Książek poświęconych antybohaterom jest znikoma ilość. Częściej spycha się ich do roli drugorzędnej, jako cel wypraw pozytywnych postaci, i nie rozwija się ich wątków w znaczny sposób. Jesse Bullington, literacki debiutant, postanowił jednak skupić się na antagonistach, odtwarzając historię braci Grossbart, legendy średniowiecznych traktów, bo nie ma najmniejszej wątpliwości, że rodzeństwo to odpychające istoty, chociażby z powodu samej profesji – ograbiania grobów.
Jak można natychmiastowo się domyśleć, "Smutna historia braci Grossbart" dotyczy tytułowej pary – Hegla i Manfrieda. Nie grzeszą oni ni urodą, ni ogładą, będąc nikczemnymi, plugawymi i sprośnymi sługami Najświętszej Panienki, którą uznają za najwyższe dobro, negując większość chrześcijańskich dogmatów w bluźnierczy sposób. Cały ciąg wydarzeń rozpoczyna się od zamiaru wyruszenia do Egiptu i jego legendarnych grobowców-skarbców, wypełnionych bajecznymi bogactwami, z których nieboszczyk niewiele ma pożytku, a rzeczonym braciom każdy grosz się przyda, bo gustują w dużej ilości tłustego jedzenia i mocnego wina. Niestety, podróż na Bliski Wschód jest długa i niebezpieczna, gdyż w roku pańskim 1364 europejskie knieje i wody zamieszkałe są nie tylko przecz czarownice i zbójców, ale również najróżniejsze stwory i demoniczne moce. Jednak blask monet daje rodzeństwu złudną wiarę, że Najświętsza Panienka ma ich w opiece.
Z początku fabuła wydała mi się dość ciekawa, nawet wciągająca. Przemierzanie boru, łupienie domów, a wkrótce walka z człekołakiem była całkiem interesująca. Niestety, od momentu trafienia na statek płynący do Egiptu akcja całkowicie straciła swój urok. Kolejne wątki i dialogi wydały mi się bezsensowne i mało wnosiły do ogólnego zarysu historii, wywołując wrażenie, że kolejne zdarzenia są wymyślane na poczekaniu. Niektóre rozdziały były wręcz nudne, chociaż dochodziło w nich do walk, lecz nie były to wypadki wielce intrygujące, by przykuć uwagę na dłużej. Przed samą lekturą tytułu miałem nadzieję na porządną książkę podszytą konkretną ironią z nieco prześmiewczym tonem. Niestety, moje oczekiwania nie zostały spełnione. Pseudofilozoficzne przemyślenia braci dotyczące religii, obyczajów czy chociażby demonologii są mdłe i mało treściwe. Odczucia te głównie spowodowane są wulgarnością językową tych wywodów, co całkowicie spłyca ich formę. Rozumiem, że autor planował, by postacie nie grzeszyły ogładą, ale w takim wypadku mógłby darować sobie wprowadzenie jakiejkolwiek dłuższej dywagacji na tematy etyczne czy egzystencjalne.
Grossbartowie kierują się specyficznym poczuciem sprawiedliwości. Krzywda wyrządzona im jest uznawana za niebywale wielką, a tym samym wymuszającą należytą wendettę. Z drugiej strony, organizowane przez nich grabieże mogił, kradzieże i ataki na podróżnych usprawiedliwiane są wolą Najświętszej Panienki, będącej ich patronką. Są niezwykle aroganccy, butni i brutalni. Trudno zatem z nimi sympatyzować czy współczuć w ich ostatnich tchnieniach, o których autor wspomina już na wstępie. Bez wątpienia autorowi udało się wykreować odstręczających degeneratów, których nie trudno zakwalifikować do klasy antybohaterów.
Większą uwagę zwróciłbym jednak nie na diabelskich braci, a na poszkodowanego przez nich chłopa, którego pragnienie zemsty za wyrządzone krzywdy jest większe nawet od zabobonnego strachu przed demonami i czarownicami. Niestety, autor niewiele uwagi poświęcił tej postaci, a dzięki temu książka mogłaby zyskać całkiem sporo, wyjaśniając dogłębniej motywy działań Heinricha, jego rys psychologiczny po przemianie i czy zemsta ukoiła jego duszę.
Ostrzeżenie na tylnej okładce jest w pełni uzasadnione. Treść ocieka krwią i innymi płynami wewnętrznymi, odrąbywanymi członkami, seksem czy przekleństwami. Zdecydowanie nie jest to tytuł przeznaczony dla młodszego czytelnika. Wszystkie te ordynarności i okropieństwa nadają realizmu książce, gdyż zawsze wyobrażałem sobie średniowiecznych chłopów pańszczyźnianych czy zbójców jako nieokrzesany margines. Jednakże dość obrazowe opisy wypadających wnętrzności, cieknącej ropy czy aktów cielesnych mogą odtrącić i zbulwersować wrażliwszych odbiorców, dlatego zawczasu przestrzegam.
Bullington posiada potencjał literacki, gdyż bardzo barwnie przedstawia wydarzenia i zawarty w książce spis bibliograficzny sugeruje, że autor podszedł do swojej pracy z powagą. Niestety, sugerowałbym, by porzucił mało zjadliwą iranizację swoich dzieł bądź przynajmniej nad nią popracował, gdyż w obecnym stanie nie jest ona na takim poziomie, by nie wywoływać irytacji, a zaciekawienie. Natomiast filozoficzne dywagacje trzymałbym z dala od wulgarności i podwórkowej łaciny, ponieważ wielce im umniejsza.
"Smutna historia braci Grossbart" to ewidentny debiut. Widać to po przeczytaniu kilku rozdziałów. Autor posiada możliwości i talent do kreacji ciekawych wydarzeń, jednak czeka go jeszcze sporo pracy, by skandaliczna czy obrazoburcza tematyka, która ewidentnie jest jego celem, stała się czymś wartym uwagi, a nie kolejną nieudolną próbą zaistnienia w literackim półświatku. Tytuł nie zachwyca i z trudnością mogę go polecić, nie ukrywając, że był to zawód, lecz upewnił mnie, że Bullington może jeszcze zaskoczyć.
Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz