Poczciwy Mordimer Madderdin chyba się starzeje, chociaż Jacek Piekara raz jeszcze przygotował dla fanów inkwizytora kolejny tom przygód sprzed czasów licencji samego biskupa Hez-hezronu. Nim zapytałem: „ile jeszcze można?”, spróbowałem przekonać sam siebie, że autor opóźnia ciąg dalszy sagi tylko po to, by zaostrzyć apetyt fanów, zaś „Ja, inkwizytor. Głód i pragnienie” jest tylko przystawką do głównego dania. Zatem sztućce w dłoń i przyjrzyjmy się temu, co wylądowało na moim talerzu.
Całość, wzorem poprzednich tomów, została podzielona na osobne opowiadania. Tym razem jednak dwie historie – bowiem tylko tyle znajdziemy w „Głodzie i pragnieniu” – są ze sobą w pewien sposób powiązane, przez co sprawiają pozytywne wrażenie kompletności książki. Wpierw jednak skupmy się na „Wiewióreczce”, czyli pierwszej historii, w której Mordimer zostaje wynajęty przez bogatego kupca, niejakiego Hieronymusa Boscha, celem odzyskania znacznej sumy pieniędzy. Jedynym oskarżonym jest Tomasz Purcell, czyli człowiek o przeciętnym wyglądzie, jednak posiadający gruntowną wiedzę z zakresu ekonomii i dość przebiegłości, by przedstawiać siebie jako osobę, która nie ma niczego do ukrycia. Mordimer pozostaje jednak sceptyczny i pod płaszczykiem przyjaźni próbuje wydusić z mężczyzny miejsce ukrycia pieniędzy.
Opowiadanie to, stanowiące przecież historię otwierającą cały tom, nie przypadło mi do gustu. Wiadomo, że inkwizytor bez licencji musi czasem chwytać się każdego zlecenia, jednak cała akcja toczy się zbyt leniwie i nie wymusza na czytelniku jakiejkolwiek domyślności w dochodzeniu do tego, co też Purcell zrobił z majątkiem. Madderdin widzi siebie w roli wytrawnego śledczego, jednak wszystko dostaje niemal na tacy i rozwiązanie aż samo ciśnie się na usta. Do tego dochodzi mierna końcówka i wieńczący ją epilog, który nijak nie przystawał do świata wykreowanego w pierwszych tomach serii. Nie chcę tutaj zdradzać zbyt wiele, jednak po przeczytaniu „Wiewióreczki” trochę się rozleniwiłem i to był pierwszy sygnał do tego, że autor nie wysilił się zbytnio i przygotował historię, jakich wiele.
Rozczarowany pierwszym opowiadaniem, nie stawiałem wygórowanych żądań względem drugiego, chociaż jego tytuł, czyli „Głód i pragnienie”, zapewne nie przez przypadek zaistniał także w nazwie całej książki. W tym wypadku również bogaty kupiec zleca odnalezienie córki swojego kuzyna – Hildy Krammer. Mordimer raz jeszcze nie musi się zbytnio wysilać, bowiem świadkowie sami pchają się do jego drzwi i dostarczają cennych wskazówek. Inkwizytor czyni im ten zaszczyt i sprawdza każdy ślad, co prowadzi go do rozwiązania zagadki zaginięcia nie tylko Hildy, ale także strzegącego jej ochroniarza.
Chociaż autor już od samego początku puszcza oko do czytelnika, przede wszystkim poprzez postać innego inkwizytora, który również stara się o dobrze płatne zlecenie, to jednak szybko okazuje się, że mamy do czynienia z historią, w którą wmieszały się nadprzyrodzone siły. Wreszcie pojawiają się jakieś postacie poboczne, nawet jeśli nie wyróżniają się osobowością i grają zdecydowanie drugie skrzypce. Autor pokusił się nawet o mały wątek miłosny, chociaż pod sam koniec historii porzucił go niczym znudzoną kochankę i przez to odniosłem wrażenie, że chociaż historia w „Głodzie i pragnieniu” jest całkiem interesująca, wzbogacona drobnymi elementami z przeszłości, to jednak gdzieś pod koniec ta wena uleciała i Piekara po prostu sięgnął po swego rodzaju „telefon do przyjaciela”, by ten za niego zamknął całe opowiadanie jednym cięciem.
Ten sam rodzaj rozczarowania ogarnął mnie także w kwestii wydania. Książka składa się z 347 stron, z których część przyozdabiają obrazki Dominika Brońka, jednak jest ich zdecydowanie za mało, by dodatkowo uatrakcyjnić tekst. W „Wiewióreczce” znajdziemy raptem dwa, do tego są one do siebie na tyle podobne, że aż prosiły się o pewne zróżnicowanie. Broniek rehabilituje się nieco w „Głodzie i pragnieniu”, jednak całościowy niedosyt pozostał. Dziwne są także małe obrazki, które zajmują zwykle po pół strony. Ich umiejscowienie niemal zawsze zdało mi się dziełem przypadku i równie dobrze można było obyć się bez nich. Także i okładka jest przejawem przerostu formy nad treścią, serwując czytelnikowi płonącą księgę i twarz rodem z Piekła – zupełnie jakbyśmy mieli w rękach jakąś biografię prawej ręki Boga.
Podsumowując, „Ja, inkwizytor. Głód i pragnienie” to wciąż próba sprzedania nam historii z przeszłości tylko po to, by dalej móc nas mamić obietnicami wydania ciągu dalszego przygód Mordimera Madderdina. Mógłbym ten zabieg wybaczyć w przypadku dwóch wciągających opowiadań, jednak tom ten nie pozostawił we mnie żadnych głębszych emocji, nie wciągnął i rozczarował marnymi zakończeniami. Fanów serii z pewnością zakup ten ucieszy, jednak jeśli do tej pory cykl o Mordimerze wydawał wam się mało interesujący, to „Ja, inkwizytor. Głód i pragnienie” tego stanu rzeczy nie zmieni.
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Swoją drogą, w tych nowszych "Łowcach Dusz" nadal jest informacja, że "Czarna Śmierć" ukaże się w czwartym kwartale 2007 roku? Niemalże siedmioletnia obsuwa, to chyba jakiś nasz mały, prywatny, polski rekord
Dodaj komentarz