Tron: Evolution – wrażenia z trybu dla wielu graczy

4 minuty czytania

tron: evolution, propaganda games

Jak zapewne pamiętacie (to było trzy dni temu, więc bez wykrętów!), mój zacny kolega redakcyjny Eimyr, określił grę „Tron: Evolution” mianem przeciętniaka. Tytuł, w który może nie gra się z grymasem na twarzy, ale nie powoduje też stanu euforycznego. Co trzeba podkreślić, wspomniany redaktor należy do grupy huraoptymistów, a nie etatowych zrzęd, które narzekają nawet na flegmatyczność Jezusa w procesie zmartwychwstania, więc za różowo to nie wygląda. Propaganda Games nie powiedziała jednak ostatniego słowa w tym rozdaniu i z iście pokerowa miną, postanowiła zagrać swoją szczęśliwą talią kart, w nadziei na odmianę losu – trybem wieloosobowym. Jak wiadomo dobre „multi” to podstawa w dzisiejszych czasach i potrafi zatrzeć nawet największe grzechy „singla”.

Po prezentacji trybu dla jednego gracza w stołecznym multipleksie, przenieśliśmy się do siedziby firmy CD Projekt, gdzie każdy miał okazję napiąć wirtualne muskuły i wykazać się refleksem przed konsolą PS3. Przejdźmy jednak do konkretów…

tron: evolution, propaganda games

Na czterech dostępnych mapach (wedle obietnic w dniu premiery tych ma być więcej), mogło się ze sobą potykać do dziesięciu graczy, w czterech różnych trybach rozgrywki. Te dzielmy na żelazne „Deathmatch” oraz „Team Deathmatch”, w których to rozmyślamy samodzielnie lub zespołowo jak najszpetniej wbić przeciwnikowi dysk w plecy. „Bit-sprinter” jest wariacją trybu „Hold the flag” i polega na tym, aby przechwycić malutki bit oraz ustać na nogach tak długo, jak tylko potrafimy. Każda sekunda powiększa nasz dorobek punktowy, ale również zmniejsza pasek życia. Natomiast podczas „Żądzy Mocy” bawimy się w taktyka, czyli obmyślamy z naszą dziarską ekipą, jak zdominować strategiczne punkty na mapie przed wrogiem i to tak, żeby jeszcze nie wiedział, jak myśmy tego tak szybko dokonali. Co gorsze, ale za to ciekawsze, znajdują się one zazwyczaj w dość ekstremalnych miejscach. Często trzeba wywijać akrobacje niczym chiński gimnastyk lub też zsiąść ze światłocykla w wirtualnym szczerym polu, gdy to świecąc gołym tyłkiem modlimy się, aby przeciwnik nie wyczuł co się święci i nie rozsmarował nas na jezdni. Im więcej tych strategicznych miejsc posiadamy oraz w im lepszej konfiguracjach są one ułożone, tym szybciej otrzymujemy punkty – proste. Na dodatek, aby to jeszcze bardziej zakręcić, na każdej mapce preferowany jest inny styl rozgrywki (dezintegrowanie przeciwnika na piechotę lub rozjeżdżanie go światłocyklem).

tron: evolution, propaganda games

Trzeba przyznać, że jak się wszystko zbierze do kupy to całość wygląda bardzo smakowicie, mimo że niewiele tu nowego. Niestety to co w menu wygląda na całkiem pożywne danie, na talerzu prezentuje się bez ładu i składu oraz brakuje w tym wszystkim pieprzu. W bataliach panuje chaos jak na krakowskim przedmieściu „dziesiątego” każdego miesiąca, szczególnie widoczny, gdy zdecydujemy się na tryb „deathmatch” na mapce bez światłocyklów. O ile w potyczce jeden na jednego jeszcze jakieś myślenie wchodzi w grę (bo bez użycia odpowiednich ciosów można się naparzać i dobre dwie minuty), to w przypadku napotkania większej zgrai, najlepiej wciskać na ślepo różne kombinacje przycisków licząc, że w tym rozgardiaszu wyprowadzimy morderczy cios. Zamęt potęguje też kiepska praca kamery, która często gubi naszego „awatara” lub ustawia się pod takimi kątami, że jedynym rozsądnym wyjściem jest paniczne kręcenie gałką i furiackie klikanie w przyciski, aby wróg nie wykorzystał naszej chwili słabości.

Dużo lepiej prezentuje się szaleńcza jazda światłocyklem i mapy jej dedykowane. Tutaj prócz standardowego zdzielenia przeciwnika dyskiem, możesz zdezintegrować go za pomocą charakterystycznej smugi, którą zostawia za sobą twoja maszyna (podobnie jak było w oryginalnym filmie z 82’). W tym przypadku prócz zręcznych palców, liczy się refleks i cwaniactwo. Trzeba naprawdę szybko koncypować, jak sprowokować wroga do wjechania w nasz promień i jednocześnie mieć na uwadze, aby samemu nie wpaść w pułapki zastawione przez przeciwników lub w twardą ścianę. Niestety jest i łyżka dziegciu, czyli przegięty do granic możliwości czołg. Siąść za jego sterami jest dość łatwo, a jak już się rozsiądziesz w jego wnętrzu, to stajesz się prawdziwym półbogiem świata Tronu i kasujesz członków opozycyjnej ekipy niczym wypłatę w barze – zdumiewająco szybko. Skąd taki pomysł i po co zaburzać niezbędny balans? Nie mam zielonego pojęcia.

Mimo wszystko, trzeba pamiętać, że jak już się do tego czołgu wsiądzie, to też nie jest tak różowo. O ile czołg to prawdziwy morderca światłocykli, o tyle piechota, która do niego podejdzie w większej masie (3 postacie wystarczą) i będzie bezustannie rzucała dyskami, prędko zderezuje czołg razem z jego zawartością. Jedyną możliwością obrony jest rozjechanie namolnych piechociarzy, ale przy prędkości i zwrotności czołgu... Na mapach często może być tylko 1 czołg naraz, więc jak wiara widzi domorosłego pancerniaka, potrafi rzucić się na niego kupą.

Eimyr
tron: evolution, propaganda games

Po zakończeniu naszych wirtualnych bojów i przejrzeniu naszych osiągnięć w klasyfikacji wyników, możemy ulepszyć nasz sprzęt za pomocą punktów doświadczenia (tutaj megabajtów). Te otrzymuje się oczywiście za zabijanie naszych oponentów oraz zbieranie charakterystycznych kwadracików (Bajtów? Cokolwiek...) porozrzucanych po mapie. Możemy zakupić wszystko – od większego paska zdrowia, po polepszenie naszej mobilności, a kończąc na ulepszeniach dysku. Oczywiście każde usprawnienie się jakoś rozgałęzia, np. można wybrać cztery rodzaje dysków:

  • Szybki, ale zadający mniejsze obrażenia.
  • Ciężki, czyli lekko usprawniony standardowy dysk.
  • Wybuchający po zetknięciu się z celem.
  • Zadający obrażenia w czasie niczym trucizna oraz paraliżujący na krótką chwilę przeciwnika (uciekać może, ale dysku już nie użyje).

Ciekawa opcja, choć w dzisiejszych czasach dosyć standardowa, ale owy „sklepik” można policzyć na plus chłopakom z Propaganda Games. Tak jak dość nieszablonową i wygodną opcję, która pozwoli nam przenieść zakupione usprawnienia z trybu wieloosobowego do tego dla jednego gracza, a także z łatwością przeskakiwać pomiędzy tymi rozgrywkami. Jak to działa w akcji, przekonanym się niestety dopiero w czasie premiery.

tron: evolution, propaganda games

Podsumowując – moje wrażenia? Mimo wszystko pozytywne, choć obawiam się, że to dzięki specyficznej oraz znakomitej atmosferze prezentacji, gdzie każdy siedział obok siebie i mógł się do woli przekrzykiwać lub też wbijać przysłowiową szpilę w drużynę przeciwną. Obawiam się, że w tym wypadku nawet budżetowa produkcja, zalegająca półki lokalnego hipermarketu, wyglądałaby dobrze i wywoływała miłe odczucia. Oczywiście „Tron: Evolution” do takiej kaszany daleko, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że tytuł przyciągnie do siebie na dłużej tylko fanów uniwersum, a reszta przejdzie obok niego raczej obojętnie. Póki co jednak, to jest tylko takie swoiste wróżenie z fusów. Do premiery jeszcze trochę czasu, podczas którego można poprawić to i owo. Miejmy nadzieje, że tylko na lepsze.

Komentarze

0
·
Tymczasem multiplayer stanowczo był opisany przez etatowego zrzędę. A mnie jakoś huraoptymizm nie bardzo pasuje... optymizm może, ale hura? Gra jest średnia. Nie dlatego, że jest jakaś bardzo słaba, ale dlatego, że jest w segmencie rynku, gdzie panuje spora konkurencja, więc trudno się wybić. Multi jest pomysłowe, same światłocykle dużo wnoszą i chociaż walka często staje się chaotyczna, musisz przyznać, że parę razy wkopałem Ci taktycznie I vice versa, niestety. A już przy Żądzy mocy, gdzie trzeba przejąć punkty tak, żeby utworzyły ścieżkę od elektrowni do naszej bazy to już strategia na całego - atak, obrona, przejmowanie najmniej chronionych punktów... Fajne to było.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...