Wasteland: Remastered

4 minuty czytania

Niejeden z nas znalazł się w sytuacji, gdy chcieliśmy wprowadzić kogoś z młodszego rodzeństwa w klasykę gatunku i zaszczepić w niedoświadczonym umyśle, wychowanym na wypełnionych wodotryskami nowoczesnych produkcjach AAA+, pasję do tak dawnych hitów jak "Baldur's Gate" czy "Fallout". Życie zazwyczaj szybko zweryfikowało nasze wyobrażenia co do tego procesu. Co jest z tą oprawą graficzną? Dlaczego te ludziki są takie małe? Czemu walka wygląda tak dziwnie? Jakie tury? Gdzie jest znacznik, który powie mi, w którą stronę mam pójść? Jak to nie ma "szybkiej podróży"? Jeju, jaka ściana tekstu... Z grubsza, karkołomne zadanie, które kończyło się w większości przypadków totalnym fiaskiem.

wasteland: remastered

Zremasterowany "Wasteland" pozwolił mi znowu poczuć się młodo i zrozumieć ten nieprzyjemny stan zagubienia. Oryginalna produkcja pojawiła się na rok przed moimi narodzinami oraz na ponad dekadę przed pierwszym obcowaniem z grami komputerowymi. W zamyśle inXile było zachować specyficzny klimat i jak najwięcej elementów protoplasty, delikatnie usprawnić oprawę audiowizualną oraz poprawić szereg błędów datowanych na koniec prezydentury Ronalda Reagana. Nie dziwi zatem, że tytuł jest swoistym wehikułem czasu, który przenosi nas do 1988 roku – ze wszystkimi tego wadami i zaletami.

Absolutnie nikt nie zamierza nas tu prowadzić za rączkę. Zaraz po ładnie odświeżonym filmiku, który pokrótce wprowadza w realia panujące w uniwersum (w skrócie – doszło do srogiego nieporozumienia z amerykańskim satelitą w roli głównej i globalne mocarstwa rzuciły się sobie do gardeł, po czym zostały tylko nuklearne pustkowia), zostajemy przerzuceni do siedziby Strażników Pustkowi, nieugiętych stróżów prawa oraz ostatniego symbolu nadziei na zrujnowanych obszarach dawnego południowego zachodu Stanów Zjednoczonych. No i jazda... ale zaraz, jak mam w to grać? Samouczek? Podpowiedzi? Pierwsze zadanie delikatnie wprowadzające w zasady rządzące rozgrywką? Hehehe.... Bez żartów, sam musisz do wszystkiego dojść, jesteś dużym chłopcem lub dużą dziewczynką. Oczywiście, zawsze możemy zajrzeć do przaśnej instrukcji, ale nie rozwiewa ona wszystkich wątpliwości.

wasteland: remastered

Od razu jesteśmy więc rzuceni na głęboką wodę pośrodku rozszalałego oceanu w trakcie sztormu. Jasne, metodą prób i błędów w końcu dojdziesz do tego, jak poruszać się i działać w tym świecie, a po pewnym czasie okiełznasz go w tak satysfakcjonujący sposób, że w końcu będzie ci to przynosić jakąś radość. Jednak pierwsze wrażenie jest strasznie frustrujące i wręcz odpychające. Mechanika i założenia pozostały bez zmian, co zapewne ucieszy największych purystów, ale nowicjuszy czeka twardy orzech do zgryzienia już na samym starcie.

Podobnie jak w papierowych RPG – tworzymy drużynę za pomocą (cyfrowych) rzutów kośćmi i losowaniu atrybutów (choć można pogodzić się ze wcześniej predefiniowanym wyborem twórców), a potem bierzemy się za zwiedzanie tego nieprzyjemnego świata. Eksploracja wygląda tak, jakbyśmy poruszali pionkiem po mapie, i opiera się na bardzo uważnym czytaniu masy tekstu, który wypluwa produkcja.

wasteland: remastered

Czytać trzeba ze zrozumieniem i konieczna jest pamięć o istotnych szczegółach, bo sami musimy wpaść na to, co w danej lokacji należy zrobić, aby popchnąć fabułę do przodu. Dialogi polegają na ręcznym wpisywaniu poszczególnych fraz i liczeniu, że trafiliśmy dokładnie w istotne słowo kluczowe, które interesuje naszego rozmówcę – w przeciwnym przypadku jedyną jego odpowiedzią będzie "nie rozumiem". Podobnie jest z elementami otoczenia. Na przykład samodzielnie musimy dojść do tego, w którym dokładnie miejscu użyć umiejętności spostrzegawczości, aby odkryć tajemne wejście do jaskini, gdzie użyć łomu do wyważenia zamkniętych drzwi czy wykorzystać kryptologię, aby dowiedzieć się, co znaczą te szlaczki napisane na ścianie. Jeden krok w lewo lub w prawo i nie uzyskamy nic.

Nie ma miękkiej gry i nikt się z tobą nie pieści, także wrogowie. Tytuł bazuje na losowych spotkaniach. Raz na swojej drodze spotkamy nieprzyjaciół, z którymi spokojnie sobie poradzimy – jeżeli mamy mniej szczęścia, cóż... pozostaje tylko wczytać tytuł, bo z dziesięcioma nieprzyjaciółmi na jeden raz mało kto sobie tu poradzi, a broń lubi się zacinać w najgorszych momentach. System walki opiera się na turach. Decydujemy, jakie działania mają wykonać nasi bohaterowie (m.in. atak, unik, ucieczka), a potem czytamy zwięzłą relację z ich poczynań i ewentualnie jak mocno poszatkowali nas wrogowie. Proste, ale całkiem satysfakcjonujące.

wasteland: remastered

Niestety, interfejs nadal trąci myszką i każdy nasz ruch czy reakcja wymaga ciągłego klikania, otwierania nowych ekranów oraz przewijania ścian tekstu. Męczące to strasznie, tym bardziej biorąc poprawkę, o której wspomniałem wcześniej, czyli że nie wszystkie działania mogą okazać się trafne czy prowadzić do czegokolwiek. Nawet głupi awans na kolejny poziom doświadczenia czy zapis stanu gry wymaga tu ekstra kliknięć. Ech... Przy okazji twórcy odpowiedzialni za konwersję chwalą się, że dodali możliwość zabawy za pomocą pada i to niby dla wygody, ale nie wierzcie szubrawcom ani przez sekundę! Gra przy pomocy kontrolera jest tak łatwa jak naprawa silnika starego trabanta za pomocą igły, szczoty klozetowej oraz pocztówki z Quito (stolica Ekwadoru, nie wiedzieliście?). Dodatkowo dwa razy bardziej nieprzyjemna i uciążliwa. Znaczy, cholera, wybij sobie takie fanaberie szybko z głowy.

Jeżeli chodzi o zadania, na które się napatoczymy, to niby nadal czuć w nich klimat oraz brutalność postnuklearnego świata, ale nie są one w jakimś stopniu specjalnie rozbudowane. Ich wpływ na gracza opiera się bardziej na personalnych odczuciach i osobistym kodeksie moralnym niż specjalnie rozbudowanych dialogach. Przykładowo jedni poczują się jak śmiecie, gdy zabiliśmy ukochanego pieska małego chłopca (któremu niestety trochę się zmutowało i zasmakował w ludzinie), a potem musieliśmy uciszyć także smarka, bo się na nas bezpardonowo rzucił. Drudzy natomiast przejdą koło tego obojętnie i wydadzą się z siebie głośne meh...

wasteland: remastered

Zdecydowanie największym plusem odświeżonego "Wasteland" jest oczywiście oprawa audiowizualna. Zgadza się, jest oszczędnie, ale idealnie zachowuje klimat klasycznej gry z poprzedniego wieku, a przy okazji cieszy oko. Otoczenie oraz modele postaci na mapie zostały wyrenderowane na nowo. Portrety bohaterów czy nieprzyjaciół zostały udoskonalone i pasują do współczesnych standardów, przy okazji zachowując duży respekt w stosunku do starych grafik. Podobnie jest z przerywnikami filmowymi, które zostały dodatkowo w pełni udźwiękowione. Kameralna muzyka i wstawki muzyczne pasują do tego, co akurat dzieje się na ekranie, dając porządnego kopa do immersji.

Biorąc to wszystko pod uwagę, "Wasteland: Remastered" mogę z czystym sumieniem polecić tylko weteranom produkcji z 1988 roku (choć i oni mogą raczej psioczyć na niewielką ilość zmian oraz kilka nowych bugów, które niesie za sobą ta edycja) lub graczom, którzy naprawdę chcą się przekonać, jak kiedyś wyglądały gry cRPG, lecz odstraszała ich oprawa wizualna lub problemy z kompatybilnością. To porządny remaster, ale bez wielkich fajerwerków i niosący ze sobą niewiele zmian. Niektórzy będą wniebowzięci, lecz inni spalą się na tym doświadczeniu bardziej niż na środku postnuklearnej pustyni.

Dziękujemy firmie GOG.com za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Plusy
  • Odświeżona oprawa audiowizualna
  • Kompatybilność z najnowszymi konfiguracjami sprzętowymi
  • Poprawiono stare bugi
  • Jest tak wierna oryginałowi, jak to tylko było możliwe...
Minusy
  • ...co oznacza, że nowi gracze odbiją się od niej totalnie
  • Tylko dla weteranów i zdeterminowanych
  • Sterowanie padem
  • Wiele aspektów boleśnie się zestarzało
Ocena Game Exe
6
Ocena użytkowników
-- Średnia z 0 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Ostatni minus nie jest taki zły.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...