"Szermierz" to czwarty i zarazem ostatni tom serii, w którym stopniowo obserwowaliśmy przemianę trochę nieśmiałego chłopaka w prawdziwą maszynę do zabijania. Andrzej Ziemiański przygotował dla nas opasły tom, aby zgrabnie domknąć wcześniej rozpoczęte wątki. Niczym J.J. Abrams w przypadku "Gwiezdnych wojen" postawił sobie ambitne zadanie, któremu nie udało się w pełni sprostać.
Prowadzone równolegle dwa główne wątki w poprzednich tomach tylko pozornie wcale się nie zazębiały. Jednak w "Szermierzu" Ziemiański postanowił dać odpocząć Virionowi, w wyniku czego nasz przyszły szermierz natchniony podróżuje sobie w dobrym towarzystwie, atrakcji szukając podczas karczemnych pojedynków oraz licznych popijaw z żoną i gromadką wesołych kompanów. Ziemiański postawił tym razem nie na Taidę, lecz na do tej pory drugoplanową postać, czyli Lunę. Od nowa zbudował jej karierę, obdarzył niepasującym do realiów zasobem słów rodem z korporacji oraz inteligencją, którą wyróżnia się spośród pozostałych. Nie widzę w tym nic złego, ale autor tę przemianę przygotował za szybko i mało przekonująco. Ziemiański nie jest mistrzem zapadających w pamięć postaci drugiego czy trzeciego tła, lecz tym razem trochę przeszarżował, stworzył bowiem kobiecy ideał i jednocześnie ogłupił całą resztę. Co gorsza, zdawał się nie mieć pomysłu na kompanów Viriona, przez co ze specjalistów napędzających fabułę stali się jedynie wypełniaczami, o których łatwo zapomnieć. Podobny los spotkał też Horecha, który miał mocne wejście, a jego wątek wcale się nie rozwija oraz niespodziewanie kończy.
Odbija się to wszystko na tempie akcji, które można uznać za przeciętne, zaś momentami wręcz nieśpieszne. Ziemiański tłumaczy nam metody śledzenia, wyjawia całe fragmenty fabuły w ramach raportu czy też pojedynczej rozmowy, a element istotny dla Viriona, czyli walka, to raptem parę zdań, których dynamikę można porównać z szachową ligą Tadżykistanu. W ten sposób nie ma nagłych zwrotów akcji, bo przeciwnik wciąż pozostaje niedoinformowany i nieskory do sięgnięcia po brutalne metody. Nawet nie wiemy, kto nim dowodzi, bo kolejne nazwiska znikają bardzo szybko, przez co nie traktujemy ich zbyt poważnie. Wyobraźcie sobie, że Ziemiański tworzy jakiegoś superwroga, który pojawia się na koniec i ani przez chwilę nie czujemy jakiegoś strachu czy przeświadczenia porażki. Niestety, wielu czytelników doskonale zdawało sobie sprawę, iż Virion musi zwyciężyć, jednak nawet wtedy można było pokusić się o większy dramatyzm czy też wyrównany pojedynek.
Nim dotarłem do końca, przyjrzałem się bliżej samej książce, która ma przecież ponad 600 stron. Odbiło się to na cenie względem szczuplejszych poprzedniczek, ale za niemal 50 PLN spodziewałem się chociaż trochę lepszego papieru użytego do stworzenia okładki. Tego typu marzenia rozwiały się dość szybko, bowiem zagniecenia pojawiły się już przy ostrożnym użytkowaniu książki. Dobrze chociaż, że okładka przyciąga wzrok. Pierwszy raz Virion stoi do nas bokiem, jednak nie wiem, czemu trzyma tarczę, którą gardził przez te ponad 600 stron. Ilustracje Vladimira Nenova to przykład prac, które może nieźle wyglądają na desce kreślarskiej, ale w samej książce brak szczegółów oraz jakieś takie zamazanie całości sprawiają, że żaden z obrazków nie przykuł mojej uwagi na dłużej niż kilka sekund.
"Virion. Szermierz" to gruby tom, w którym próbowano dokończyć pewne wątki i pokazać nam przemianę tytułowego bohatera, jak też wyjaśnić kwestię śledztwa Taidy. Oba te wątki rozwiązano przede wszystkim rozmowami, najczęściej z niespodziewanymi pomocnikami, którzy wykonali za bohaterów całą brudną robotę. Bardziej rozbudowano wątek Luny, przez co oberwało się Horechowi. Największym mankamentem tej książki są jednak zbyt leniwe tempo akcji, mało porywające pojedynki oraz ogólne przeświadczenie, że to wszystko musi się skończyć dobrze. Chcąc zadowolić wszystkich, Ziemiański stworzył książkę poprawną, ale zdecydowanie zbyt zachowawczą.
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz