– I co teraz?
Witek i Olek stali na czymś, co wyglądało jak chodnik, przed czymś, co wyglądało jak brama, i patrzyli na coś, co wyglądało jak miasto. Tak naprawdę to był chodnik, brama i miasto, ale ich wygląd był bardzo odmienny od tego, co znali z Ziemi.
– W życiu go w tym tłumie nie znajdziemy.
Ostatnie zdanie powiedział Witek, patrząc beznadziejnie zrezygnowanym wzrokiem na rozciągające się przed nimi miasto.
Miasto to nazywało się Summ i było stolicą Ergo – jednego z trzech wielkich królestw Guldii. Obecnie wszystkie trzy kraje były zjednoczone pod panowaniem formalnie króla, a faktycznie wielkich mindiańskich korporacji, które w praktyce decydowały o wszystkim, o czym tylko chciały decydować. Summ było w tym czasie stolicą całego Zjednoczonego Królestwa Guldii i siedzibą zarządów największych korporacji trzech światów. Majestatyczne wieże – główne siedziby tych korporacji – górowały dumnie nad olbrzymią metropolią, połyskując w słońcu stalą i szkłem.
W centrum tego właśnie miasta znaleźli się niespodziewanie Witek i Olek.
– Jak go znajdę, to tak mu obiję mordę, że będzie o tym wnukom opowiadał.
– O ile wcześniej nie zwariuje do reszty...
Ostatnie słowa odnosiły się do policjanta Ryśka. Rysiek bowiem, kiedy tylko zobaczył, jak akwizytor znika w portalu, postanowił z właściwą sobie bezmyślnością (był wciąż pod wpływem szoku) pójść w jego ślady. Popędził szybko do miejsca, gdzie znajdował się portal nr 46 i, zanim Witek i Olek zdążyli mrugnąć okiem, zniknął.
– Nie wiem, po jaką cholerę wleźliśmy w ten portal za Ryśkiem – powiedział Witek. – Potrzebne nam to było jak psu łyżwy.
– Nie dramatyzuj, Wituś. Sam mówiłeś, że to bądź co bądź człowiek i nie można go tak zostawić. Poza tym zawsze możemy wrócić tą samą drogą. Wystarczy przejść przez ten tutaj portal...
– Aha! – ożywił się Witek. – Więc już wierzysz, że to jest portal! Moja teoria działa!
– Wituś, po tym co dzisiaj przeżyłem, jestem w stanie we wszystko uwierzyć.
– Nie wpadaj w skrajności. Jesteśmy bądź co bądź naukowcami. I jako naukowcy mamy obowiązek...
– Dobra, dobra – przerwał mu Olek. – Lepiej zastanówmy się teraz, co robimy.
– Ja jestem za tym, żeby wracać.
– Do Bandziochów?
Przez chwilę obaj panowie stali w posępnym milczeniu i wspominali. Oczyma duszy widzieli hordy brudnych, bezpańskich psów omijające chwiejnym krokiem dziury na zabłoconej drodze do PUB-u. W ich uszach znów dał się słyszeć charakterystyczny odgłos bekania sołtysa po czwartym piwie, a w ich nozdrzach ponownie zagościł zapach czosnku, gnojowicy i niedotrawionego wina marki wino. Przypomnieli sobie długie wieczory spędzone na rozmowach o tym, czyja dupa jest większa: Maryny czy Jagny...
– To gdzie idziemy?
– Przed siebie.
Miasto było duże i nowoczesne. Nie różniłoby się bardzo od dużych miast Ziemi, gdyby nie to, że wszędzie było pełno Guldożerów, co z daleka sprawiało wrażenie, jakby przez ulice bezustannie przetaczały się gigantyczne, tłuste gąsienice. Pomimo tego, już po godzinie kręcenia się po mieście, Witek i Olek doszli do pokrzepiającego wniosku, że nie jest tak źle. Odkryli, że kiedy nie patrzy się zbyt długo na jednego osobnika i stara się nie dostrzegać zbyt wielu szczegółów anatomicznych, to po pewnym czasie można się do galaretowatości stworów przyzwyczaić.
Koniec końców, poza mieszkańcami miasto aż tak bardzo od ziemskich się nie różniło. Ziemia czy Guldia, wszędzie są ulice, domy, sklepy, biura, latarnie, samochody, reklamy i urzędy skarbowe. Oczywiście tutaj to wszystko było trochę inne, odpowiednio dostosowane do wymagań i potrzeb mieszkańców: większe, pękate i bardziej zgniłozielone.
Kiedy Witek i Olek opanowali już trochę odruch wymiotny wywoływany widokiem co bardziej śluzowatych mieszkańców, postanowili przyjrzeć się bliżej otoczeniu. Zdziwiło ich to, jak bardzo miasto było rozwinięte technologicznie. Po istotach wyglądających jak skrzyżowanie ośmiornicy z buldogiem i jajecznicą spodziewali się raczej technologii na poziomie wczesnego średniowiecza. Tymczasem takie urządzenia jak lodówki, pralki, samochody, telewizory były tutaj czymś zupełnie normalnym. Ba, mieli tu nawet rzeczy, które na Ziemi istniały tylko w wyobraźni autorów podrzędnych książek science-fiction, na przykład samochody unoszące się w powietrzu (ciągle jeszcze zbyt drogie dla przeciętnego obywatela) albo wyświetlacze trójwymiarowej telewizji, używane głównie do pokazywania reklam. Witek wlazł niebacznie w jeden z takich hologramów, czym wywołał hałaśliwy śmiech stojącej obok grupki guldiańskich blokersów. Urządzeniem, które najbardziej zaciekawiło Olka, był komunikator, stanowiący połączenie telefonu komórkowego, komputera, telewizora, GPS-u, dyktafonu, faksu i Bóg wie, czego jeszcze. Małe, lekkie i bardzo wygodne w użyciu. W samym centrum miasta Witek i Olek zauważyli sporo pętających się wszędzie robotów. Wydawały się raczej nieśmiałe. Niektóre, najwyraźniej bezdomne, grzebały po śmietnikach w poszukiwaniu nie do końca zużytych baterii i smaru. Witek próbował nawiązać z jednym rozmowę, ale robot na jego widok najwyraźniej się przestraszył, bo pisnął tylko i uciekł.
Po kolejnej godzinie zwiedzania Witek i Olek odkryli, że widok Guldożerów wydaje im się znacznie mniej obrzydliwy niż na początku, a po jeszcze jednej udało im się nawet z kilkoma porozmawiać. Mieszkańcy Guldii okazali się całkiem sympatyczni.
– Wiesz co, Witek?
– Co?
– To dziwne, ale zaczyna mi się tu podobać.
– A wiesz co, Olek?
– Co?
– Mnie się właśnie coś tutaj nie podoba.
– No, nie powiem, te przerośnięte glisty nie są szczególnie piękne, ale...
– Nie o tym mówię – przerwał mu Witek. – Zauważyłeś tu jakichś ludzi?
Olek popatrzył na kolegę ze zdziwieniem.
– Ludzi? Tutaj?
– Właśnie. Ale tutaj musieli być ludzie. I to często.
– Skąd to możesz wiedzieć?
– Powiedz mi, co by się stało, gdyby któryś z tych obsmarkańców pojawił się nagle na dworcu w Warszawie?
Olek przez moment zastanawiał się nad tym, o co Witkowi chodzi i nagle zrozumiał: Guldożer na Ziemi wywołałby panikę porównywalną z wylądowaniem UFO na Times Square w Nowym Jorku 4 lipca. Tymczasem oni chodzili godzinami po ulicach guldiańskiego miasta i nikogo ich widok nie dziwił. Jedynym wytłumaczeniem było to, że mieszkańcy Summ musieli już wcześniej widzieć ludzi. I to nie raz.
– Skoro ludzie tu są, to dlaczego ich nie ma? – zapytał Witek enigmatycznie.
– Oto jest pytanie – zgodził się Olek.
Przez chwilę szli przed siebie w milczeniu, omijając szerokim łukiem mętną kałużę zielonkawego śluzu i usiłując znaleźć rozwiązanie zagadki.
– Mam pomysł! – zawołał nagle Witek.
– Jaki?
– Kiedy znajdziesz się nagle w obcym mieście i chcesz się czegoś o nim dowiedzieć, to gdzie idziesz?
– Gdzie idę? Hm. Do najbliższej knajpy.
– Właśnie. Idziemy szukać knajpy.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz