Terry Pratchett sam w sobie jest już marką i to taką, która gwarantuje czytelnikowi kawał świetnej literatury oraz kupę śmiechu. Tym razem odbiorcy mają okazję zapoznać się ze zbiorem wczesnych opowiadań autora wydawanych pierwotnie w latach 60. i 70. XX wieku na łamach "Children’s Circle", będącej częścią "Bucks Free Press".
"Smoki na zamku Ukruszon" to zbiór opowieści, które zdecydowanie zadowolą młodszych czytelników i, mam nadzieję, będą początkiem ich literackiej przygody z tym pisarzem w roli głównej. Ogromne litery zachęcą do czytania nawet maruderów, a ilustracje Marka Beecha są tak samo genialne jak teksty literackie. Będąc uczciwą, muszę także pochwalić wydawców, którzy zachowali nawet zmiany kroju i wielkości czcionki przy wyrazach dźwiękonaśladowczych bądź emocjonalnych wykrzyknieniach. Jest to zatem idealna pozycja dla najmłodszych czytelników i to nawet tych, którym czytanie kojarzy się z udręką porównywaną do nagłej choroby łapiącej nas akurat na początku ferii i równie niespodziewanego ozdrowienia nadchodzącego, gdy przerwa zimowa dobiega końca. I jest sprawdzian z matematyki.
Nie należę jednak do grona najmłodszych czytelników Pratchetta, więc moje oczekiwania były większe nawet od liter w książce. Co może zainteresować w tej pozycji starszego odbiorcę? Przede wszystkim właśnie sam Pratchett, a mianowicie to, za co uwielbiają go czytelnicy na całym świecie: zabawne postaci, błyskotliwe dialogi, liczne zwroty akcji i co najważniejsze – niebywałe poczucie humoru. Pisarz zaczynał swoją literacką karierę jako młody reporter i, obserwując różnorakie wydarzenia społeczne, czerpał z nich inspirację do później powstałych opowiastek. Swoją drogą, zakorzenienie w realnym świecie bardzo widać. Oczywiście mamy do czynienia z literaturą fantastyczną, a zatem znajdziemy tutaj smoki, czarodziejów ubranych zawsze w obowiązkowe, spiczaste kapelusze (co jest dość problematyczne, biorąc pod uwagę standardową wysokość pomieszczeń mieszkalnych, ale co począć: służba nie drużba), potwory z jezior oraz rzadziej występujące zaklęcia, które w dodatku najczęściej albo w ogóle się nie sprawdzają, albo nie do końca tak, jak powinny.
Niebywała wręcz popularność twórczości autora cyklu poświęconego mieszkańcom Dysku polega na aktualności poruszanych przez niego problemów. Mimo całej fantastycznej otoczki, czytelnicy znajdą tutaj ludzi pragnących władzy i pieniędzy takich jak chociażby burmistrz Blackburry czy też nieuczciwy Baron von Teu. Na szczęście, inaczej niż w codziennym życiu, oszustwo i cwaniactwo nie zawsze wychodzą na dobre, a droga na skróty zazwyczaj wyprowadza gdzieś w szczere pole, przy czym odnalezienie właściwiej ścieżki trwa dużo dłużej niż dreptanie istniejącymi już trasami.
Pisarz każdego ze swych bohaterów obdarza cechami indywidualnymi, a zatem mamy być może jedyną okazję, by poznać żółwia poszukującego przygód (choć zdecydowanie nie miałby szans w wyścigu z królikiem Bugsem), a także jaskiniowca z zacięciem naukowym oraz Mikołaja szukającego pracy. Ci z was, którzy mieli przyjemność czytać powieść "Dywan", będą mogli sprawdzić, jak ewoluowała ta historia i porównać jej ostateczny kształt z pierwotnym pomysłem zapisanym w krótszej formie opowiadania. Poza tym dyskusje na temat tego, że dywan jest tak mały, a podłoga tak ogromna, że gdzieś musi istnieć coś jeszcze (czyli kilim lub mata), rozbawią nawet największego ponuraka.
Pratchett nawet w początkowej fazie swojej twórczości potrafił rozśmieszyć czytelnika i sprawić, że z każdą następną stroną opowieści chce się więcej i więcej. Odbiorca otrzymuje zatem rozrywkę na najwyższym poziomie, a przy tym musi trochę pogimnastykować szare komórki, bo humor pisarza jest zdecydowanie bardziej ambitny niż ten obecny w kawałach o babie i lekarzu. Dla mnie ten zbiór opowiadań jest raczej zapowiedzią późniejszego kunsztu autora, nie zaś jego pełną realizacją. Oczywiście nie zmienia to faktu, że teksty, nawet jeśli uważam je za słabsze w porównaniu do genialnych "Trzech wiedźm" czy cudownego "Morta", nadal są przykładem świetnej, utrzymanej na wysokim poziomie prozy ze stajni fantasy. Fanom twórczości Pratchetta pewnie nie muszę tej pozycji polecać, a jeśli chodzi o wszystkich innych, to na pewno nie będziecie żałować. W dodatku sadzę, że dzieła Pratchetta powinny być przepisywane przez lekarzy w tym jesiennym, ponurym okresie jako zdrowsze, skuteczniejsze i przyjemniejsze zamienniki antydepresantów.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz