Chociaż rynek komiksów nieustannie zalewany jest przez amerykańskie tytuły, w dużej mierze poświęcone przygodom superbohaterów, nie należy zapominać o europejskich, mniej szumnych pozycjach. Jedną z nich jest pierwszy tom cyklu "Szklanych mieczy" zatytułowany "Yama". Za jego stworzenie odpowiada duet pań – Sylviany Corgiat (scenariusz) oraz Laury Zuccheri (rysunki i kolory). Czy efekt ich pracy można uznać za udany i wprowadzający powiew świeżości do świata komiksów?
Historia koncentruje się na nastoletniej dziewczynie – Yamie, córce wodza osady i jego żony, Tęczy. Ziemie mieszkańców najeżdżane są przez najemników Orlanda, któremu nikt nie jest w stanie się sprzeciwić. Któregoś dnia dochodzi do niecodziennego zjawiska – z nieba spadają niezwykłe ognie, jeden z nich ląduje w pobliżu i okazuje się mieczem o magicznych właściwościach. Ojciec Yamy bierze to zdarzenie za znak, że nadszedł czas buntu przeciwko gnębiącemu ich tyranowi. Za sprzeciw spotyka go sroga kara, a Yama zmuszona zostaje do ucieczki. Poprzysięga jednak zemstę na Orlandzie, którą ma spełnić, gdy dorośnie i stanie się biegłą wojowniczką.
Nie mogę nie przyczepić się już na początku do jednej cechy komiksu – zawiera on zaledwie około 50 stron, a przecież ukazuje odcinek fabuły, któremu przydałoby się solidne rozszerzenie. Samo szkolenie bohaterki i przedstawienie jej charakteru zasługuje na znacznie więcej czasu, niż poświęciły temu autorki. Akcja skacze po łebkach, a czytelnik nie poznaje żadnych interesujących szczegółów, przez co historia wydaje się zaledwie zarysem scenariusza – zarysem, który należy jeszcze rozbudować. Na pewno nie pomaga następna przypadłość pierwszego tomu "Szklanych mieczy" – w przedstawianej opowieści próżno szukać oznak oryginalności. Gnębiona ludność? Protagonistka szukająca zemsty za rodzinę? W błyskawicznym tempie stająca się świetną wojowniczką, która – jasna sprawa – umiejętnościami w końcu przewyższa swojego nauczyciela? Nic nowego. Komiks sprawia więc wrażenie pisanego bez żadnego pomysłu – "nieważne, że scenariusz słaby, przeniesiemy całość na papier i będzie rewelacja!". Tylko że rzeczywistość okazała się inna. Tekst też musi być na odpowiednim poziomie.
Wyżej wymienione zarzuty przekładają się na następne wady początku "Szklanych mieczy". Postawienie na szybkość akcji i małą objętość komiksu czyni poszczególne wątki płytkimi. Przykładowo nie dane jest nam poczuć frustrację ojca Yamy ani pozostałych mieszkańców osady spowodowanej terroryzowaniem ich przez Orlanda. Są najeżdżani, zabiera im się żony, koniec, kropka. Po co marnować papier na potencjalnie dobry wstęp, który mógłby pokazać bezsilność i słabość tych ludzi? I dotyczy to całego komiksu, przy czym ten przypadek jest o tyle istotny, że mógłby wzbudzić w czytelniku jakieś uczucia. Tymczasem przez całą lekturę pozostaje się obojętnym na wydarzenia, przewracając kartki i wyczekując ostatniej strony. "Yamę" z tego marazmu wyciąga dopiero końcowa scena. Może przy głębszym namyśle dałoby się ją przewidzieć. Nie próbowałem, bo komiks nie skłonił mnie do żadnych refleksji czy rozmyślań, dlatego też dałem się lekko zaskoczyć. Poza tym jestem ciekaw, w jaki sposób pokazana komplikacja wpłynie na fabułę w drugim tomie.
Na szczęście nie zawodzi strona wizualna. Laura Zuccheri doskonale wywiązała się z zadania wykreowania interesującego świata bogatego w bujną faunę. Zamieszkujące go stworzenia budzą podziw swoją majestatycznością i są niepodobne do niczego, co do tej pory mogliśmy widzieć. Chętnie wszedłbym głębiej w to miejsce, lecz na bliższe zapoznanie nie ma co liczyć. Przez to też trudno zrozumieć obecność niektórych elementów świata – osada Yamy na wzór indiańskiego plemienia (przynajmniej patrząc po wyglądzie ich wodza), wojownicy Orlanda niczym mroczni rycerze, których jakimś cudem obchodzi biedna wioska, spadające z nieba miecze, dziwne zwierzęta, rozrośnięta przyroda, czerwony księżyc... Wypadałoby jednak uzasadnić tę mieszankę, która na ten moment wydaje się trochę chaotyczna.
"Yama" to bardzo nieudany komiks. Wręcz nieprzemyślany. Scenariusz nie ciekawi, powierzchownie traktuje istotne wątki, a na domiar złego z powodzeniem zahacza o infantylność (no wiecie, nastoletnia dziewczyna wojowniczką...). Jeden zwrot akcji – do tego umieszczony na samym końcu – nie sprawi, że opinia czytającego obróci się o 180 stopni. Nawet nie budzi nadziei na lepszą kontynuację. Czy w takim razie unikać "Szklanych mieczy" jak ognia? Niekoniecznie. Może młodsi czytelnicy dostrzegą w historii zalety, a dzięki ładnym ilustracjom przedstawiającym inny, nieznany świat "Yama" im się spodoba. Pozostałym odradzam.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz