"Adept" to trzeci tom cyklu, w którym tytułowy bohater próbuje odnaleźć nową drogę życia w przygranicznej wiosce, gdzie nikt nie pyta o jego przeszłość czy pochodzenie. Andrzej Ziemiański wprowadza jednak zupełnie nową postać i tym samym sprawia, że ucieczka przed wymiarem sprawiedliwości jest w istocie ważnym etapem życia samego Viriona. Z przygód Achai znamy koniec tej drogi, ale czy poszczególne jej wycinki są wystarczająco wciągającą lekturą?
Odpowiedź możemy poznać dopiero po pokonaniu, bagatela, 580 stron, co czyni "Adepta" najdłuższą częścią serii. Szybko okazuje się, że Virion znajduje spokojny zawód drwala i bez przeszkód ukrywa się w przygranicznym pasie ziemi. Spokój burzy wieść o cesarskiej obławie, stąd też wraz z żoną decyduje się na jedyne rozsądne rozwiązanie – ucieczkę. Szkopuł w tym, iż nowym towarzyszem wędrówki okazuje się być znany szermierz natchniony – Horech. Stary wojownik znany jest co prawda ze swojej słabości do alkoholu, która pewnie wpływa na jego umysł, jednak zaskakująco łatwo daje się zwieźć kłamstwu i pomaga wspomnianej dwójce w obławie na niejakiego... Viriona.
Autor w banalny sposób próbuje nas przekonać do tego, że najęty do zadania zabijaka wierzy w bajeczkę o tym, jakoby w schwytaniu sławnego kryminalisty miał pomagać młokos wraz z domniemaną czarownicą. Co prawda Ziemiański porzuca ten pomysł po jakichś 100 stronach, ale wciska nam wielką siłę nici dopiero co zawiązanej przyjaźni, zdolną pokonać pokusę wykonania dobrze płatnego zlecenia. Można uznać to za celowe działanie mistrza, ale Virion ani przez sekundę nie wykazuje się świetnym kunsztem i zadatkami na następcę. Elementy "nauczania", na co wskazuje sam podtytuł, są dość sporadyczne, płytkie oraz zbyt oklepane, by czytelnik mógł nad nimi dłużej rozmyślać.
Nadal dość przeciętnie prezentuje się też Nikki. Żona Viriona ma co prawda być kobietą posłuszną, ale jej dość ograniczona rola i próba przedstawienia siły płci pięknej górującej nad męskim ego są właściwie męczące. Czasami odnosiłem wrażenie, że równie dobrze mogła sama rozprawić się z każdym, lecz daje pomachać mieczem Virionowi, by mąż mógł poczuć ulgę z dobrze wypełnionego obowiązku. Tak naprawdę to jej pochodzenie jest realnym motorem napędowym całej książki. Ziemiański nie odkrył w tym względzie zbyt wielu kart, zaś już ujawnione to pewnie jedynie przystawka przed głównym daniem.
Motyw wędrówki zastąpił tutaj ucieczkę znaną z "Obławy", ale autor wciąż rzuca swoich bohaterów w kolejne tarapaty. Wytchnieniem od tej powodującej powoli znużenie rutyny okazuje się wątek Taidy, prowadzącej skomplikowane śledztwo, wpierw dotyczące Viriona, następnie zaś obiektem zainteresowania staje się Nikki. Szkoda tylko, że wbrew pozorom wątki te są od siebie na tyle oderwane, by móc je przekartkować bez żalu, bowiem wnioski pojawią się kilkanaście stron dalej w formie krótkiego, nieskomplikowanego podsumowania.
Okładka kontynuuje trend ukazywanie głównego bohatera w nowych fatałaszkach. Tym razem padło na zbroję, ponieważ kwestie żołnierskie mają tutaj spore znacznie. Na końcu jeszcze przedstawienie serii oraz fragment innej książki, a więc standardowa praktyka, którą Fabryka Słów doprowadziła do perfekcji. Autor ilustracji pozostał bez zmian, ale nie są to wiekopomne dzieła, dla których warto byłoby czasem cofnąć się o kilka stron.
Czy "Adept" okazał się wciągającą historią? Mimo że to kolejny element układanki, to główny wątek fabularny jest dość ślamazarny, momentami zbyt mocno przesączony elementami żołnierskimi, zaś uzupełniające je kwestie Nikki, Luny czy Taidy nie są w stanie znacząco wzbogacić całej książki. Tom ten był dla mnie dość nużący, a mniej zdeterminowany odbiorca odkryje, że bez przeszkód da się pomijać całe rozdziały, bo Ziemiański i tak to wszystko jeszcze gdzieś powtórzy w dużo prostszej formie.
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz