Nostalgia to chyba jedyne słuszne słowo, które pojawiło się w chwili zapowiedzi "Morrowinda", czyli dodatku do sieciowego świata The Elder Scrolls. Nawet ja, wiedziony jakimś dziwnym impulsem, postanowiłem na trochę powrócić do gry, przy której kiedyś przesiedziałem całe wakacje. Wtedy, po paru pierwszych godzinach, trzecia dziś część sagi jawiła się jako tytuł niemal boski, jednak podli rodzice nie pozwalali siedzieć do późna, by móc się tym wszystkim rozkoszować do woli. W 2017 roku oryginalny "Morrowind" nie wygląda już tak dobrze, ale i tak nostalgia sprawiła, że dopiero po ponownym pokonaniu Szóstego Rodu mogłem zabrać się za napisanie tej zapowiedzi. Czy sieciowa gra to dobry pomysł, by wskrzeszać dawną chwałę? Oto zapowiedź dodatku, który już samym tytułem ma nas skłonić do tego, by jak najszybciej sięgnąć do portfela i powrócić na Vvanderfell.
Chociaż dostaniemy w swoje ręce DLC, to tym razem Bethesda zdecydowała się na nieco inny rodzaj dystrybucji. "Morrowind" nie trafił do sklepu wewnątrz gry, więc nie ma sensu gromadzić koron (tutejszej waluty), bowiem będziemy musieli sięgnąć po jak najprawdziwsze pieniądze. To fatalne rozwiązanie może zniechęcić do zakupu, bowiem poprzednie rozszerzenia dało się nabyć właśnie z poziomu samego ESO. Za co więc przyjdzie nam zapłacić 40 dolarów?
Być może skusicie się na nową główną kampanię, która rozgrywa się na 724 lata przed tym, co widzieliśmy w 2012 roku. Nie mamy jeszcze kryzysu na miarę Szóstego Rodu, ale Czerwona Góra nadal wygląda złowieszczo i wciąż w jej trzewiach drzemie siła zdolna zdmuchnąć całe Vvardenfell. Trójca pozostaje siłą napędową mieszkańców, jednak jeden z jej przedstawicieli, Vivek, zapada na dziwną chorobę i powoli traci swą boskość, co może przynieść opłakane skutki. Przed jakieś 30 godzin będziemy starali rozwikłać tę tajemnicę, chociaż wiadomo, że nasze starania muszą zakończyć się powodzeniem. Spotkamy jednak sporo znanych postaci, które w przyszłości odegrają znaczącą rolę. Miło zobaczyć ich początki, dzięki czemu lepiej zrozumiemy ich późniejsze motywacje.
Nie wszystko jest jednak takie, jakim to zapamiętaliśmy. Na prezentowanych materiałach miasto Vivek wciąż pozostaje w budowie, chociaż reszta znanych osiedli, z niezapomnianą Balmorą, Ald'ruhn czy Sadrith Morą na czele, prezentują się znajomo. Latamy na wielkich owadach, przy drogach rosną gigantyczne grzyby, zaś co pewien czas dopadają nas skrzekacze, jak zwykle irytując wszystkich, którzy zdecydowali się na zwyczajny spacer. Gdzieś tam poniżej widzimy krasnoludzkie ruiny i chociaż odwiedzaliśmy je już wcześniej, to na Vvardenfell na pewno natkniemy się na coś nowego. Pamiętajmy, że twórcy gry oddali nam do dyspozycji całą wyspę, która ongiś stanowiła obszar dostępny w ramach jednego tytułu, a mimo to nawet mnie nie udało się zajrzeć w każde miejsce. Tym razem może być inaczej, bo jednak za cenę dodatku będziemy chcieli bawić się jak najdłużej. Na pewno znajdzie się grupka chętnych, by chociaż raz obejść całą Czerwoną Górę i spróbować dotrzeć na jej szczyt.
Sam dodatkowy obszar to jednak za mało, by skusić tych bardziej sceptycznych, stąd w świecie gry pojawia się nowa klasa postaci. ESO nie posiada oszałamiającej ilości profesji, dzięki czemu szybko rozpoznawaliśmy przypisane im role. Tym razem dostaniemy Wardena, który jest... No właśnie nie do końca jest to dla mnie takie oczywiste, bowiem Bethesda próbowała stworzyć coś uniwersalnego. Znane powiedzenie głosi, że coś do wszystkiego nadaje się właściwie do niczego, jednak Warden z pewnością szybko zyska rzeszę fanów, bowiem możemy go zabrać na każdą wyprawę. Zadaje sensowne obrażenia po przemianie w maga, ma do pomocy niedźwiedzia, zaś całe drzewko umiejętności leczących sprawia, że nasz druid długo nie pozostanie bez zajęcia. To też chyba pierwsza z profesji, po której nie spodziewamy się żadnego rodzaju broni. Wiadomo, że Nightblade ma sztylety, zaś Dragon Knight uzbroi się w miecz i tarczę, jednak tutaj mamy pełną dowolność. Kostur? Proszę bardzo, na pewno sprawi się dobrze. Z drugiej strony, takie wymieszanie ról może po części wynika z faktu, że w ESO musimy żonglować paskami umiejętności, jednak obawiam się, że uniwersalność zaburza balans klas postaci, który Bethesda szybko będzie musiała łatać kolejnymi patchami.
Pamiętacie starcia między graczami? Nie mówię tutaj o pojedynkach, na które zawsze wyzywali mnie ludzie o zatrważających ksywkach, ale prawdziwym starciu, gdzie duże grupy wyrzynały się wzajemnie. Te wspomnienia są dość bolesne, bowiem żółtodziób Courun Yauntyrr dostawał w nich ostre lanie i nie było żadnego przebaczenia. Brakowało jednak czegoś na wzór bitwy między mniejszymi drużynami, gdzie każdy gracz miał do spełnienia jakąś rolę. Pewnie nie kojarzycie, bo opisany powyżej tryb Battlegrounds pojawi się dopiero po instalacji "Morrowind". Te szybkie walki w liczbie 12 osób na mapie to alternatywa dla tych, którzy szukają bitew emocjonujących, lecz nie wyczerpujących fizycznie. Tutaj nie ma znaczenia wybrany sojusz, lecz jedynie przedział poziomów, z którymi chcemy się zmierzyć. Trafiamy do jednej z trzech drużyn i próbujemy swojego szczęścia, bowiem tu nie liczy się ekwipunek, lecz prawdziwe zrozumienie postaci oraz jej umiejętności. Po kwadransie okazuje się, komu dzisiaj się poszczęściło.
Czy podróż na Vvanderfell jest warta grzechu? Dzisiaj nie należy kierować się samą nostalgią, lecz Bethesda i tak spróbuje nas skusić. Za ponad 160 złotych nie dostajemy nowej rasy, nie zyskujemy dodatkowych poziomów doświadczenia, zaś nowa klasa jest zbyt mocno niedookreślona, by faktycznie stanowiła jakiś powiew świeżości. Nowe tereny prezentują się świetnie, zaś fabuła ponownie dostosuje się do naszego stopnia zaawansowania, dzięki czemu wciąż pozostaje atrakcyjna, jednak "Morrowind" nie do końca mnie przekonuje. Płacić tyle pieniędzy za Wardena, nomen omen raz już odwiedzaną wyspę oraz możliwość szybkich pojedynków? Chyba jednak warto poczekać na solidną przecenę, bo wtedy nie dość, że zapłacimy mniej, to otrzymamy już produkt porządnie poprawiony, co przecież przesądziło o słabym starcie ESO. Przekonać możecie się sami, bowiem nabywcy przedpremierowego wydania zyskują dostęp do serwera testowego, gdzie wyspa stoi otworem. Póki co pora wracać do stareńkiego "Morrowinda", bo Athyn Sarethi z Domu Redoran ma dla mnie jakieś nowe rozkazy.
Komentarze
Dodaj komentarz