Robert Silverberg to pisarz zaliczany do grona utalentowanych twórców SF, ale w jego biografiach można natknąć się na tezę, że pisanie traktował jak interes. Powstawało dokładnie to, czego życzył sobie wydawca i co potem dało się sprzedać. Po tak krytycznym stwierdzeniu bałem się, że otrzymane „Skrzydła nocy” będą tylko kolejnym „czytadłem” z historią, którą miałem okazję poznać przy okazji mniej lub bardziej znanych tytułów. Książka ta trafiła jednak do „Artefaktów” i po ostatniej stronie wcale mnie ta decyzja nie dziwi.
Na tytuł ten składają się trzy części, pierwotnie będące osobnymi opowiadaniami, połączonymi jednak w sposób chronologiczny, zaś po pewnych przeróbkach autora stały się jedną książką. Pamiętajmy, że tytułowe „Skrzydła nocy” powstały w 1968 roku, co ładnie zostało opisane we wstępie. Co więcej, inspirację Silverberg czerpał nie tylko z wydarzeń w świecie polityki, jak kres praskiej wiosny, zamachy na Kennedy'ego oraz Kinga, ale także osobistych niepowodzeń w postaci pożaru domu, co zmusiło pisarza do zmiany dotychczasowej wygody na rzecz przypadkowych mieszkań czy pokojów hotelowych. Nic więc dziwnego, że główny bohater, od przynależności do gildii zwany Strażnikiem, przemierza świat w dużej mierze zniszczony oraz zubożały. Złote lata planety bezpowrotnie przeminęły wraz z ludzką pychą, która doprowadziła do zniszczenia zachodnich kontynentów i nieodwracalnych zmian klimatycznych. Co gorsza, nasz dom został praktycznie oddany za długi obcej cywilizacji, która pewnego dnia ma przylecieć po swoją własność.