Do drugiego tomu "Uncanny X-Men" podszedłem z wynikającym ze wspomnień o "X-Menach" entuzjazmem, zwłaszcza, że już jako dziecko byłem fanem serii "X-Men" w wersji kreskówkowej oraz filmowej. Ciekawe uniwersum z wyrazistymi bohaterami, które niosło ze sobą wartościowe przesłanie to elementy, które niemal gwarantowały sukces. Niestety, tym razem mój entuzjazm szybko wyparował, co z uwagi na wspomnienia z uniwersum boli podwójnie. Co poszło nie tak?
Zacznijmy jednak od tego, że "Uncanny X-Men. Cyclops i Wolverine. Tom 2" to album zawierający zeszyty "Uncanny X-Men" (2018) #11–22 oraz "War of the Realms: Uncanny X-Men" #1–3. W nasze ręce trafia opowieść o powrocie tytułowych X-Menów pod przywództwem Cyklopa. Tymczasem wobec mutantów narasta coraz większa nienawiść, a nowo opracowana szczepionka ma nie dopuścić do ich powstawania. Czy przyszłość jest już przesądzona? Twórcy próbują wprowadzić nieco sztucznej dramaturgii, gdyż jest to komiks ze zbyt prostym scenariuszem, by podejrzewać autorów o próbę dogłębnego zbadania kwestii przetrwaniana.
Nie mogę jednak powiedzieć, że drugi tom można sobie podarować. Do lepszych momentów komiksu należy z pewnością końcowy wątek Hellfire Club, gdzie sprawnie poprowadzona opowieść, połączona z odpowiednio wyważoną ilością scen akcji, przypomniała mi o wszystkich zaletach tego uniwersum. Choć zaprezentowana we wstępie intryga jednej z bohaterek wydała się mało przewidywalna, to śledziłem ją z dużym zainteresowaniem. Niestety, dalej nie jest już tak różowo, zaś wkradający się w kolejne strony chaos potęgował wrażenie, że całość powstała trochę jakby na siłę. Dostajemy mnóstwo wątków i postaci, ale ich perypetie prowadzą donikąd. Jakby tego było mało, sięgnięto po obecnie mocno promowaną i nielubianą przeze mnie koncepcję multiwersum, mieszając ze sobą Avengersów, Walkirie czy nordyckich bogów. Tak "upichcone" danie okazało się trudne do przełknięcia, stając się jedynie pretekstem do umieszczenia możliwie wielu popularnych bohaterów popkultury, którzy będą uczestniczyć w kolejnych, w mniemaniu autorów efektownych, walkach. Sami X-Meni również wydawali się być jakąś pozbawioną charakteru popłuczyną. Dopadło to też mojego ulubieńca z adamantynowymi szponami, choć trzeba przyznać, że Wolverine momentami próbował dać z siebie coś więcej.
Wspomniałem wcześniej o widowiskowych walkach, zahaczając w ten sposób o wizualny aspekt komiksu. Ten został zrealizowany co najwyżej poprawnie. Postacie są proste, sceneria obojętna dla oka, przez co styl autorów nie dostarcza żadnych doznań estetycznych. Jest to robota rzemieślnicza, a nie artystyczna. Potyczki bohaterów i moce to paradoksalnie najsłabszy aspekt albumu. Wydawało się, że będą jego motorem napędowym, podczas gdy tanie efekciarstwo może zauroczyć jedynie nastolatków.
"Uncanny X-Men. Cyclops i Wolverine. Tom 2" to zbiór świetnych w charakterze szkicu pomysłów, które wymagałyby jednak gruntownego doszlifowania przed zaprezentowaniem ich światu. Zamiast tego, wszystkie luki wypełniono akcją, której nieodpowiedzialne dawkowanie uczyniło czytelnika emocjonalnie odpornym na jakiekolwiek wydarzenia. Całość dopełnia przeciętna oprawa graficzna, nie pozostawiająca, podobnie jak fabuła, żadnego śladu w pamięci.
Czy można komuś polecić ten komiks? Fanom uniwersów Marvela i samych X-Menów pewnie dostarczy rozrywki, podobnie jak nastoletniemu odbiorcy. Ten, kto liczy na poważniejszą opowieść, mocno się jednak rozczaruje.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz