Tegoroczne kinowe Halloween straszyło w Polsce plakatem z Danielem Radcliffe’em, któremu spod czarnych włosów wyrastały diabelskie rogi. Z ponad rocznym opóźnieniem dotarła do nas ekranizacja drugiej powieści Joego Hilla – syna Stephena Kinga – w reżyserii Alexandre Aji, człowieka odpowiedzialnego do tej pory za sukces rasowych filmów grozy, takich jak "Blady strach", "Wzgórza mają oczy" czy "Lustra". Nieznającym literackiego pierwowzoru najnowsza produkcja również będzie się kojarzyć z gatunkiem grozy, ale należy sprostować, że horroru tu jak na lekarstwo, zaś różnorodnego miszmaszu konwencji, szalonych pomysłów i znamion synkretyzmu gatunkowego – całe zatrzęsienie.
Ignatius Perrish budzi się skacowany i podczas kontaktu z lustrem stwierdza, że oprócz fatalnego wyglądu, podkrążonych oczu oraz zdegenerowanej facjaty jego wizerunek został wzbogacony o kolejną odpychającą cechę – rogi. Być może to kara za to, że zbezcześcił miejsce pamięci swojej zamordowanej rok temu dziewczyny, demolując posążek Maryi i obsikując tlące się przy leśnej kapliczce znicze. W dodatku sprawa nieustępliwie się za nim ciągnie, bo mimo odroczenia postępowania, mieszkańcy miasta i tak widzą w nim mordercę i są zdolni do publicznego linczu. Jakby tego było mało, rogi emanują dziwną mocą – sprawiają, że ludzie zdradzają Igowi najgorsze grzechy i brudne pragnienia, a podczas dotyku bohater widzi wycinki z ich przeszłości. Rogi wciąż rosną, rozmówcy natomiast w sekundę po kontakcie z nimi zapominają, że zwierzali się Perrishowi. Z takim wejściem w opowieść można zdziałać cuda!
Pierwsze pół godziny seansu to rozpoznanie umiejętności rogacza. Gdy przypadkowi ludzie zaczynają zachowywać się dziwnie, a skrajność ich decyzji osiąga zamierzony, niewybredny komizm, już wiadomo, że Aja nie stworzył filmu dla każdego. Sprawnie połączył mroczny klimat ze środkami tworzącymi kino typowo rozrywkowe, tym samym nadając opowieści indywidualne spojrzenie. Celowo przerysowano postaci poboczne, które mają być ofiarami działania rogów – nadużywają one ekspresji mimicznej, a w scenariuszu mieli zapewne zapisane, że ich role są komediowe. Niemniej jako równowaga dla późniejszego dramatyzmu sprawdzają się dobrze. Później mamy jeszcze fragment znany ze zwiastuna – walkę reporterów o wywiad na wyłączność z Igiem, która potęguje nienormalność i skrzywienie świata przedstawionego. Taka wariacja uwiarygodnia tematykę filmu; przecież w roli głównej mamy kogoś na wzór szatana, a ten, ze swoimi czeluściami piekielnymi, złowieszczym śmiechem i permanentnym smrodem siarki, lubi się zabawić w najbardziej grzeszny sposób.
Mieszankę stylów i pomysłów najlepiej widać przy próbie określenia gatunku "Rogów" i charakterystyce poszczególnych ścieżek fabularnych. Chwilami to mroczny thriller, kiedy zmiany w wyglądzie i zachowaniu bohatera stają się radykalniejsze, a sceny zmierzające do brutalnej zbrodni podnoszą ciśnienie widza, innym razem mamy do czynienia z młodzieżowo-sentymentalnym ujęciem retrospekcji z dzieciństwa przyjaciół (oddanych, tak jak w książce, świetnie) – tam też pojawia się wątek romantyczny. Poza tym relacje postaci Radcliffe’a z rodziną, przywoływanie Merrin we wspomnieniach i sytuacja Iga, z której nie ma wyjścia, to naprawdę wiarygodna próba dramatu; dążenie do odkrycia prawdziwego mordercy zaś wprowadza doznania rodem z kryminału, a zakończenie i pokaz diabelskich umiejętności zakrawa o efekciarską fantastykę, zdecydowanie przesadzoną i w takiej formie niepotrzebną (te węże, widły... całe szczęście, że scenarzysta nie ujął całości wizerunku Iga z książki, bo czarna kiecka do kompletu nie sprawdziłaby się na ekranie). Zresztą Alexandre Aja potraktował pierwowzór jako solidną podstawę, ale nie bał się wycinać z niej znakomitych motywów i wstawiać równie dobre bądź gorsze. Niesamowicie spłycono portret psychologiczny przyjaciela Iga – Lee, któremu w oryginale poświęcono wiele miejsca. Także symbolikę biblijną zaledwie tknięto, podczas gdy odgrywa ona w całej opowieści rolę zasadniczą. Miał wyjść zapewne film bezkompromisowy, ale przy tym nastawiony na zabawę – ten cel spełniono z nawiązką, bo czas mija przy "Rogach" błyskawicznie, a pewne nielogiczności giną pod stertą scen, które warto pamiętać dłużej niż przez godzinę po seansie.
Pierwszy poważny filmowy kontakt z prozą Joego Hilla można zaliczyć do udanych. Facet pisze tak, że wizualizacje jego pomysłów, przy udziale świetnej ekipy, mogą dostarczać multum przeróżnych emocji. Myślę, że obsadzenie odtwórcy roli Harry’ego Pottera, oprócz korzyści promocyjnych, dodało produkcji pozytywnej oryginalności – Daniel Radcliffe wszedł całym sobą w rolę i po raz kolejny pokazał inną twarz. Reszta obsady też dała radę; na szczególną uwagę zasłużył Joe Anderson, grający brata Iga, oraz zawsze świetny David Morse – ojciec Merrin, natomiast tym razem nie przekonał nijaki Max Minghella (po lekturze książki, graną przez niego postać wyobrażałem sobie zupełnie inaczej). Czym w ostatecznym rozrachunku są "Rogi"? Udaną zabawą konwencją, która nie deprecjonuje żadnej z części składowych. Dobrego wrażenia dopełnia gustowny dobór muzyki i konstrukcja historii – ona zwyczajnie za sobą niesie i ciekawi do ostatnich minut. Niewykluczone, że co wrażliwsi pochylą się bardziej nad motywem romantycznym i może, czysto teoretycznie... wzruszą się? Zachęcam mocno, namawiając wcześniej do poznania literackiego spojrzenia Hilla!
Komentarze
7,5/10
Dodaj komentarz