Na tylnej okładce drugiej odsłony "Tank Girl", wydanej przez Non Stop Comics, widnieje ostrzeżenie "Raczej dla dorosłych!". I słusznie.
Powyższe ostrzeżenie jest jak najbardziej na miejscu, gdyż drugi tom "Tank Girl" to chyba jeszcze większe natężenie wszystkiego, z czym czytelnik mógł się zetknąć przy okazji otwarcia cyklu. Przypomnijmy – tytułowa bohaterka to zwariowana łowczyni nagród, posiadająca kochanka-kangura oraz co rusz rzucająca "mięsem". Tym razem mamy okazję zapoznać się z 17 opowieściami Alana Martina i Jamiego Hewletta pierwotnie publikowanymi w latach 1990-93.
"Tank Girl 2" liczy sobie 120 stron, czyli kilkanaście mniej niż pierwsza odsłona cyklu. Mimo to wystarczyło miejsca dla 17 historyjek, lecz ich jakość pozostawia wiele do życzenia. Z pozytywów – na pochwałę zasługuje wydanie, ponieważ komiks otwiera dosyć długa przedmowa Alana Martina, co pozwala zapoznać się z kulisami powstawania przygód łowczyni nagród. Dobrze prezentują się także kolorowe okładki wchodzące w skład wydania zeszytów.
W pozostałych kwestiach "Tank Girl 2" w niczym nie ustępuje "jedynce", a wręcz uwypukla zarówno jej zalety, jak i wady. To w dalszym ciągu zbiór totalnie pokręconych historyjek często nawiązujących do ówczesnej popkultury, który można polubić za brak krępacji w naśmiewaniu się właściwie ze wszystkiego. W zrozumieniu nawiązań wydatnie pomagają przypisy na końcu albumu, gdyż autorzy nie szczędzą odwołań do spraw lub postaci znanych głównie Brytyjczykom. Zabawnie wypadło pojawienie się autorów jako... bohaterów komiksu. Jak przystało na "Tank Girl", nie zabrakło paru ostrzejszych kwestii rzuconych w ich stronę. Nowinką w porównaniu do pierwszego tomu są kolorowe plansze. Odniosłem wrażenie, że część tych ilustracji zyskałyby na pozostawieniu ich w czerni i bieli, za to te znajdujące się w drugiej połowie okazały się o niebo ładniejsze. Mimo że czarno-białe rysunki mają swój nieodparty urok, to jednak kolorowe plansze są przejrzystsze i dzięki nim lektura przebiega płynniej. Co nie znaczy, że przyjemnie.
Natłok chmurek z tekstem, skutkujący chaosem na planszach, zelżał jedynie nieznacznie, więc wciąż śledzenie wydarzeń męczy oczy czytelnika. Duszę zaś męczy niespotykane wręcz natężenie iście rynsztokowych żartów, pełnych przeróżnych epitetów powszechnie uznawanych za obraźliwe bądź wulgarne. Wyśmiewanie otaczającej autorów rzeczywistości to jedno, lecz czy naprawdę w trakcie czytania powinno dopaść mnie (i nie opuszczać ani na sekundę) uczucie, że obcuję z humorem wyjątkowo niskich lotów? Chaotyczność wylewa się z każdej strony, a zaangażowanie w losy bohaterki zostaje uniemożliwione przez rzadko kiedy wyraźny znać ciąg przyczynowo-skutkowy wydarzeń. Wszystko tu zdaje się tylko pretekstem do kolejnych, niewybrednych żarcików.
"Tank Girl" od pierwszej strony było pozycją specyficzną i taką też pozostaje. Jeżeli uwielbiacie prześmiewcze historyjki i nie rażą was głupkowate dowcipy, to można spróbować przygód łowczyni nagród. Mimo sporych wad seria Martina i Hewletta potrafi zainteresować klimatem i zinowym wykonaniem. Jednakże wymaga od czytelnika sporych pokładów cierpliwości i tolerancji.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz