W dzisiejszych czasach trudno stworzyć dobrą animację, która przypadłaby do gustu widzom na całym świecie. Konkurencja na rynku bajek animowanych jest tak wielka, że mierne produkcje po prostu giną w tłumie i przechodzą zupełnie bez echa. Żeby wybić się wśród przeciętniaków, nie wystarczy już zachwycić szczegółową, przepiękną grafiką. Bez solidnego pomysłu i charakterystycznych postaci, które dzieciaki pokochają od pierwszego wejrzenia, nie ma nawet co próbować walczyć o najmłodszą część widowni. Jeśli ponadto w takiej opowieści umieści się drobne rzeczy, rozumiane jedynie przez dorosłych, uzyskamy pretendenta do światowego sukcesu. Niestety właściwych wniosków nie potrafił sformułować Antonio Banderas, odpowiedzialny za produkcję hiszpańskiego filmu pt. "Rysiek Lwie Serce", w związku z czym sromotnie poległ już w przedbiegach. Ale po kolei.
Świat przedstawiony to z pozoru zwykła fantastyczna, wzorowana na średniowiecznej kraina – są tu smoki, księżniczki w opałach, czarodzieje i rycerze... Nie, chwileczkę, tych ostatnich jednak już od jakiegoś czasu nie ma. Po ostatniej wojnie królowa wraz ze swym zaufanym doradcą zdecydowali się rozwiązać stan rycerski, żeby ludzie więcej nie ginęli w potyczkach. Aby dodatkowo zapewnić trwały pokój w królestwie, życie mieszkańców zostało ściśle określone przez niezliczone dekrety, regulujące praktycznie każdy aspekt codzienności. Doprowadziło to do absurdów rodem z PRLu. W tym całym galimatiasie poznajemy młodego Ryszarda, pragnącego wzorem dziadka stać się sławnym rycerzem. Niestety, jego ojciec, twórca tego prawnego systemu, pragnie, aby syn udał się na studia prawnicze. Ubolewając nad niezrozumieniem ze strony staruszka, Rysiek wyrusza w podróż, której celem jest zakon szkolący wojów.
W teorii fabuła prezentuje się nawet ciekawie, jednak w rzeczywistości to pełna utartych klisz historia. Wojownicy, smoki, księżniczki, magowie – to wszystko było przetwarzane miliony razy przez ostatnie lata. Nie mówię już o starym jak świat schemacie od zera do bohatera – wątły dzieciak, stający się zbawieniem całego królestwa. Brak oryginalności to niestety największy mankament "Ryśka Lwie Serce". Każdy, kto obejrzał w życiu parę filmów, uzna tę produkcję za niesamowicie przewidywalną i nudną. Żaden zwrot akcji nie potrafił mnie zaskoczyć, opowieść podążała w kierunku obranego celu jak po sznurku. Także postacie pozostawiają wiele do życzenia, każda ma z góry określony charakter, brak tu miejsca na jakiekolwiek odcienie szarości. Rysiek jest bohaterski, Ponuriusz zły do szpiku kości, a sir Glancelot próżny do obrzydzenia. Żadnych przemyśleń, zero morałów, katharsis nie uświadczymy.
Mam wrażenie, że Antonio Banderas zbytnio skupił się na grafice, która, przyznaję, robi wrażenie. Fajnie jest obejrzeć inną kreskę niż prezentują nam molochy typu Disney czy DreamWorks. Wizualnie "Rysiek Lwie Serce" to prawdziwa gratka dla oczu. Mimo że fabuła nie za bardzo sobie radzi, możemy przynajmniej pooglądać ładne widoczki. Zastrzeżenia mam za to do humoru pojawiającego się w produkcji. W większości nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań – w dialogach nie znajdziemy niczego śmiesznego. O wiele lepiej twórcom wyszedł humor związany z kreacją niektórych postaci. Przezabawny jest Gustaw, "smok", który ma przetestować, czego nasz protagonista nauczył się w zakonie. Świetnie pomyślano Braulio, jednego z nauczycieli Ryśka, dostającego nieustannie apopleksji z powodu ciamajdowatości podopiecznego. No i oczywiście nie mogę pominąć Zaklętasa, cierpiącego na rozdwojenie jaźni czarodzieja.
Chciałbym też nawiązać do wspomnianego przeze mnie we wstępie mrugnięcia okiem do dorosłych widzów. Jedną z postaci jest, niczym Zagłoba, nieustannie sięgający do kielicha Ochlap, który nazwał swojego konia... Promil. Przyznam, że rozśmieszyło mnie to niezmiernie i raczej nie odbije się na dzieciakach. Zupełnie jednakże nie rozumiem tego wierszyka: "chociaż zbroję masz piękną i mieczyk za pasem, mam wielką ochotę cię walnąć, bo jesteś strasznym...". W miejscu wielokropka uwaga wypowiadającej te słowa postaci została oczywiście odwrócona, lecz uważam, że twórcy (a przynajmniej nasi tłumacze) dosyć mocno się tutaj zagalopowali. Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to wulgarne określenie męskiego przyrodzenia – może jestem przewrażliwiony, ale jakoś mocno uderzył we mnie ten wierszyk, zwłaszcza, że oglądałem bajkę z bratanicą.
Skoro już przy nich jesteśmy, to jeszcze parę słów o tłumaczach. Zacznijmy przede wszystkim od tytułu – w oryginale protagonista nazywa się Justin. Rozumiem, że translatorzy chcieli, aby zrobiło się swojsko, stąd pojawił się Rysiek. Ale po co od razu Lwie Serce? To już chyba trochę zbytnia ingerencja w oryginał. Do dubbingu w większości przypadków nie mogę się przyczepić. Marcin Hycnar jako Rysiek czy Ewelina Lisowska w roli Natalii, przyjaciółki naszego bohatera, dobrze wykonali swoją robotę. Wielkim nieporozumieniem było za to zaangażowanie pani Marii Czubaszek, podkładającej głos pod babcię protagonisty. Satyryczka kompletnie nie przyłożyła się do pracy – teksty czytane są monotonnym głosem, całkowicie bez zrozumienia. Nawet gdy babcia się złości, w jej głosie nie pojawiają się żadne emocje. Poza tym postać ma około 60-70 lat, natomiast brzmi, jakby miała z 90 i długi epizod alkoholowy za sobą – tragedia! Co ciekawe, przeciwwagą dla tej klapy, jest Krzysztof Ibisz, wcielający się w sir Glancelota. To zdecydowanie najjaśniejszy punkt dubbingu – widać, że telewizyjny prezenter świetnie się bawił podczas udźwiękowiania swojego bohatera i dał z siebie wszystko. Naprawdę znakomity występ i z chęcią usłyszałbym pana Ibisza w innych animacjach.
Cóż, "Rysiek Lwie Serce" na własne życzenie skazał się na trafienie do grona przeciętniaków. Taka jest właśnie kara za kardynalne błędy, jakie popełnił. Niestety, ale brak oryginalności nie jest możliwy do wybaczenia. Nie ukrywam, że bajka ma swoje momenty – do zdecydowanych plusów należy zaliczyć wspaniałą grafikę i dobrą kreację zabawnych postaci. To jednak trochę za mało, żeby zapisać się na stałe w pamięci widzów. Gdy dodamy do tego jednowymiarowość innych bohaterów i fatalny występ Marii Czubaszek, trudno z czystym sumieniem polecić tę produkcję. Jeśli nie macie innych pomysłów na rodzinny seans – można obejrzeć, na pewno spodoba wam się rola Krzysztofa Ibisza. Jednakże jeżeli macie możliwość obejrzenia innej, solidniejszej bajki – nie wahajcie się zapomnieć o "Ryśku Lwie Serce".
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz