Animacje przeważnie są marginalizowane, wrzucane od razu do kategorii „dla dzieci”. W przypadku serialu osadzonego w świecie „Gwiezdnych wojen”, zatytułowanego „Wojny klonów”, podobna klasyfikacja byłaby błędem. Mimo że produkcja została... nie do końca dobrze zdubbingowana (mowa o polskiej wersji), to myślę, że części widzów udało się wsiąknąć w historię. Obejrzałem parę odcinków – bez żadnych negatywnych odruchów. Oglądanie od początku do końca planowałem jednak zastosować dopiero przy nowym serialu – „Rebeliantach”. Zachęcił mnie zwiastun tytułu, efektowny, obiecujący przeżycie znakomitej przygody. Poza tym liczyłem, że będzie to niezła rozgrzewka przed nachodzącym wielkimi krokami „Przebudzeniem Mocy”.
Historia przedstawiona w serialu osadzona jest po wydarzeniach z Nowej Trylogii, ale przed fabułą Starej, czyli między trzecią a czwartą częścią sagi. Imperium przejęło władzę i zadało potężny cios Republice oraz Zakonowi Jedi. Mieszkańcy są uciśnieni przez rządzących, którzy nie zważają na los biedniejszych grup społecznych. Opór stawiają tylko nieliczni. Do nich należy załoga statku kosmicznego Duch, przeżywająca przygody oraz sprawiająca Imperium liczne problemy. Produkcja w dużym stopniu skupia się Ezrze Bridgerze, nastoletnim bohaterze, który podczas pierwszego odcinka zasila drużynę tytułowych rebeliantów.
Na pewno serial Simona Kinberga przeszedł stosowne uproszczenia. W końcu emitowany jest na Disney XD, co podkreśla, że wśród docelowych odbiorców uwzględnieni zostali młodsi widzowie. Nie oszukujmy się – „Rebelianci” powstali także po to, aby dotrzeć do nowego pokolenia, które w przyszłości zasili szeregi fanów „Gwiezdnych wojen”. Wystarczy spojrzeć na animację. Nie należy do przesadnie szczegółowych, co można zauważyć po twarzach bohaterów, a kosmiczne rasy wyglądają trochę karykaturalnie, żeby nie wzbudzać strachu. Niemniej historia wciąż tętni od Mocy. Chociaż produkcja na pierwszy rzut oka prezentuje się niepoważnie, przez co niektórzy mogą zrezygnować z niej już w trakcie pilota, to warto poświęcić jej więcej czasu. Choćby w celu poznania atutów. A nuż okażą się na tyle silne, aby obejrzeć cały sezon?
Przygody Rebeliantów nie są ze sobą połączone, aczkolwiek zdarzają się momenty, gdy zobaczymy popularny napis „ciąg dalszy nastąpi”. Przykładem jest finał pierwszej serii, do którego spokojnie można zaliczyć aż trzy epizody. Poza tym przewijają się wciąż ważniejsze wątki powracające w określonych sytuacjach – jak pochodzenie Ezry, przeszłość niektórych bohaterów czy szkolenie na Jedi. Fabuła raczej nie jest głęboka ani ambitna i znajdują się w niej pewne uproszczenia. Odcinek trwa zaledwie dwadzieścia dwie minuty, co powoduje, że scenariusz nie może być zbyt rozbudowany. Z jednej strony wyklucza to obecność zapychaczy oraz nudnych wydłużeń, a wygospodarowanie wolnego czasu na obejrzenie serialu nie powinno sprawić kłopotu. Z drugiej opowieść czasami zalatuje naiwnością i stanowi wręcz raj dla wszystkich tych, którzy będą chcieli wypunktować jej drobne wady oraz przykłady chodzenia na skróty.
„Rebelianci” to jednak nadal dobry tytuł. Przygody bohaterów pełne są w miarę szybkiej akcji i doskonale rozluźniają po ciężkim dniu. Nie trzeba wysilać szarych komórek, aby wyłapać co śmieszniejsze żarty, a że chyba każdy ma w sobie coś z dziecka, to młodzieńcze problemy Ezry w połączeniu z atrakcyjnymi historiami potrafią wciągnąć. Mnie podczas oglądania wielokrotnie towarzyszyła czysta ekscytacja. Nie mogłem oprzeć się urokowi produkcji, która do tego rozgrywa się w jednym z ulubionych uniwersów. Miejsce wydarzeń jest kolejną – i chyba najważniejszą – zaletą serialu. W tle wielokrotnie słychać utwory muzyczne z filmów, świetnie sprawiające się przy bardziej epickich momentach. Szkolenie na Jedi, choć skrótowe, zostało przedstawione interesująco, ponieważ mistrzowi Ezry brakuje doświadczenia. Bycie mentorem to dla niego spore wyzwanie. Można się zastanawiać, czy nie powinien lepiej się przygotować, lecz nie było mu dane tego dokonać przez rządy Imperium. Obie postacie mają ze sobą wiele wspólnego – nie przepadają za regułami, ukrywają swoją przeszłość oraz muszą się wiele nauczyć.
Walki na miecze świetlne to obowiązkowy element każdej produkcji „Gwiezdnych wojen”. Myślę, że nikt nie powinien się tutaj zawieść. Pojedynki są zażarte, a akrobacje i ataki walczących cieszą oko. Odczuwalny jest fakt, iż bój toczą równorzędni przeciwnicy, co wzmaga napięcie. Mój zachwyt wzbudziły same miecze świetlne, które nie ograniczają się wyłącznie do jednego rodzaju. Wszystko zależy od konstruktora broni, a ja osobiście uwielbiam takie urozmaicenia. W filmach różnice polegały głównie na kolorze. Cieszę się, iż Kinberg rozwinął ten temat. Poza tym w „Rebeliantach” gościnnie pojawiają się słynne postacie sagi. Najlepiej wypadł epizod z Lando Calrissianem, który udowodnił w nim swój spryt i smykałkę do improwizacji. Do tego wyróżniał się charakterem – dotychczas bohaterów można było dzielić na dobrych oraz złych, a przemytnik jest trudniejszy do zdefiniowania.
„Rebelianci” okazaliby się niewypałem, gdyby nie posiadali sympatycznych postaci, które byłyby jednym z pretekstów do oglądania serialu. Drużyna Ducha rzeczywiście spełnia ten warunek. Ich sprzeczki są zabawne i dodają bohaterom kolorytu. Często przerzucają się ripostami, więc dialogi śledzi się z napięciem i zachwytem na twarzy. Pięcioosobowy skład stworzony przez Kinberga jest samowystarczalny – osoba więcej lub mniej mogłaby zaburzyć równowagę w rozmowach lub zdolnościach. Nie zabrakło nawet odpowiednika R2-D2 – C1-10P, gburowatego oraz skorego do robienia żartów robota nazywanego przez towarzyszy Chopperem. Niestety antagoniści nie wyróżniają się z tego tłumu – najważniejszy z nich, czyli Inkwizytor, wizualnie prezentuje się lepiej niż wszystkie występujące postacie. Za to pod względem osobowości to po prostu następny zły, chłodny i opanowany z czerwonym mieczem świetlnym. Jego charakterystyka należy do najbiedniejszych, podobnie jak innych sług Imperium.
Warto jednak dodać, że serial potrafi wpaść w dramatyczny ton oraz zaprezentować brutalniejsze sceny. Chociaż śmierci akurat są przedstawiane trochę za kurtyną – na krwawe egzekucje nie liczcie. Tak czy siak – mnie „Rebelianci” zdecydowanie przypadli do gustu. Jeśli nie macie wygórowanych oczekiwań, pragniecie tylko krótkiego przystanku przed „Przebudzeniem Mocy”, który dostarczy wam chwilę rozrywki, ekscytacji oraz śmiechu, produkcja Disney XD powinna być dobrym wyborem. Trzeba tylko zaakceptować uproszczenia i skróty oraz nie spodziewać się ambitniejszej treści, bo w przeciwnym wypadku będziecie rozczarowani.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz