepys, Boswell, Johnson, Swift, wszyscy wciskają kit czytelnikowi.
- Przynajmniej był to ich własny kit. Autor widmo wciska go za innych.
[...]
- Wszyscy jesteśmy takimi autorami, mój chłopcze. I chodzi nie tylko o nasze wspomnienia, również o nasze czyny. Wszyscy uważamy, że panujemy nad naszym życiem, ale w rzeczywistości zostało już ono napisane przez otaczające nas siły.
- Co więc nam pozostaje?
- Jak dobrze to się czyta?

Składam wielki ukłon Davidowi Mitchellowi za to, jak poradził sobie z warstwą językową utworu. Miałem wręcz wrażenie, że pisarz potrafi przestawić swój tok myślenia na ten należący do danego bohatera – zupełnie jakby sam był opisywaną transmigrującą duszą. W książce zmieniają się nie tylko scenerie, ale również poziom wykształcenia protagonistów – mamy więc do czynienia zarówno z mongolską plebejuszką, jak i z brytyjskim biznesmenem. Cowidmopis, okładka ciekawe, idealnie zmienia się nie tylko sposób wysławiania się postaci, ale również ich tory myślowe! Nie jest to prosty podział na wiejskiego chama i miastowego krezusa, jak to często w takich przypadkach bywa. Chapeau bas, panie Mitchell.

Mam niestety kilka uwag do warstwy technicznej książki. O ile okładka jest bardzo ciekawie skonstruowana, o tyle mnogość literówek w tekście była wręcz zatrważająca. Przeszkadzał mi również brak odstępu między kolejnymi wydarzeniami w poszczególnych częściach, choć nie wiem, czy nie taki był zamysł autora. Czytając zlany blok tekstu, dopiero po kilku akapitach potrafiłem się zorientować, że od początku strony zdążyliśmy przenieść się w czasie i miejscu, co wprowadza do lektury zbędny chaos.

Podsumowując, "Widmopis" jest kawałkiem naprawdę dobrej literatury. Zachwycają szczególnie wydarzenia rozgrywające się na azjatyckich terenach, gdzie David Mitchell spędził parę lat i widać, że czasu tego nie przepuścił między palcami. Wiedząc, że to debiut pisarza, zdumiewa mnie jego wielki talent w kreowaniu zupełnie różnych postaci w sposób perfekcyjny. Nie jest to lektura, którą przeczytacie w tramwaju bez obawy o przeoczenie istotnych fragmentów. Lepiej przysiąść w domu i poświęcić nieco wolnego czasu na kontemplację nad treścią oraz zabawę w odszukiwanie w poprzednich częściach nawiązań do kolejnych zdarzeń. Gwarantuję – nie pożałujecie. A może na kartach waszej historii ktoś już zapisał wam lekturę "Widmopisu"?

Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
8
Ocena użytkowników
9 Średnia z 2 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...