Robert Szmidt ma na swoim koncie już kilkanaście książek, w tym kilka w ramach "Uniwersum Metro 2033" i najgłośniejszą chyba w ostatnich latach: "Szczury Wrocławia". Z kolei "Toy Land" jest jedną ze starszych jego powieści, wznowioną w 2016 roku w ramach cyklu "Pola dawno zapomnianych bitew". Choć zaliczono ją w poczet serii, stanowi osobną, zamkniętą historię, można ją więc czytać bez znajomości pozostałych części.
W dalekiej przyszłości, do jakiej przenosi nas opowieść, drużyna najemników podpisuje lukratywny kontrakt. Muszą przetransportować na nowo odkrytą planetę i ochraniać grupę naukowców pracujących dla korporacji Korba, by ci mogli sprawdzić, czy opłaca się tu inwestować. Cały problem polega na tym, że jest to działanie nielegalne ze względu na trwającą tam, przedłużającą się kwarantannę. Teoretycznie najtrudniejszym zadaniem jest przeniknięcie przez system obronny Cerberus, jednak poniewczasie okazuje się, że Toy Land, jak ekipa nazywa w swoim gronie planetę, nie jest przesadnie bezpiecznym miejscem, kwarantanna ma swoje uzasadnienie i nie obejdzie się bez kolejnych kłopotów.
Stylistyka, w jakiej utrzymana jest historia, nie każdemu przypadnie do gustu. Bohaterowie zostali żywcem wyjęci z filmu akcji klasy B: grupa bezwzględnych, niekoniecznie głupich, ale raczej niereprezentujących typu intelektualistów mężczyzn, a między nimi ona: badaczka, bystra i przede wszystkim bardzo seksowna kobieta. Tu musi iskrzyć. Wszystko okraszone specyficznym, dość niskich lotów humorem. Czy to źle? Wręcz przeciwnie. Rasistowskie czy seksistowskie uwagi są właśnie tym, czego można się spodziewać po wiodących raczej osobliwy tryb życia mężczyznach. Zazwyczaj żarty tego typu mnie irytują, jednak tutaj pasują idealnie.
Choć najemników można by właściwie uznać za bohatera zbiorowego – łączy ich nie tylko wykonywana praca, ale też najogólniej mówiąc styl bycia i razem tworzą bardzo charakterystyczną grupę – to jednocześnie każdy z nich ma cechy odróżniające go od współpracowników: poczynając od interesujących imion bądź ksywek (Dante z Algierii i Adolf Napoleon Hitler Gutierez), przez oryginalne powiedzonka, na nietypowych zainteresowaniach (słynący z zamiłowania do pirotechniki bracia, którym skradziono... księżyc) kończąc. Najmniej zapada w pamięć jedyna kobieta na pokładzie – doktor Katea.. Co prawda z biegiem czasu ta postać zmienia się i z przestraszonej przeistacza się w coraz pewniejszą siebie oraz wyszczekaną dziewczynę, jednak mimo wszystko na tle mężczyzn Kat wypada dość blado.
Wspomniałam przed momentem o bliźniakach, którym skradziono księżyc. Jakieś skojarzenia? Takich mrugnięć do czytelnika jest mnóstwo i oceniam je bardzo pozytywnie. Autor sprytnie powplatał w opowieść wiele nawiązań do naszej rzeczywistości i tylko od czytelnika zależy, ile tych smaczków wyłapie. Najlepszą zabawę będą zapewne mieć ci, którzy czytali wcześniej "Toy Wars" Andrzeja Ziemiańskiego. We wstępie do nowego wydania swojej książki Szmidt zdradza kilka ciekawostek dotyczących dość nietypowych okoliczności powstania "Toy Land" i związków z powieścią Ziemiańskiego. Jednak spokojnie – z lektury można czerpać przyjemność także bez znajomości tej drugiej historii.
Jeśli chodzi o ewentualne wady, to dostrzegam je nie tyle w samej treści, a w tym, co ją poprzedza. Zamieszczone zaraz na pierwszej stronie nowego wydania fragmenty recenzji i opinii internautów miały chyba w założeniu zachęcić potencjalnych czytelników do sięgnięcia po tę pozycję. W moim przypadku przyniosły skutek odwrotny do zamierzonego, bo wzbudziły poczucie, że ktoś usiłuje narzucić mi opinię – tyle osób nie może się przecież mylić, prawda? To drobiazg nierzutujący na końcową ocenę, tym bardziej że w tym wypadku podzielam wspomniane recenzje, niemniej jednak jestem czuła na takie wydawnicze sztuczki i raz na jakiś czas czuję się w obowiązku dać temu wyraz.
W ogólnym rozrachunku "Toy Land" wypada bardzo pozytywnie. Wszystkie elementy świata przedstawionego składają się w zgrabną, ciekawą i lekkostrawną całość. Nie jest to opowieść dla każdego – przypuszczam, że niektórych mogą zrazić bohaterowie z ich rynsztokowymi żartami, jest to jednak bardziej kwestia gustu, bo samo wykonanie jest całkiem niezłe.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz