Star Wars: The Old Republic – Shadow of Revan

5 minut czytania

star wars: shadow of revan

Revan to jedna z prominentnych postaci świata Gwiezdnych Wojen, więc nic dziwnego, że jego powrót przywitałem z okrzykami radości. Co prawda wątek dziedzictwa byłego Jedi i Sitha zarazem nie umknął mojej uwadze podczas wykonywaniu kilku zadań w imperialnej stolicy na Dromund Kaas, ale było to tylko pokłosie historii tej potężnej postaci, która nie pojawiała się w grach, filmach czy książkach od bardzo dawna. Twórcy "Star Wars: The Old Republic" postanowili ten stan rzeczy zmienić, w wyniku czego przygotowali drugie płatne rozszerzenie do swojego MMORPG.

Zwykle w tego typu grach fabuła odgrywa drugorzędną rolę, ograniczając się do mglistej motywacji towarzyszącej masowemu mordowaniu wszystkiego na mapie. BioWare postawiło na ten element w TOR i trzeba przyznać, że jak na grę MMO mamy tutaj naprawdę ciekawy scenariusz, zupełnie inny dla każdej z klas i dwóch stron konfliktu. Niestety, "Shadow of Revan" już taki dobry nie jest, zaś sama historia momentami została pokryta naprawdę grubymi nićmi. To swego rodzaju precedens, bowiem trudno zepsuć fabułę z tak znamienitą postacią, która powinna zapewnić doskonałe wyniki sprzedaży i uwielbienie fanów.

star wars: shadow of revanstar wars: shadow of revan

Pierwszy zarzut dotyczy przygotowania tylko jednego wątku głównego, który co prawda zawiera w sobie pojedynczą misję klasową, odrębną dla każdej profesji, co nie zmienia faktu, że historia wygląda w zasadzie tak samo bez względu na to, czy nasi przełożeni noszą przy pasie czerwone lub niebieskie ostrze świetlnego miecza. Wielka to szkoda, bowiem cała historia wystarczyła mi raptem na dwa czy trzy wieczory pomimo faktu, iż wziąłem się za nią relatywnie wcześnie, bowiem już na 54 poziomie. Na początku jest może jeszcze ciekawie, bowiem mamy okazję do odkrycia zdrajców, lecz nagle dowiadujemy się, że za wszystkim stoi Revan, zaś ten ostatni nawet nie zaprzecza i od razu wykłada nam swój plan. Do tego zawodzi ostateczne starcie nie tyle w kwestii mechaniki, bowiem pozwala nam stanąć u boku istnych sław, lecz fabuły. Zdradzać zakończenia nie chcę, jednak czułem się mocno rozczarowany.

star wars: shadow of revan

Na pocieszenie pozostały mi ciągle monumentalna muzyka oraz istna filmowość wielu scen. Zwłaszcza ten ostatni element pozytywnie nastraja do całego "Shadow of Revan" i stanowi świetny wypełniacz przed premierą kolejnego filmu w świecie "Gwiezdnych Wojen". Odpowiednie ujęcia kamery, wybuchy czy ucieczka ze zniszczonego laboratorium prezentują się świetnie i po niemrawym „Rise of the Hutt Cartel” wreszcie czułem się jak w grze akcji. Do tego wreszcie ktoś zauważył fakt, że ukończyłem główny wątek podstawowej wersji gry, dzięki czemu sama kampania nie wydawała mi się tak mocno wyrwana z kontekstu jak to miało miejsce w przypadku moich działań na planecie Makeb.

star wars: shadow of revanstar wars: shadow of revan

Podobały mi się także nowe postacie niezależne, wśród których na pierwszy plan wybił się wookie Jakarro z przyczepionym na piersi droidem. Niby twórcy sięgnęli po sprawdzony schemat (miksując go ze sobą), ale i tak kilka razy wywołali na moich ustach szeroki uśmiech. Nieco gorzej rzecz się miała z agentem Republiki i lordem ze strony Imperium. Co prawda były to postacie romansowe (w ograniczonym stopniu) oraz posiadające własną historię, jednak przewidziano dla nich jedynie rolę doradców. Co ciekawe, na ich obecność zupełnie nie reagują dotychczasowi towarzysze, więc mój Malavai nie odezwał się ani słowem nawet wtedy, gdy całowałem się z Laną Beniko. Niby wiadomo, że sprzeciw mógłbym rozwiązać walką na miecze świetle (jedną taką mój "małżonek" już przegrał, więc marna szansa na to, by kusił los ponownie), jednak szybko odkryłem, że każdy z pomagierów nie wypowiada w filmikach ani jednego zdania. Szkoda, bowiem można było wątki dodatkowo wzbogacić o ich reakcje. Nie zdobywamy ani nie tracimy ich reputacji, więc wybór ma tutaj znaczenie wyłącznie z punktu widzenia mechaniki.

star wars: shadow of revan

Właśnie owa mechanika najpewniej zdecyduje o tym, iż zainteresujemy się "Shadow of Revan". Podobnie jak poprzednie płatne rozszerzenie, tak i tym razem maksymalny poziom postaci został podniesiony o pięć "oczek", dzięki czemu przekonamy się, jak sobie poradzi "sześćdziesiątka". Awansowaniu sprzyja nie tylko krótka kampania, ale także sowite nagrody, dzięki czemu jedynie przed samym finałem możemy dostać lekkiej "zadyszki", przez co zostaniemy zmuszeni do wykonania kilku zadań pobocznych (dostępnych ponownie co 24 godziny). star wars: shadow of revan Co ciekawe, dostajemy do ręki tyle rekomendacji, że pokonując Revana spokojnie stać nas na ostateczny ekwipunek dla naszej postaci. W ten sposób trochę bez sensu wydaje się wykonywanie misji grupowych czy walka w PVP, bowiem lepszy sprzęt zdobędziemy dużo prościej. To kolejny minus, bowiem wtedy tracimy motywację do dłuższego rozkoszowania się dodatkiem i tracimy okazję do powtarzania kolejnej nowości, jaką są solowe flashpointy.

Ten ostatni element to co prawda liniowe mapy, prowadzące nas za rękę od punktu A do punktu B, jednak większość lokacji, wyjąwszy początkowe, przygotowano naprawdę świetnie, zmuszając nas do starć z przeróżnymi bossami. Część z nich pokonamy nie tylko siłą, ale także i sprytem, jak to miało miejsce podczas potyczki w zalewanym laboratorium na planecie Manaan. Co ważniejsze, towarzyszy nam specjalny droid, star wars: shadow of revan dzięki któremu każde starcie jest przyjemnością, zaś giniemy zwykle tylko dlatego, że w porę nie skorzystaliśmy z leczenia lub odpuściliśmy sobie przerywanie wrogich zdolności. "Shadow of Revan" nie jest sam w sobie trudny, jednak wreszcie mogę wykonywać flashpointy bez oglądania się na drużynę. Wciąż można je rozgrywać z przyjaciółmi, więc nikt nie powinien czuć się pominięty.

Pojawiły się dwie nowe planety. Pierwsza z nich, czyli Rishi, to swego rodzaju Tortuga z piratami – tyle że brak tu statków i rumu jakby mniej. Wszędzie spotykamy łowców nagród, zaś drewniane ścieżki i panujące wszędzie rozluźnienie od razu przypadły nam do gustu. Gorzej sprawa ma się z Yavin IV, gdzie właściwie małe mapy wypełnia jedynie dżungla oraz wcale nie wzbudzająca grozy świątynia zajmowana przez Revana i jego popleczników.

star wars: shadow of revan

Podsumowując, dostajemy w swoje ręce dodatek ze znaną postacią, jednak fabuła momentami potrafi rozbawić swoją naiwnością oraz porazić beznadziejnym zakończeniem. BioWare pokpiło sprawę, nie tylko odcinając się od wątku Revanitów w głównej kampanii, ale także serwując nam taką samą historię zarówno dla Imperium, jak i Republiki. Lepiej wygląda sprawa pod względem dodatkowych poziomów, ładnych lokacji na Rishi oraz świetnie zrealizowanych solowych flashpointów. Trudno do zalet zaliczyć zmiany wprowadzane przez patch 3.0, bowiem teoretycznie jest on dostępny dla każdego i nie stanowi części "Shadow of Revan". Ten dość drogi dodatek spodoba się tym, którzy przymkną oko na nieco głupawą fabułę, która zwiastuje powrót kolejnej ważnej osobistości. Pozostaje mieć nadzieję, że tym razem BioWare mocniej przyłoży się do historii, bowiem TOR do tej pory pozytywnie zaskakiwało pod tym względem.

Plusy
  • Powraca Revan
  • Ładne i ciekawe Rishi
  • Kontynuacja wątku głównego
  • 5 nowych poziomów
  • Solowe flashpointy
Minusy
  • Cena
  • Szyta grubymi nićmi fabuła
  • Długość
  • Brak interakcji ze strony towarzyszy
  • Nijaki Yavin IV
  • Zakończenie
Ocena Game Exe
5.5
Ocena użytkowników
5.5 Średnia z 2 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...