Składający się z sześciu tomów cykl "Wojna Pajęczej Królowej" jako całość pozostaje najlepszą historią z mrocznymi elfami, jaka zawitała na powieściowe karty. Chociaż każda z książek była pisana przez kogoś innego, to jednak R.A Salvatore czuwał nad poziomem całości, zaś dramatyczne zakończenie pozostawiło kilka niewiadomych. Najważniejszą z nich były losy Halisstry Melarn, która wkroczyła do domeny Lolth, jednak nie opuściła jej bez szwanku.
Losy dawnej szlachcianki z Ched Nasad stanowią szkielet "Sacrifice of the Widow", planowanego jako trylogia kontynuująca wątki ze "Zmartwychwstania". Autorka nie oddała jej jednak narracji. Równolegle prowadzi wątek wyznawców Eilistraee walczących z zagrożeniami ze strony sług Vhaerauna oraz Selvetarma. Tak naprawdę jest to tylko tło do rozgrywki savy, czyli czegoś na wzór szachów mrocznych elfów, w której matka i córka toczą bój o zwierzchnictwo nad całą rasą. Żadna z nich nie przebiera w środkach, więc sama akcja obfituje w liczne trupy, wielką (często starożytną) magię oraz zmagania z bóstwami. Niestety, wielkie czyny są często przeplatane całymi stronami wędrówek po lesie, które co prawda nieco poszerzają naszą wiedzę o bohaterach, jednak potrafią zamęczyć nawet doświadczonego miłośnika podróżowania po pełnych niebezpieczeństw Zapomnianych Krainach.
Na domiar złego Lisa Smedman nie bawi się w zbyt długie opisy miejsc, strojów czy zachowań. Jej postacie w niemal każdym dialogu prezentują ten sam zestaw ruchów, zaś owa oszczędność dotyczy także samej walki. Wydaje się, że starcia rozpisała sobie w punktach, częstokroć po prostu opisując je na zasadzie, że wpierw było coś, by następnie pojawiło się kolejne uderzenie. Mistrz Salvatore tego typu opisy pominąłby zasłoną milczenia, więc i ja pastwić się dłużej nad tym aspektem nie będę.
Smedman potrafi za to tworzyć niezłe kobiece postacie. W "Sarifice od the Widow" poznamy ich całe mnóstwo, zapewne z uwagi na charakter kleru Eilistraee, więc dla fanów tego bóstwa jest oto pozycja obowiązkowa. Niestety, kolejne kapłanki różnią się jedynie imionami i właściwie nie mają żadnych przymiotów cechujących wybitne indywidualności, stąd na kolejnych stronach mocno wyróżnia się czarodziej Q'arlynd Melarn. Ta postać pojawia się epizodycznie w "Wojnie Pajęczej Królowej", jednak dopiero w tej serii wypływa na głębokie wody. Znamy doskonale kanon magów dzięki Pharaunowi Mizzrymowi, jednak Smedman nie poszła tym tropem. Q'arlynd nie ma ciętego dowcipu, zdolności magiczne raczej też dość średnie, ale cechuje go wrodzona zdolność do odnajdywania się w każdej sytuacji. Tym sposobem nie raz musi lawirować między kolejnymi stronnictwami, oszukiwać czy wręcz brać nogi za pas, ale dzięki temu bliżej mu do "prawdziwego" drowa ze zrujnowanego miasta, więc łatwiej jest nam postawić się w jego sytuacji, a może nawet okazać odrobinę sympatii. To wciąż Zapomniane Krainy, więc każdy czarodziej to okazja do przesadnego posługiwania (wysługiwania?) się magią zawsze wtedy, gdy trzeba kogoś ożywić lub dokonać heroicznego czynu. Dobrze wpleciono w to przepowiednię o Domu Melarn, którego jeden członek wspomoże Eilistraee, podczas gdy drugi ją zdradzi. Smedman nie daje w tej kwestii jasnej odpowiedzi, co niewątpliwie rozbudza ochotę na kolejne tomy serii.
Książka nie ukazała się w Polsce, stąd dla potrzeb recenzji dorwałem egzemplarz angielskojęzyczny. Nie zapominajmy, że "Sacrifice of the Widow" pojawiło się na sklepowych półkach na początku 2007 roku, a więc nie ma co liczyć na twardą oprawę czy też solidny papier. Mimo to okładka jest zachwycająca, doskonale oddając moment narodzin Halisstry w nowej postaci, zaś w środku króluje zawsze mile widziany umiar przy podziale tekstu. Cieszą jednak drobne zdobienia, jak chociażby małe symbole Eilistraee między kolejnymi partiami danego rozdziału. Niestety, w momencie pisania tej recenzji dostępność papierowego wydania jest dość niska, stąd też zdobycie własnego egzemplarza może się ograniczyć do formy e-booka.
Podsumowując, "Sacrifice of the Widow" to hołd złożony wyznawcom Eilistraee oraz niezłe wprowadzenie do nowej serii. Spodobała mi się nowa forma Halisstry Melarn oraz walki między bóstwami. Fragmentami akcja trochę się ciągnęła, ale ostatecznie kolejne rozdziały wciągały na tyle, by z uwagą śledzić kolejne zmiany w drowim panteonie. Tego typu pozycji nie kupujemy jednak dla szczegółowych opisów walk czy postaci, lecz fabuły, która kształtuje losy Zapomnianych Krain. W tej dziedzinie pani Smedman spisała się całkiem nieźle, stąd też dość wysoka ocena. Jeśli lubicie drowy i po "Zmartwychwstaniu" nadal wam mało, to jak najszybciej zacznijcie przeszukiwać czeluście Internetu, by dorwać swój egzemplarz.
Komentarze
Serio...? Osobiście byłem zniesmaczony tym jak nierówny był to cykl i z tomu na tom czytało mi się to coraz gorzej.
Dodaj komentarz