Kieron Gillen, scenarzysta "The Wicked + The Divine", na początku i na końcu komiksu porusza kwestię powstawania historii. Pisze, że stanowi ona efekt pewnych wydarzeń w jego życiu. Podczas czytania zarówno wstępu, jak i posłowia możemy więc zdać sobie sprawę z tego, jak bardzo osobistym dziełem może być opowieść – komiksowa, filmowa czy książkowa.
Słowa autora zrobiły na mnie duże wrażenie, tym bardziej że Gillen wspomina o intymnych przeżyciach. Co do głównej treści komiksu... Bohaterką jest Laura, fanka bogów, którzy przyjęli ludzką postać. Nie wszyscy dają temu wiarę, ponieważ do tego zdarzenia dochodzi raz na 90 lat, a bogowie znikają (umierają?) w ciągu dwudziestu czterech miesięcy.
Pomysł ciekawy i oryginalny. Wykonanie już mniej, co wynika m.in. z tego, że pierwszy tom to tylko wprowadzenie i to nawet nie takie, które sprawiałoby wrażenie pełnego. Pełnego pod względem informacji o świecie i postaciach oraz w budowaniu fabuły. Subiektywnie – jakby czegoś brakowało, przynajmniej gdy oczekujemy więcej, bo na dobry początek materiału starcza.
Czym ma być "The Wicked + The Divine"? Nie jestem w stanie do końca odpowiedzieć na to pytanie, więcej konkretów pada z komentarza autora, niż nasuwa się na myśl po lekturze samej historii. Na pewno wyklarował się wątek kryminalny, tylko że nie da się określić, jaka będzie jego rola w kolejnych odsłonach. Tu teraz mamy zagadkę i sytuację, która daje możliwość stworzenia paru twistów. Jednak we "Faustowskiej zagrywce" nie widać solidnych podstaw do przeprowadzenia złożonego śledztwa, zresztą jakieś już jest niby prowadzone, ale amatorskie. Sprowadza się ono do (pozornie?) mało istotnych rozmów, nieporuszających sprawy do przodu. Traci na tym obiór fabuły – prostej, mimo intrygującego punktu wyjścia.
Inaczej traktowałoby się pierwszy tom, gdyby już zaczynał przekonywać kreacjami postaci, światem przedstawionym czy właśnie wątkami. Pochwalić można wykorzystanie bogów z różnych wierzeń. Choć elementy zaczerpnięte z mitologii nie są zbyt dostrzegalne przez współczesne motywy, to pojawiają się nawiązania do pierwowzorów. Najlepszym przykładem jest Lucyfer (kobieta), która ma dość krnąbrny charakter i lubi dobrą zabawę – jednak wcale prezentuje się jak diabeł znany z chrześcijańskich obrazów. To pozytywna osoba, wcale nie wygląda strasznie.
Z jednej strony są więc przesłanki, po których można byłoby zgadywać, kto kim jest. Z drugiej – te przesłanki wcale nie mają tak dużej mocy, szczególnie zmieszane z autorską interpretacją danej postaci. Można to odbierać jako zaletę lub wadę, sam traktuję to jako charakterystyczną cechę świata, która nadaje mu niejednoznaczność.
Dynamizmu opowieści nadaje nie tylko wątek kryminalny, biorący się z konfliktów wśród boskich istot oraz śmiertelników. Już zaznaczenie, że bogowie po dwóch latach umierają, stanowi wstęp do ciekawych kwestii, o ile te zostaną rozwinięte. Bo dlaczego tak się dzieje? Co to oznacza? Motyw życia ze świadomością, kiedy nastąpi koniec, wiedza, że to życie zakończy się szybko (równie dobrze i zwykli ludzie mogą zginąć w każdej chwili), to łącznik między postaciami a czytelnikiem. Jednak to łącznik, który ledwie zostaje zasygnalizowany. Pójście w rejony dramatu mogłoby być owocne. Też samo bycie obiektem uwielbienia może okazać się wyjściem do zajmujących tematów, ale to jak na razie przypuszczenia. Co więcej, śledzenie wydarzeń z perspektywy śmiertelniczki może (nie musi) ograniczyć wejrzenie w te sprawy. Swoją drogą, Laura akurat prezentuje się nijako. Młoda fanka buntująca się przeciw rodzicom.
Pewniakiem jest szata graficzna, która ma większą siłę dzięki wydaniu komiksu w powiększonym formacie. Kadry są duże, dzięki czemu lektura przebiega szybko, a świat wydaje się większy. To operowanie otoczeniem połączone z wyrazistą mimiką i mrokiem stanowi atut serii. Zbliżenia na twarze pozwalają poczuć się blisko postaci, uczestniczyć w tej historii. Wreszcie czerń – ilustracja, na której więcej jest pustej czerni, wprowadza w inny nastrój oraz zmusza do skoncentrowania się na tekście lub/i tym, co poza tą czernią zostaje przedstawione.
Niespodziewane przełomy, ciekawa tematyka, ogólna tajemniczość i pozwalanie sobie na dystans (przejawiający się w odrobinie humoru) tworzą w sumie dobry komiks. Komiks, który czyta się raz-dwa, przyjemnie, z zainteresowaniem i niewielkim zaangażowaniem. Dla jednych będzie to za mało, dla innych wystarczająco. Tym pierwszym pragnę jednak doradzić poczekanie na ocenę drugiego tomu, ponieważ dopiero on pokaże, czy czeka nas kolejna niezapadająca w pamięć seria, dająca jednak rozrywkę, czy coś więcej – na co by wskazywały słowa scenarzysty.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz