Fani mutantów spod znaku X-Mena mogą wprawdzie cieszyć się kolejnymi przygodami swoich ulubionych postaci, lecz z jakością bywa w ostatnim czasie różnie, biorąc pod uwagę chociażby słaby „X-Men: Apocalypse”. Jak prezentuje się komiks „Uncanny Avengers: Czerwony cień”, w którym prócz mutantów spotkamy również Thora i Kapitana Amerykę?
Historia kontynuuje wątki z poprzednich komiksów Marvela, w tym ten najważniejszy dla X-Menów – Charles Xavier został zamordowany przez Cyclopsa. Ludzkość wciąż ma poważne problemy z akceptacją wszelakich mutantów i sprawy we własne ręce stara się wziąć sam Kapitan Ameryka, który formuje tzw. Drużynę Jedności. W jej skład wchodzą członkowie X-Men i Avengers. Na horyzoncie pojawia się zagrożenie, które połączy ich jeszcze bardziej – Red Skull korzystający z telepatii skradzionej nikomu innemu jak Charlesowi. Sam sposób, w jaki doszło do przejęcia mocy Xaviera, zakrawa na idiotyzm i wystawia czytelniczą wyrozumiałość na poważną próbę już na początku albumu. Na szczęście lepiej zostały przedstawione sytuacje, gdy używa nabytych umiejętności – mami tłumy, podburza ludzi przeciw mutantom i skłóca ze sobą herosów.
Ciekawym rozwiązaniem jest objęcie dowództwa Drużyny Jedności przez Havoka, czyli brata Cyclopsa. I już na tym etapie Rick Remender miał spore pole do popisu. W końcu przyzwyczajony do ciężaru dowództwa Kapitan Ameryka odsuwa się w cień i zobowiązuje się słuchać rozkazów osoby, która zmaga się z ludzką nienawiścią skierowaną do mutantów i z brzemieniem zdrady swego brata. Niestety wszystkie te motywy, choć napoczęte, nie doczekały się wystarczającego rozbudowania, przez co stanowią tylko dodatek, a nie główne danie albumu. Również bohaterowie stanowią przeszkodę do uznania zeszytu za twór udany – liczba protagonistów nie pozwala na zagłębianie się w ich psychiki, bo poświęcono im zbyt mało miejsca, a gdy już się pojawiają, to scenariusz zwykle prezentuje się dwojako: narzekają na mutancki los albo znajdujemy ich w ogniu walki.
Nietrudno zauważyć, iż zeszyt pozostaje nastawiony na mniej lub bardziej efektowną akcję. Bitew i pomniejszych bijatyk znajdziemy tu naprawdę wiele, a pretekstem do nich jest oczywiście nienawiść do mutantów i władcze zapędy Red Skulla. Dodajmy do tego mrowie bohaterów i otrzymujemy całkiem przyjemną rozwałkę pozbawioną rozbudowanego tła fabularnego, które byłoby w stanie przykuć czytelnika bez efekciarskiej otoczki.
Sceny walki są liczne i zostały narysowane przyzwoicie. John Cassaday dobrze poradził sobie w wielu miejscach, oddając charakter starć i racząc nas niezłą kreską, ale i pod względem oprawy graficznej nie uniknięto potknięć. Czasem trafi się gorzej narysowana twarz lub dziwaczne proporcje ciała, ale i tak najbardziej irytuje drugi plan. Modele postaci prezentują się brzydko, całość pozostaje przedstawiona bardzo pobieżnie, brakuje szczegółowości i tło dla najważniejszych wydarzeń bywa odpychające. Ostatnią część albumu wykonał Oliver Coipel, któremu przypadły jednak sceny mniej energiczne, ale i w przypadku jego prac można mówić o co najwyżej solidnym wykonaniu.
Jak to niejednokrotnie bywa, intrygujący zamysł niestety nie spotkał się z równie ciekawą realizacją. Połączenie X-Menów i Avengers nie wyszło źle, choć prym wiodą Havok i Kapitan Ameryka, podczas gdy reszta herosów nie ma wiele do powiedzenia. Nieźle prezentuje się również Red Skull, korzystający ze swej głupkowato nabytej mocy. Mimo to fani akcji i potyczek winni odnaleźć się w tymże albumie. A lekturę ukończą szybko, bowiem drugi plan całkowicie zniechęca do zawieszania oczu nad planszami zeszytu.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz