„Trzej muszkieterowie” to film, na który musiałem pójść do kina, gdyż zapowiadał się bardzo dobrze. Co tu dużo mówić – uważałem, że z tego tytułu nie da się zrobić słabej jakości produktu. Mimo nieprzychylnych recenzji i opinii wybrałem się na tę pozycję z klasą, przekonując mojego wychowawcę, żeby nie wybierał „Gigantów ze stali”. Czy był to dobry wybór?
Nie lubię, gdy bohaterowie robią popisy, które normalnie są niemożliwe lub skończyłyby się ich śmiercią. Tutaj mamy ich nadmiar. Większość jest zrobiona tak, by wyglądały świetnie i realistycznie, ale są też takie, które „wołają o pomstę do nieba”. Wspomnę o tych najgorszych sytuacjach. Dwie pierwsze to przejście z jednego pomieszczenia do drugiego. Jest jednak pewien problem – gdy przekroczysz pewną granicę nagle wystrzelą kule ze ścian. Dana postać zrobiła to bez problemu, przebiegła przez ten korytarz w jakiejś sukni (nie patrzyłem na buty, ale jeśli miała jakieś na obcasie czy na szpilkach, to scenarzyści są do niczego), w ostatnim momencie robiąc spektakularny wślizg i upadając na tyłek. Niesamowitość tego momentu popsuła jego realizacja. Tak samo jest z drugim, tylko w tym przypadku korytarz jest osaczony nitkami ułożonymi niczym lasery w filmach sensacyjnych, które włączają alarm w razie ich dotknięcia. Ale tutaj nitki mają inne zastosowanie, są niesamowicie ostre i mogą zabić. Jeden spektakularny skok, potem malutki kroczek i już osoba jest po drugiej stronie. Trzecia i ostatnia sytuacja to skok z dużej wysokości, ale aby nie zdradzać fabuły powiem tylko, że skończył się pomyślnie.
Takich momentów nie dało się przetrzymać, ale były inne, realnie niemożliwe, o których wspomniałem wcześniej i które mi się spodobały. Czterech muszkieterów pokonało czterdziestu żołnierzy bez kłopotu, ale zrobili to widowiskowo i przynajmniej walka z tą małą armią była bardzo realistyczna.
Były momenty, gdy miałem wrażenie, że w tym filmie wszystko dzieje się podejrzanie przypadkowo. Przypadkowo główny bohater wyzwał trzech muszkieterów na pojedynek, niechcący ich obrażając, oczywiście każdego z osoba i w innym miejscu. Przypadkowo ktoś się nim zainteresował ratując mu życie. Na szczęście sytuacji wynikających z ogromnego pecha czy szczęścia tak dużo nie było, ale myślę, że każdy je zauważył, bo scenarzyści nawet nie starali się ich ukryć.
Brakowało mi również elementu, który stworzyłby jakąś nić sympatii pomiędzy widzami, a bohaterami. Gdyby któryś umarł, pomimo smutnej muzyki i rozpaczających na ekranie postaci, byłoby mi to obojętne. Film jest przesycony akcją, brak w nim w ogóle elementów skupiających się wyłącznie na bohaterach. W pewnym momencie przestałem śledzić rozwój wydarzeń, a skupiłem się na efektach specjalnych, które zostały wykonane świetnie. Jak już wcześniej pisałem, walki były widowiskowe, choć zwycięstwa za łatwo przychodziły, a samych potyczek było za dużo. I przydałaby się choć odrobina krwi, której często brakowało.
Jako, że oglądałem te pozycję w 3D, należy wspomnieć o wynikających z tego efektach. Jakie one były? Irytujące i niepomocne. Wolałbym obejrzeć to w zwykłym 2D, gdyż czasami podczas walk nie wiedziałem gdzie jest szpada, bo tak szybko się pojawiała, a to całe 3D tylko utrudniało śledzenie szybkich ruchów. Cóż, okazało się, że odtwarzanie w trójwymiarze „Trzech muszkieterów” było tylko chwytem na kasę.
Należy też wspomnieć o tym, że twórcy mieli widzów za wyjątkowo naiwnych, na co wskazuje szczególnie jeden moment. Jakoś nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, a sytuacja, gdy postacie się nie znają, lecz już na następny dzień czy nawet szybciej rzucają się w objęcia jest bardzo naiwna – scenarzyści mocno przegięli.
Ponarzekałem, więc teraz przyszedł czas na jakieś pochwały, w końcu ten tytuł nie jest taki zły. Pierwsze co się rzuca w oczy, to piękne scenerie, wszystko mi się bardzo podobało, choć wolałbym, aby więcej czasu bohaterowie spędzili w mieście, które wygląda pięknie. Do tego dochodzą świetne kostiumy i rekwizyty. Szpady naprawdę wyglądały widowiskowo – były ostre, błyszczały i do złudzenia przypominały prawdziwe – a może takie były. Kostiumy na wszystkich postaciach wyglądały świetnie, co wskazuje na to, że ubrania są doskonale dobrane do aktorów, a z kolei do nich dobrane są role.
Skoro o tym mowa, to kolejnym plusem jest gra aktorska. Orlando Bloom przyciągał uwagę jak mało kto, jego głos (oglądałem z napisami) i poruszanie się jak prawdziwy książę były niewątpliwie najlepszymi atutami. Milla Jovovich świetnie odegrała postać, która jest sprytna, mądra, zimna i zła, ale w niektórych chwilach, na swój nietypowy sposób, okazywała także uczucia. Logan Lerman zagrał tylko przyzwoicie, reszta aktorów zaliczyła bardzo dobry występ, ale długo bym musiał wymieniać, aby opisać każdego z nich, bo było ich sporo.
Ostatnimi pozytywnymi aspektami tej pozycji są śmieszne momenty. Trochę ich było i dzięki nim kilka razy się uśmiałem, akcja – choć trochę jej za dużo, bo przez nią nie poznałem bliżej bohaterów, a także muzyka, która idealnie odzwierciedlała charakter danej sytuacji. Podsumowując, „Trzej muszkieterowie” to film dobry, choć mógł być o wiele lepszy, gdyby scenarzyści skupili się bardziej na przedstawieniu postaci. Polecam go fanom pozycji przygodowych i kostiumowych pod warunkiem, że nie będą przeszkadzały im sytuacje, które na pierwszy rzut oka (a co dopiero na drugi) wydają się niemożliwe. Ja z niecierpliwością będę czekał na drugą część "Trzech muszkieterów" z nadzieją na poprawę, ale jeśli jej nie będzie to i tak film obejrzę.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz