Miłośnikom gier przygodowych studia Deck13 Interactive raczej nie trzeba przedstawiać. To spod ich rąk właśnie, w ostatnich latach, wyszło kilka bardzo udanych i tryskających humorem produkcji, które najwyższych laurów może nie zdobyły, ale potrafiły przyciągnąć do monitora i zdobyć serca sporej grupki graczy. Ten, jakby nie patrzeć, umiarkowany sukces zdeterminował twórców do stworzenia „Venetici” – w założeniach ambitnego tytułu, który miał stać się prawdziwym, międzynarodowym hitem i pozwolić firmie wypłynąć na głębokie wody.
Nie będę ukrywać, że na „Veneticę” ostrzyłem sobie zęby, niczym na obiad w wykwintnej restauracji. Smakowite materiały przedpremierowe, polane sosem bardzo pochlebnych niemieckich recenzji i nominacji dziennikarzy do „Najlepszej krajowej produkcji 2009 roku”, sprawiały, że na samą myśl o możliwości zrecenzowania tytułu zacierałem ręce z zadowolenia. Samą zaś grę śmiało wskazywałem jako potencjalnego „czarnego konia”, który może namieszać w różnorakich rankingach. Niestety, kilkunastogodzinna randka z tytułem ukazała mi dwie rzeczy – jak daleko sięgają granice mojej cierpliwości oraz to, że nasi zachodni sąsiedzi mają naprawdę spaczony gust.
Córka śmierci i perła Adriatyku
W grze wcielamy się w skórę Scarlett – sieroty wychowanej w jednej z podweneckich wsi. Urokliwe i sielankowe życie zmienia się jednak w jednej chwili w koszmar za sprawą bandy zbójów, którzy napadają na miasteczko i bezlitośnie mordują jego mieszkańców. Całe szczęście, że mroczny mistrz zakonu miał zauważalne braki kadrowe i musiał wysłać na tę misję bandę idiotów, którzy nie godni są miana zabójców. No bo jak inaczej nazwać uzbrojonych po zęby wykolejeńców nie potrafiących spalić jakiejś mieściny bezbronnych wieśniaków i dających się bezlitośnie obić pogrzebaczem przez naszą bohaterkę? Tak czy siak, końcowym efektem najazdu jest śmierć ukochanego i wydalenie z wioski naszej heroiny. Jak się bowiem okazuje, celem ataku byliśmy właśnie my, a to za sprawą mrocznego dziedzictwa, którego nie byliśmy wcześniej świadomi.
Scarlett jest córką Ponurego Żniwiarza (inspiracja twórczością niejakiego Pratchetta nazbyt widoczna), która narodziła się jeszcze przed objęciem przez niego tej funkcji. Tatko przypomniał sobie nagle o dziecku nie z powodu wyrzutów sumienia, ale dlatego, że równowaga świata jest zagrożona za sprawą tajemniczej Nieumarłej Piątki. Magowie, których domem jest pełna zgnilizny i korupcji Wenecja, postanowili wykopać ojca z interesu i sami przejąć władzę nad śmiercią. Jako istota, która potrafi bez przeszkód przebywać w domenie materialnej, jak i duchowej, musimy pokrzyżować plany ambitnym czarnoksiężnikom, poprzez zwyczajowe „skopanie tyłka”. Nagrodą, prócz satysfakcji z uratowania uniwersum i zaspokojenia żądzy zemsty, jest możliwość spotkania naszego lubego w zaświatach. Odrobinę to sztampowe, choć pewnie szalałbym z radości, gdyby nie to, że nie jestem piszczącą dwunastolatką. Według twórców gra jest przeznaczona dla osób dorosłych (tytuł jest od 16 lat, jeżeli wierzyć wskaźnikowi PEGI). Ja jednak, w miarę odkrywania poszczególnych tajników produkcji, czułem się traktowany coraz bardziej infantylnie. Może dlatego, że wszystkie elementy zawarte w „Venetice” sprawiają wrażenie jakby były zrobione na odczepnego?
cRPG na pół gwizdka
System rozwoju postaci został maksymalnie spłycony i trudno czerpać przyjemność ze wskoczenia na kolejny poziom doświadczenia. Przy awansowaniu na następny „level” zyskujemy możliwość dodania trzech punktów do jednej z czterech cech – siły, kondycji, mądrości oraz mocy umysłowej. Prócz tego, otrzymujemy sposobność drobnego zwiększenia naszych umiejętności u lokalnego nauczyciela. Nasze atuty dzielą się na dwa odrębne specjalistyczne drzewka, związane z brutalną walką wręcz oraz destrukcyjną magią. Niestety tutaj też większego wyboru nie mamy, gdyż nie dość, że liczba umiejętności nie powala, to na domiar złego tylko część z nich jest tak naprawdę przydatna. Reszta stworzona została zapewne na potrzeby nieuważnych graczy czy „pasjonatów”, którzy pragną maksymalnego utrudnienia rozgrywki.
Kuleje już tak kluczowy element jak walka. Widać, że twórcy mieli w założeniach stworzenie ambitnego systemu, który może i był mocno inspirowany rodzimym „Wiedźminem”, ale mógł być niejakim zefirkiem świeżości dla gatunku. Niestety zamiast frapującego modelu, otrzymaliśmy bezmyślną naparzankę, gdzie bardziej liczy się toporne klikanie w lewy przycisk myszy, niźli wyczucie odpowiedniego momentu. Po co więc blokować? Jaki jest sens używania specjalnych umiejętności? Po co uniki? Skoro większy zysk przyniesie ustawiczne naciskanie w jeden klawisz.
Problemem może się okazać większa grupka przeciwników, lecz istnieją sposoby i na nich. Pierwszy z nich to ucieczka w krytycznych momentach do duchowej domeny naszego ojca i przekradnięcie się obok niczego niepodejrzewających niemilców. Scarlett, podobnie jak Perski Książę, może też przechytrzyć śmierć, jeżeli oczywiście posiadamy odpowiednią ilość „energii zmierzchu” (zbieranej poprzez specjalne księżycowe ostrze), i powstać z martwych, wbijając klingę w plecy zaskoczonego wroga. Istnieje też możliwość stopniowego rozbicia grupki poprzez odpowiednie podprowadzenie do niej heroiny. Przeciwnicy, których spotkamy, nie dość, że nie grzeszą inteligencją, to jeszcze są głusi jak pnie i ślepi jak krety. Nie reagują nawet, jeżeli obijamy ich przyjaciela na drugim końcu pokoju. Istnieje też szansa, że zablokują się na jakimś krześle lub podobnej barykadzie nie do przebycia. Tu trzeba jednak uważać, bo to samo grozi i nam, a że córa śmierci nie potrafi skakać, to nawet stół może okazać się śmiertelną blokadą i po kilku sekundach padniemy na posadzkę bez życia, niczym Najman w „walce stulecia”. W końcu „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”.
Zadania też pozostawiają wiele do życzenia. Lwia część polega na obiciu komuś twarzy czymś ciężkim. Czasem też trafimy na misje zbierackie albo zabawimy się w „dziewczynkę na posyłki”. Ogólnie rzecz biorąc nuda. Więcej czasu zajmie nam szukanie (dziennik i mapa są dramatycznie nieczytelne, a czasem trzeba być naprawdę bardzo spostrzegawczym, aby wyszukać danego NPC) oraz dojście do wyznaczonego celu, niż na faktycznym wykonywaniu zlecenia. Warto też poruszyć kwestię dialogów, które prezentują się dramatycznie słabo. Do wyboru mamy zazwyczaj dwie kwestie dialogowe (bycie miłym lub chamskim), choć czasem również takiej możliwości brakuje i jesteśmy skazani na jedno właściwe wyjście z sytuacji, wymyślone przez omnibusów z Deck13. Same zaś rozmowy zostały stworzone bez najmniejszego polotu i są proste jak niemiecka autostrada (czyżby budowa autobahnu była skrytym marzeniem scenarzystów?). Humoru, tak charakterystycznego dla tytułów tego studia, też niestety nie uświadczymy. O dylematach moralnych już nie wspomnę, bo i po co kopać leżącego? W tym aspekcie gra leży na całej linii.
„Co by tu jeszcze spieprzyć panowie, co by tu jeszcze?”
Wirtualnym gwoździem do trumny są różnorodne błędy, na jakie natrafimy podczas rozgrywki. Trudno wypisać tutaj wszystkie, gdyż spokojnie można by zrobić o tym oddzielny artykuł. Zacząć należy od tych najpowszechniejszych, czyli od znikających tekstur i obiektów, przez które przenikają modele postaci (istnieje nawet możliwość „wpadnięcia pod podłogę”). Należy też wspomnieć o przedmiotach i postaciach, które w biały dzień, z niewiadomych przyczyn, potrafią rozpłynąć się w powietrzu. Pal licho, gdyby one nie były ważne dla wątku głównego, wtedy dałoby się to jakoś zdzierżyć. Niestety, zdarza to się też z elementami potrzebnymi do pchnięcia fabuły do przodu i to może zaboleć. Scarlett lubi się też przyciąć pomiędzy ścianą a drabiną i wtedy pozostaje tylko załadować ostatni stan gry (co ogólnie boli, gdyż opcji szybkiego zapisu oraz wczytania nie przewidziano). Praca kamery również pozostawia wiele do życzenia, co chyba przewidzieli sami twórcy, bo przed każdą większą krawędzią czy głębszym urwiskiem chroni nas niewidzialna ściana. Łatka poprawiająca większość błędów ma się pojawić ponoć w styczniu, póki co „Venetica” jest kompletnie zabugowana.
Grafika też niestety nie wzbudza ochoty do spontanicznego oklaskiwania pracy twórców. O ile model Scarlett i urokliwe uliczki baśniowej Wenecji mogą się spodobać, to cała reszta prezentuje się co najwyżej przeciętnie. Wszystko jest do siebie tak podobne, że mamy uczucie „deja vu”. Po prostu brakuje w tym wszystkim pasji. Gra nie jest też zoptymalizowana i na otwartej przestrzeni liczba wyświetlanych klatek spada na łeb na szyje, choćby i nasz komputer spełniał zalecane wymagania sprzętowe.
Oprawa dźwiękowa stoi (niespodzianka!) na marnym poziomie. O muzyce można powiedzieć tylko tyle, że coś tam brzdąka w tle i nie wadzi w rozgrywce. W pamięci dotąd nie potrafię jednak odtworzyć żadnego kawałka, co chyba wystarczy za komentarz. Dźwięk zaś i prace aktorów podkładających głos pod postaci w grze, pominę litościwym milczeniem, bo bluźnić nie wypada.
Największe rozczarowanie 2009 roku
Krótka przygoda ze Scarlett okazała się olbrzymim zawodem. „Venetica” jest nudna, pełna błędów i wręcz odpycha od monitora. Trudno jest mi więc polecić zakup tego tytułu. Tak to już niestety bywa z randkami w ciemno – czasem możesz odnaleźć miłość życia, częściej niestety doświadczysz zszarganych i podeptanych marzeń. Jak dla mnie kandydat do „największego rozczarowania roku”. Studio Deck13 Interactive powinno jak najszybciej zapomnieć o tej grze i ponownie zabrać się za tworzenie tytułów przygodowych. Parafrazując klasyka: „Drodzy Niemcy, nie idźcie dalej tą drogą!”.
Dziękujemy firmie Cenega S.A. za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Plusy
- Baśniowy klimat
- Urokliwa wirtualna wersja Wenecji
- „Świat zmierzchu”
Minusy
- Fabuła
- System walki
- Ogólne nieopracowanie
- Ogrom wszelakiej maści błędów
Komentarze
To nie jest rozczarowanie, ale dobry prognostyk dla ewentualnego dodatku (drugiej części), czego sobie i wam (fanom dobrych rpg) życzę.
Venetica mnie wciągnęła swoim klimatem. Błędy przebolałem. I podejrzewam, że jest to niezła, zdrowa alternatywa dla MASOWEGO, KRWAWEGO rpga BioWare'u.
Mimo wszystko polecam.
thrashka@op.pl
Moja ocena 7/10
(Gdyby Scarlett ktora jest zrobiona nieziemsko a wg mnie lepiej od panny Croft mogla uzywac wiecej sukienek to byloby mocne 8 )
Dodaj komentarz