Zabierając się do drugiej części serii „Dragonships” miałem w pamięci pierwszy tom, który całkiem niedawno wpadł w moje ręce. Już chciałem cieszyć się kontynuacją, gdy z konsternacją stwierdziłem, że książka jest wyraźnie chudsza od swojego poprzednika. Czyżby „Tajemnica smoka” traciła nie tylko w tym elemencie?
Dwójka pisarzy, którzy stworzyli „Smocze kości”, postanowiła przedstawić nam dalsze losy wyprawy okrętów Wodza Wodzów Vindrasów Skylana Ivorsona. Pierwsza część pozostawiła bohaterów w niewoli zdrajcy Raegara i jego orańskich przyjaciół. Wojska śniadych Południowców postanowiły porwać Kapłankę Kości, zaś z reszty wojowników uczynić niewolników, którzy mieli walczyć w tamtejszej grze niczym starożytni gladiatorzy. Wydawać by się mogło, iż smok Kahg, dotąd niejednokrotnie ratujący statek Skylana z tarapatów, przyjdzie im z pomocą, ale bestia znika, pozostawiając plemię Torgunów na łasce Orańczyków. Mimo wznieconego buntu, docierają w kajdanach do Sinarii – stolicy Imperium Światła.
Południowcy skutecznie starają się zniechęcić Skylana do walki o wolność swoich ludzi, ukazując im moc i bogactwo ich boga Aelona. Pokonani, zmuszeni do ciężkiej pracy, wciąż przekonywani o śmierci swoich patronów oraz nienawidzący Skylana – takich widzimy z początku Torgunów. Później zachodzi jednak przemiana tak w nich, jak i w samym głównym bohaterze. Syn Norgaarda widząc, że nie wygra brutalną siłą (a przynajmniej powinien się z nią jeszcze wstrzymać), stara się zdobywać cenne informacje i nawet udaje mu się zyskać sojusznika w osobie ogra trenującego zawodników do Para Diksu. Także Torgunowie i ich nominalnie nowy wódz, Sigurd, może nie tyle wybaczają Skylanowi, co dostrzegają, iż zawsze porywczy i bezczelny chłopak staje się ostrożniejszym wojownikiem, na którym będzie można znów polegać i który ma pomysł na zrzucenie kajdan niewoli.
Szczęściem nie jesteśmy skazani na rozterki tylko jednego bohatera. Dużo większa rola przypadła w udziale także Aylaen. Pogrążona w rozpaczy po śmierci Garna, początkowo trzyma się swojej siostry i nie rozumie gry, w którą wciąga ją Treia. Ta ostatnia ochoczo dołącza do kleru Aelona i zazdrośnie walczy o względy Raegara. W ten sposób poznajemy dwie siostry, które zrobią naprawdę wiele dla miłości, co przyniesie opłakane skutki nie tylko dla nich, ale i dla całej Sinarii. Mamy także rozbudowaną rolę Raegara, który wciąż musi walczyć o swoją pozycję i wiecznie będzie skazany na niepowodzenie z racji swojego pochodzenia.
Nie wybiegajmy jednak zbytnio do przodu i przejdźmy do Orańczyków, bo to w końcu na terytorium ich państwa ma miejsce większość wydarzeń tego tomu. Tamtejsza struktura społeczna, system niewolnictwa, przepełnione miasta i rosnąca rola religii przypomina nieco realia stworzone przez Sapkowskiego, nic więc dziwnego, że czytelnik szybko odnajduje się w tej nowej rzeczywistości, w lot chwytając różne nowe tytuły oraz ambicje poszczególnych osób. Wszystko to zostało pokazane co prawda tylko na schemacie jednego miasta, ale jeśli występują w stolicy, to można przyjąć, że występują także w całym państwie. Okazuje się, że Vindrasi wcale nie są takimi barbarzyńcami, jak ich malują Południowcy, którzy sami nie mają oporów przed sięgnięciem po pomoc zabójców czy trucizny. Dla czytelnika takie rozwiązanie jest o wiele korzystniejsze od państwa, w którym rządzą prawi i sprawiedliwi obywatele. W końcu po co by im byli vindrascy niewolnicy i ich okręt?
Plus należy się autorom za poprawę w kwestii poprowadzenia akcji. Nie mamy już dziwnych przestojów – wręcz pojawia się swego rodzaju pośpiech w pokazaniu pewnych wydarzeń. Prawdopodobnie przyczyną tego stanu rzeczy było znaczące ograniczenie przestrzeni, która pojawia się w książce. Nie są to już jakieś większe obszary, ale w zasadzie jedno miasto i jego okolice. Szybko pojawiają się imiona zdrajców, nie czekamy także długo, aby poznać wszystkie zamiary Orańczyków. Z jednej strony tajemnica zostaje ujawniona dość wcześnie, z drugiej nie dochodzi do sytuacji, gdy autor zaplątuje się we własnej intrydze i na koniec serwuje nam jakieś naiwne zakończenie. Tutaj takich scen nie ma – wszystko wydaje się dość realistyczne, prawdziwe. Do tego przyprawione szczyptą magii i dosyć częstym przypominaniem o toczącej się na górze walce bogów. My jednak jej właściwie nie odczuwamy i można dojść do wniosku, że rzekomo pokonane stare bóstwa mają się całkiem nieźle i choć nie odpowiadają na modlitwy, to mają czas na ukazanie się swoim zniewolonym wyznawcom. Dziwna sytuacja o tyle, gdyż rzekomo potrzebują pomocy ludzi, a jakoś nie starają się zbyt mocno jej pozyskać.
Nim przejdę do podsumowania, słów kilka odnośnie polskiego wydania książki. Jak już wspomniałem na początku, „Tajemnica smoka” liczy sobie mniej stron od „Smoczych kości”. Odbija się to na cenie, gdyż drugi tom jest od pierwszego nieznacznie tańszy. Grafika na okładce tym razem zawodzi, pokazując nam scenę walki smoka Kahg z wężami wysłanymi przez Aelona. Te ostatnie, w myśl książkowego opisu, sunęły po wodzie, podczas gdy tutaj nie tylko latają, ale swoim rozmiarem potrafią budzić zdumienie. Widniejące w tle dwa okręty, z czego jeden to „Venjekar”, oraz kilkoro ludzi, stanowią jedynie dodatek i trudno ocenić kunszt ich wykonania, gdyż są najzwyczajniej w świecie dość małe. Znacznie prościej wydać werdykt odnośnie innych elementów okładki, a więc wytłoczonych liter tytułu oraz nazwisk autorów. Kolejny raz Dom Wydawniczy „REBIS” użył tego samego złocenia jak przy „Smoczych kościach” i podobnie jak tam, napisy ścierają się niepokojąco szybko przy braku jakichś nadzwyczajnych starań w tym kierunku. Sądziłem, że ludzie uczą się na błędach, ale okazuje się, że za jakiś czas jedynie po tłoczeniach i obrazku będę mógł odróżnić części serii. Dobrze chociaż, iż podobnego zabiegu nie zastosowano na tylnej stronie okładki, która w kilku słowach ma zachęcić czytelnika do sięgnięcia po tę pozycję.
W środku książki także kilka zmian. Przede wszystkim zniknęły nazwy ksiąg, pojawił się spis streści oraz mapa Oranu. Zwłaszcza ten ostatni element budzi moje zastrzeżenia. Żadnej mapy w „Smoczych kościach” nie było, ale ta dołączona do „Tajemnicy smoka” nieco zaskakuje brakiem oznaczenia Sinarii. Chociaż to tam czytelnik spędzi najwięcej czasu, to patrząc na mapę będzie mógł sobie jedynie wyobrażać położenie miasta. Znalazłem także parę błędów w tekście, ale nie wpływają w znaczący sposób na odbiór samej książki. Szkoda też, że nie pojawiła się wersja z twardą okładką – za cenę bliską 40 zł oczekiwałbym odrobiny luksusu.
Przejdźmy zatem do oceny końcowej. „Tajemnicę smoka”, podobnie jak pierwszy tom, czytało mi się niezmiernie lekko i nie było chwili, bym musiał zdegustowany odłożyć książkę i zebrać się w sobie, by przebrnąć jakiś jej fragment. Fabuła okazuje się ponownie może nie najmocniejszym elementem, ale skupienie się na mniejszej ilości wątków wyszło tej pozycji zdecydowanie na dobre. Poprawa mogłaby nastąpić w kreacji bohaterów, którzy wciąż wydają się zbyt szablonowi, a w efekcie po prostu przewidywalni. Nic nie można jednak zarzucić umiejętnościom Margaret Weis i Tracy Hickman w kreacji świata. Ten potrafi wciągnąć i z żalem odkrywamy, że na ciąg dalszy będziemy musieli poczekać do następnego tomu. Ocena może wydawać się nieco za niska, ale należy pamiętać, że „Tajemnica smoka” nie stanowi jakiegoś przełomu na rynku książek fantasy i jest jedynie kolejną pozycją, którą oparto na sprawdzonych mechanizmach w klimacie opowiadań o Wikingach.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz