Piper Hecht opuszcza swoje wojska i udaje się na ślub cesarzowej Katrin. Nowo wybrany patriarcha Bonifacy VII jest jeszcze bardziej szalony niż jego poprzednicy. Zamiast korzystać z przywilejów, deklaruje otwartą wojnę z Nocą, heretyków każe nawracać miłością i dobrym przykładem, a co gorsza – rozdaje majątek kościoła biednym. Cloven Februaren wciąga Hechta w walkę ze zmartwychwstałym bogiem wiatru Kharoulke. Po uroczystościach ślubnych Katrin proponuje mu zostanie dowódcą wojsk cesarskich.
„W okowach mroku” to trzeci i jak na razie ostatni wydany w Polsce tom cyklu „Delegatury Nocy”. Seria ta, rozgrywająca się w uniwersum wzorowanym na XV-wiecznej Europie, jest mroczna, pełna spisków i niemożebnie wciąga czytelników. Wiecie, co najbardziej rzuca się w oczy podczas lektury? Zmiana tłumacza. Jana Karłowskiego zastąpił Jarosław Rybski i to jest dla mnie strzałem w dziesiątkę. Nie mam nic do pana Karłowskiego, ale Rybski znaczniej lepiej czuje Cooka. Teraz wszystko czyta się znacznie płynniej i żarty w końcu śmieszą. Co prawda na początku przeszkadzały zmiany imion bohaterów (Cloven Luty – Cloven Februaen, Titus Consent – Titus Zgoda), ale szybko przestałem zwracać na to uwagę.
Na spory plus trzeba zaliczyć znacznie większą liczbę bohaterów. Teraz oprócz starej trójki (Piper, Helspeth i Brat Świeca) śledzimy losy między innymi Clovena Februarena, przyjaciela Pipe ze Szkoły Młodego Narybku – Góry, Tsitimeda, człowieka, przed którego gniewem drży cały świat, i od czasu do czasu spojrzymy na wydarzenia oczami głównego złego – Kharoulke. I co jest najlepsze przy takiej ilości postaci, każda dostaje odpowiednią ilość czasu, robi coś ważnego dla fabuły i nie przepada bez śladu. Żaden wątek nie nudzi i udało się uniknąć chaosu tak bardzo znanego z innych dzieł pisarza. O ile w poprzednich książkach Cook trzymał wysokie tempo prowadzenia historii, teraz rozwinął prędkość bolidu Formuły 1. Lekturze cały czas towarzyszyło napięcie, zaciekawienie oraz niecierpliwość. Z opisywanych wydarzeń najbardziej utkwiła mi w pamięci bitwa pomiędzy wojskami Patriarchatu i cesarskimi, która ostatecznie dowiodła potęgi broni palnej podczas starcia.
Niestety książka powiela błędy poprzedniczki. Mam na myśli słabe zakończenie (będące ohydnym cliffhangerem) i marnych przeciwników. O ile jeszcze nowo wybrany patriarcha Łagodny jest w stanie coś namieszać, to zapowiedziany na tylnej okładce Kharuoulke sprawia, że Rudennes Schneidel zamienia się w nemezis Pipe. Pradawny bóg wiatru po wielkim wstępie dostaje bęcki i przez resztę fabuły leży i nic nie robi. Przecież można to było tak wspaniale rozbudować, skonstruować ten wątek jak walki ze Schwytanymi w „Czarnej Kompanii”, a tu nic, zawód na całej linii.
Pomimo paru potknięć „W okowach mroku” można postawić koło największych dzieł Glena Cooka, takich jak „Kroniki Czarnej Kompanii” czy „Imperium niezaznające porażki”. Zacząłem czytać ten tom o dziewiątej wieczorem, a skończyłem o piątej nad ranem. Myślę, że nie potrzeba lepszej rekomendacji.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz