Szlachetnym superbohaterom nawet nie przeszłoby przez myśl, żeby w trakcie ratowania świata zaciągnąć się czymś znacznie mocniejszym niż tytoń albo pociągnąć z gwinta. Czasem jednak los ludzkości spoczywa w rękach osobnika, który nigdy nie myśli o niczym więcej.
Ernie Ray Clementine to osobnik z nizin społecznych, z których bardzo nie chce wychynąć. Jego codzienność mogłaby zamykać się w słynnym określeniu "sex, drugs and rock&roll", tyle że tego pierwszego mało kto chce z nim próbować, na drugie najczęściej go nie stać albo za prędko się kończy, więc pozostaje mu głównie wielbienie klasyków rocka. I zamęczanie swą osobą lokalnego dilera, którego z braku laku uznaje – oczywiście bez wzajemności – za najlepszego kumpla pod słońcem. Życie mija, a Ernie egzystuje niczym niebieski ptak do czasu, gdy po kolejnym upodleniu przypadkiem staje się niezwykle ważny dla pewnej agencji specjalnej. Tylko że nakłonienie kogoś o takim usposobieniu do altruistycznego ratowania świata okazuje się karkołomne. I wymaga walizy wyładowanej po brzegi prochami.
Powyższy opis zwiastuje wysokooktanową porcję rozwałki podszytą walkami agentów specjalnych, tyle że to nie do końca prawda. Pościgów, strzelanin, efekciarskich wybuchów i kaskaderskich wyczynów nie brakuje, ale są rozdzielane zaskakująco częstymi przystankami na złapanie oddechu. Wówczas śledzimy aż nazbyt rozbudowane lub powtarzalne – co częste u Ricka Remendera – dialogi i przekomarzania bohaterów. Najczęściej tyczą się one wzbudzenia w Erniem poczucia obowiązku wobec świata, który może uratować oraz ogólnego porzucenia wyniszczającego trybu życia. Scenarzysta wplata w rozmowy solidną dawkę humoru, choć często jest to humor równie niewybredny, co zachcianki protagonisty. Znacznie lepiej wypada komizm niektórych sytuacji rodem z filmów szpiegowsko–sensacyjnych, które z dodatkiem lekkoducha dostają zastrzyk świeżej krwi. Oczywiście do czerpania przyjemności z lektury potrzeba przymrużenia oczu na niejedną głupotkę, ale zabawa w wiecznie nabzdryngolonego Jamesa Bonda miewa też swoje jasne strony.
"Szumowina" to przyzwoite czytadło – w roli zbawiciela postawiono kompletnie nienadającą się do tego osobę uwielbiającą wszelkiego rodzaju używki, doprawiono zabawnymi sytuacjami, szczyptą rozwałki i uzyskano tytuł niezgorszy, ale przegadany, w którym nieporadnie wyłożono pobudki takiej, a nie innej roli Erniego. Jeśli lubicie akcyjniaki, to "Szumowina" może być komiksem wartym spróbowania.
Szlachetnym superbohaterom nawet nie przeszłoby przez myśl, żeby w trakcie ratowania świata zaciągnąć się czymś znacznie mocniejszym niż tytoń albo pociągnąć z gwinta. Czasem jednak los ludzkości spoczywa w rękach osobnika, który nigdy nie myśli o niczym więcej.
Dziękujemy wydawnictwu Non Stop Comics za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz