Sto dni bez słońca

4 minuty czytania

okładka, sto dni bez słońca

Rzadko można natknąć się w polskiej literaturze na książkę wybitną. Jeżeli już ów twór wpadnie nam w ręce, zazwyczaj okazuje się kolosem na glinianych nogach, wybitnym jedynie dla wszelakiej maści znawców i specjalistów, którzy w życiu przeczytali tylko szkolne lektury oraz parę wierszy – oczywiście tych, z którymi nakazano im się zapoznać i interpretować podług klucza rozwiązań. Smutna prawda jest taka, że chcąc wyłowić perełkę z ogromnego bajora, zmuszeni jesteśmy do doświadczania wszystkiego na własnej skórze... Chociaż nie, pozostaje jeszcze druga ewentualność. Możemy zdać się na relacje i opinie ludzi takich, jak redaktorzy Game Exe. Nie zawsze literacko wykształconych i prawdopodobnie niewiedzących, jakie grzyby zbierano w "Panu Tadeuszu" ani co porabiał Antek Boryna na 375 stronie "Chłopów". W zamian za to potrafimy opowiedzieć wam o różnych rodzajach książek, nie zasklepiamy się bezrozumnie w "klasyce" oraz – co najważniejsze, a jednocześnie najrzadziej spotykane – wyrażamy własne, prywatne zdanie i rozsądnie je argumentujemy.

Dzisiaj chciałbym podzielić się spostrzeżeniami na temat powieści Wita Szostaka "Sto dni bez słońca". Jej fabuła wydaje się totalnie zwyczajna i niepozwalająca na jakiekolwiek oryginalne rozwiązania – humanista Lesław Srebroń, wybitny znawca literatury polskiego fantasty Filipa Włócznika, w ramach wymiany uniwersyteckiej trafia na spokojne, zapomniane przez cywilizowany świat wyspy Finnegany. Pewnie wielu czytelników już pokiwało głową ze znużeniem – wykładowca odkrywa straszliwą tajemnicę podczas eksploracji nieznanego lądu? Otóż nie – znajdujące się na Finneganach miasteczko nie kryje w sobie żadnych sekretów, no może oprócz niewyżytej seksualnie podstarzałej gospodyni Srebronia. Główną zagadką, niezwykle pasjonującą, na której rozwiązanie najprawdopodobniej strawimy całą lekturę, będzie postać głównego bohatera.

Na okładce "Stu dni" mamy okazję przeczytać, że to opowieść o współczesnym Don Kichocie, niepotrafiącym zrezygnować ze złudzeń. Sam Szostak przyznaje, że pomysł narodził się podczas pisania eseju o rycerzu, wykreowanym przez Cervantesa. O ile jednak Don Kichot jest na ogół odbierany jako postać pozytywna, o tyle Srebroń stał się dla mnie jednym z najbardziej negatywnych bohaterów literackich, z jakimi miałem okazję się zapoznać. Nie razi mnie życiowy cynizm i pragmatyzm, najbardziej przypominający przemyślenia wiejskiego filozofa. Nie razi mnie nadmierna brutalność, przywodząca na myśl zaszczutego smarkacza, znęcającego się nad bezdomnym kotem. Najgorsza jest maska obłudy, uległości, zmienianie zdania adekwatnie do korzyści, jakie z owej zmiany można wyciągnąć, przerażające zadufanie i przekonanie o własnej wyższości. Wszystkie te cechy skupia w sobie Srebroń, a co najciekawsze, z początku może nas omamić i rzeczywiście przekonać, iż jest jedynym mądrym pośród bezmiaru głupców. Szostak stworzył tę postać w sposób niezwykle sugestywny, bowiem nadal nie mogę zapomnieć o Srebroniu, o jego niezwykłej elastyczności w wygłaszaniu osądów. Budzi we mnie głęboką odrazę – a jeżeli literatura wywołuje emocje, oznacza to, że jest absolutnie z najwyższej półki.

Książka podzielona jest w sposób niekonwencjonalny, pozornie przypominający dziennik. Nie uświadczymy tutaj wielowątkowości; poszczególne rozdziały liczą dosłownie kilka stron i skupiają się zazwyczaj na pojedynczych zagadnieniach – O Nowej Ionie, o przegrzebkach i hołdzie, o poznawaniu wyspy. Początkowe strony są w zasadzie zapoznaniem z krajobrazem, w jakim przyjdzie nam przebywać. Dopiero później wkracza chronologia, a moment ten jest wyraźnie zaznaczony.

Za atut z całą pewnością można uznać Filipa Włócznika, największego polskiego literata-fantastę, którego prozą bezgranicznie zachwyca się Srebroń. Traktuje go niemalże jak boga, nie kwestionuje żadnego jego zdania, wszystkie dzieła uważa za genialne. Nie mam pewności, czy prawidłowo odczytałem zamierzenia, niemniej wydaje mi się, iż jest to delikatny pstryczek w stronę polskiego środowiska fantastycznego, również posiadającego niekwestionowanego mistrza, jakim jest Andrzej Sapkowski. Skrytykowanie ASa polskiej fantastyki lub postaci wiedźmina Geralta dla niektórych równa się niemalże świętokradztwu. Jeżeli błędnie rozszyfrowałem intencje autora lub wyobraźnia poniosła mnie nieco za daleko, to z góry przepraszam – zarówno pana Szostaka jak i pana Sapkowskiego. Nobody's perfect.

Największym mankamentem powieści była dla mnie zbytnia monotematyczność – bohater właściwie cały czas powtarza te same czynności, zanudzając czytelnika kolejnymi wypitymi Guinnessami. Wydawać by się mogło, że ciężko znaleźć ciekawe zajęcie na malutkiej, cichutkiej wysepce, ale przecież Srebroń jest człowiekiem wykształconym i oczytanym. Miast raczyć nas wspomnianą już, kolejną szklaneczką piwa, mógłby popisać się błyskotliwymi przemyśleniami lub niebanalnymi refleksjami. Tego brakuje najbardziej, a książka poprzez swoją schematyczność nie wciąga, nie zmusza do czytania.

Chciałbym też ostrzec ortodoksyjnych fanów fantastyki – nie znajdziecie tutaj grama klimatu, z ulubionego przez was gatunku. Brak magii, brak miecza, brak zjawisk nadprzyrodzonych i niewytłumaczalnych. "Sto dni bez słońca" to powieść współczesna, a fantastyki jest w niej tyle samo, co Filipa Włócznika – kilkukrotnie wspomniany, niemniej nie mamy okazji spotkać się z nim twarzą w twarz.

"Sto dni" to kawał porządnej, solidnej literatury, którą poleciłbym każdemu, niezależnie od preferowanych gatunków. Bynajmniej nie jest książką wybitną – jedynie miewa krótkie, ulotne momenty, kiedy aspiruje do tego miana. Warta przeczytania, przy aktualnej posusze, jaka panuje na rynku (ostatnia gorąca premiera przygód Mordimera Madderdina okazała się rozczarowująca – recenzja Cou) może stać się jedną z ciekawszych pozycji pierwszego półrocza 2014. Jeżeli macie chwilę wolnego czasu na czytanie, w pierwszej kolejności przekażcie go mnie, gdyż coraz bardziej zaczyna mi doskwierać jego brak. Kiedy już spełnicie dobry uczynek – marsz do bibliotek i księgarń!

Dziękujemy wydawnictwu Powergraph za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
8
Ocena użytkowników
-- Średnia z 0 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·

Cytat

Nie zawsze literacko wykształconych i prawdopodobnie niewiedzących, jakie grzyby zbierano w "Panu Tadeuszu"...


Krasnolice, lisice, borowiki, rydze, muchomory, surojadki srebrzyste, żółte i czerwone, koźlak, lejki, bielaki oraz oczywiście purchawka jak pieprzniczka. Nie lubiłem tej książki, taka patetyczna i ociekająca seksem.

A co do tytułu,, to zaintrygowała mnie główna postać. Aż tak negatywna i do tego realna? Chyba się skuszę, bo lubię się maltretować takimi elementami.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...