Star Trek X: Nemesis

5 minut czytania

Czas i cykl życia są bezlitosne. Stare musi odejść w cień, aby nowe mogło zaistnieć, a całość uniknęła smutnej stagnacji. Nie oszukujmy się, marka mająca na karku 50 lat musi być przygotowana na zmianę pokolenia i zastrzyk świeżej krwi. Tak jak James Kirk zwolnił mostek Enterprise dla Jean-Luca Picarda, tak samo musi uczynić nasz łysy kapitan.

Star Trek X: Nemesis

Lata lecą, a filmowemu uniwersum "Star Treka" ewidentnie zaczęło brakować gazu oraz inwencji. Szkoda, tym bardziej że "Nemesis" to kolejna pozycja z filmoteki, która miała potencjał do bycia znakomitą produkcją. Niestety, zabrakło odwagi, aby skupić się na świetnym pomyśle bazowym i gdzieś w połowie historii zaczęto bezmyślnie kopiować klasykę. Tym, czego nauczyła mnie dziesiąta część przygód załogi Enterprise, jest fakt, że klon nigdy nie będzie tak samo dobry jak oryginał. Jeżeli nie zaakceptujesz samego siebie i nie odnajdziesz własnej drogi, będziesz tylko marną tudzież wzgardzoną namiastką tego, czym pragniesz się stać.

Star Trek X: Nemesis

W wigilię pogodnego wydarzenia, jakim jest długo wyczekiwany ślub Williama Rikera oraz Deanny Troy, załoga Enterprise otrzymuje kolejny niespodziewany powód, aby optymistycznie patrzeć w przyszłość. W Imperium Romulańskim doszło do przewrotu, a nowy pretor tej skrytej nacji, Shinzon, dąży do otwarcia na kwadrant, a co za tym idzie, zakończenia długoletniego stanu wojny z Federacją. Jako że to właśnie kapitan Picard, uznany negocjator, jest w pobliżu ich terytorium, to zostaje on wyznaczony na emisariusza swojej frakcji. Szybko okazuje się jednak, że pewne rzeczy się nie zmieniają – wrogowie skryci w cieniach, szukający słabych punktów ludzkości i ukrywający destrukcyjne plany za słodkimi słówkami. Shinzon nie jest tu wyjątkiem i oprócz niecnych celów, spowija go niebezpieczna przeszłość, która zaskakująco mocno łączy się z Picardem.

Star Trek X: Nemesis

Idea ukazania natury walczącej z kulturą jest sama w sobie znakomita. Pomysł zderzenia doświadczonego kapitana, przesiąkniętego na wskroś pokojową filozofią Federacji, z wpatrzonym w niego młodym człowiekiem, który jednak wychował się w skrajnie patologicznym środowisku, gdzie nie mógł sobie pozwolić na pacyfistyczny luksus, jest interesująca. Oboje mieli za młodu takie same marzenia i ciekawość, lecz światy, w jakich się wychowywali, ukształtowały ich diametralnie różne charaktery. Podczas seansu zadajemy sobie pytanie, czy gdyby to Picard był na miejscu Shinzona, posiadałby taki sam niezachwiany kompas moralny, czy też toksyczne żądze wzięłyby nad nim górę? Trzeba przyznać, że to właśnie te momenty nakręcają "Nemesis", bo zawierają w sobie potężną dawkę emocjonalną.

Zresztą film posiada kilka naprawdę mocnych scen, w których ponownie króluje Brent Spiner jako komandor Data. Śmiech, zaduma czy nawet łzy... To właśnie pocieszny android, stale dążący do doskonałości oraz zrozumienia ludzkiej natury, staje się lustrzanym odbiciem, dzięki któremu możemy zobaczyć to, co w nas najlepsze i docenić pomijane zazwyczaj cechy charakteru. Jego upór w tym aspekcie ma z pozoru niedostrzegalny, lecz bardzo istotny wpływ na rozwój całej załogi, co paradoksalnie czyni go najbardziej człowieczym z nich wszystkich.

Star Trek X: NemesisStar Trek X: Nemesis

Ech... gdyby tylko położono większy nacisk na te dwa aspekty i odpowiednio je rozwinięto, mogłoby być pięknie. Niestety, postanowiono skupić się na akcji oraz złapaniu zbyt wielu drapieżnych ptaków za ogon. Jeżeli razem ze mną przebrnęliście podróż ze "Star Trekiem" i obejrzeliście wszystkie poprzednie części filmowych przygód Enterprise, to szybko poczujecie w tym wszystkim smak odgrzewanego kotleta. Każdy, kto zachwycał się "Gniewem Khana", "W poszukiwaniu Spocka" czy "Wojną o pokój", zna doskonale większość ważniejszych zwrotów akcji, w tym zaskakujące zakończenie. Produkcja nie potrafi odnaleźć własnej drogi w kwestii narracji i bezmyślnie kopiuje wielkich poprzedników, jakby scenarzyści doszli do wniosku, że "skoro wtedy się udało, to i drugi raz widzowie z radością to łykną". Otóż nie, bo nawet najznamienitsze wino nie smakuje tak samo dobrze jak za pierwszym razem. Tym bardziej, jeśli zostało ono zanieczyszczone niepożądanymi składnikami – różnorakich głupotek, nielogiczności czy dróg na skróty jest tu stanowczo za wiele, a czołowe zderzenie dwóch statków kosmicznych w wielkim finale przelewa czarę goryczy.

Star Trek X: Nemesis

Jak to wygląda pod względem aktorskim? Kiedy patrzymy na Patricka Stewarta, czujemy ból. Precyzyjniej – jego cierpienia oraz niespełnienie. DO JASNEJ CHOLERY, dajcie mu w końcu dobry skrypt i zobaczcie, co on z tym zdziała. To artysta, który doskonale czuje się na scenie. Facet jest znany z tego, że potrafi perfekcyjnie oddać złożoność shakespeare'owskich bohaterów. Zamiast zalewać go kiepskimi oraz pozbawionymi większych emocji kwestiami, dajcie mu może jakiś płomienny monolog, dzięki któremu w pełni rozwinie skrzydła. W "Pierwszym kontakcie" miał kilka takich momentów i zapomnieliście, jak to świetnie zrobiło film? Czemu cynicznie zmarnowaliście taki talent?!

Star Trek X: Nemesis

Mówiąc o zmarnowanych talentach, trzeba napisać kilka słów o głównym antagoniście, a wcielił się w niego młody Tom Hardy. Była to jego pierwsza poważna rola w karierze i widać, że gość starał się dać tu z siebie wszystko, ale skoro taki stary wyga jak Stewart nie miał szans w starciu z obowiązującą narracją, to co dopiero powiedzieć o początkującym wtedy aktorze? Przebłyski obecnego geniuszu widać i tutaj, szczególnie podczas pierwszego spotkania z Shinzonem. Tajemniczość, umiejętność manipulacji oraz pewność siebie sprawia, że kupujemy w ciemno tę postać i liczymy, że Picard będzie musiał się ostro nagimnastykować, aby utrzymać go w szachu. Potem jest jednak coraz gorzej, brakuje tego luzu i śmiałości graniczącej z bezczelnością z początku, a zaczyna przeważać powaga z syndromem zbyt silnego spięcia pośladów.

Za to Ron Perlman, jako prawa ręka Shinzona, jest znakomity i mimo mocnej charakteryzacji, jakiej został poddany, nie musimy nerwowo przeszukiwać obsady, aby rozpoznać, kto zacz. W końcu postacie, które są twardymi skurwielami, to praktycznie jego znak firmowy i to się czuje podczas seansu.

Star Trek X: NemesisStar Trek X: Nemesis

Efekty specjalnie nie robią jakiegoś przesadnie wielkiego wrażenia, ale nawet dziś ogląda się je bez bólu zębów. Jest okey, potyczki czy kosmiczne scenerie wyglądają w porządku i nic więcej. Warto pochwalić jednak speców od charakteryzacji. Remanie wzbudzają absolutny respekt, ewidentnie widać, że ktoś włożył sporo serducha w projekt tej rasy i dzięki temu nie zginie ona w otchłani tysiąca obcych gatunków, które przewinęły się przez lata w "Star Treku", a uwierzcie – to już komplement pierwszej wody. Muzyka? Jerry Goldsmith i wszystko jasne. Arcymistrz, którego kompozycje podnoszą o klasę klimat każdej sceny.

Star Trek X: Nemesis

"Star Trek X: Nemesis" ma wiele wad, a jego największymi mankamentami są wtórność oraz położenie nacisku na wtórne elementy narracyjne. Szkoda, bo ogląda się to naprawdę nieźle. Obraz nie nudzi, natomiast prolog i pierwsze akty filmu mają swój tajemniczy, mroczny urok. Nie jest to może najlepsze pożegnanie z załogą Jean-Luca Picarda, ale też wyobrażam sobie znacznie gorsze.

Ocena Game Exe
6.5
Ocena użytkowników
6.5 Średnia z 1 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...