– Wstawaj! – zażądał twardo surowy głos.
Vesper otworzył oczy natychmiast. Przed łóżkiem, w dumnej, władczej pozie stał wysoki, ciemnowłosy wampir. Jego twarz również wydała się Vesperowi znajoma, nie zapytał jednak o nic, tylko dźwignął się powoli na łokciach. Popatrzył na przybysza pytająco.
– Jestem Strix – oznajmił tamten lodowatym tonem. – Jestem...
– Panem tego domu – wszedł mu w słowo Vesper. – Wiem.
Nagle fala porażającego bólu ogarnęła całe jego ciało. Jakby wszystkie nerwy zostały podpalone po kolei, a teraz płonęły żywym, bezlitosnym ogniem. Zwinął się w niepohamowanych drgawkach, spadł z łóżka na twardą, drewnianą podłogę. Wtem ból ustał, jak gdyby go nigdy nie było. Vesper pozostał na ziemi, dysząc ciężko i zalewając się potem. Wpatrywał się w Strixa, osłupiały, wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się przed chwilą stało.
– Następnym razem, zanim ośmielisz się mi przerwać lub choćby odezwać nie pytany... – wyrzekł tamten z mocą – ...połóż się od razu na ziemi. Oszczędzisz sobie siniaków. Lord Renegat nalegała, żeby pozostawić cię przy życiu. Ale nie mówiła, że mam być dla ciebie jakoś wyjątkowo miły. – Pochylił się nieco nad leżącą wciąż na podłodze ofiarą, oczy zwęziły mu się w ziejące nienawiścią szpareczki. – I nie zamierzam być miły dla nikogo, a zwłaszcza dla pierdolonego psa. Czy to jasne? – Nie doczekał się odpowiedzi, powtórzył więc gniewnie: – Czy to jasne, odpowiadaj, zasrańcu!
Vesper zacisnął wargi.
Jeden po drugim, zaczęły zapalać się nerwy, najpierw prawej ręki, później lewej. Potem przyszła kolej na pierś, brzuch, wreszcie płomień pomknął niżej, aż do stóp. Ból trząsł całym jego ciałem, nie wydzierając zeń jednak ani jednego słowa.
– Niewychowany gnojek jesteś – powiedział Strix i odpuścił nagle, cierpienie zniknęło. – Gospodarzowi należy odpowiadać na pytania, choćby z grzeczności. Ale kto miał cię kultury nauczyć, ten prostacki rzeźnik, twój pan? – Wyprostował się, splunął na podłogę koło głowy Vespera. – Nic dziwnego, że nawet nie raczysz się ruszyć, by się zatroszczyć o swoje wyżywienie. Będziesz nam tu siedział na głowie, jak pasożyt? Tłusta wesz? – Pochylił się znowu nad leżącym. – Co?
Vesper skulił się od razu, w oczekiwaniu na kolejną falę bólu. Nie nadeszła jednak, tylko Strix zaniósł się głośnym, szyderczym śmiechem.
– Wstawaj! – zażądał twardo, wyprostował się i podszedł do wyjścia. – Nie dostaniesz więcej krwi, póki na nią nie zapracujesz, dość tego! – Opuścił pomieszczenie, drzwi zamknęły się za nim z głośnym trzaśnięciem.
Vesper chwiejnie podniósł się na rękach, kolanach, wreszcie udało mu się usiąść.
– I dobrze – powiedział nagle, w ślad za nieobecnym. – Nie dostanę krwi i umrę z głodu, i najlepiej będzie. Dokładnie tak.
Przed oczami znów pojawił się znajomy obraz.
Nocarze i pretorianie zrywają się z miejsc, wysypują się w dół, pędząc czym prędzej do znieruchomiałego na ziemi Lorda. Renegaci prują do nich jak do kaczek pełną nieskrywanej satysfakcji kanonadą. Kule świszczą w powietrzu, rykoszetują wśród ścian. Nocarze dopadają Ultora, chwytają go pośpiesznie, biegną ku hallowi głównego wyjścia, ostrzeliwując się z wyraźnym trudem. Nie ma nikogo, kto nie dostałby chociaż raz. Vesper słyszy ich telepatyczny, rozpaczliwy krzyk.
– Zdradziłem cię, Panie... – wyszeptał cicho. – I was, bracia. Zawiodłem. Niech więc będzie i tak.
Może umrę dla tej chwili
Wszystko jedno
Oznajmił z ożywieniem Wąż.
Krewww...
Ekstaza
Krew
Zaczął śpiewać w kółko.
– Spierdalaj! – rzucił mu Vesper, podpełzł na czworakach do łóżka i zaczął się na nie wspinać z mozołem. – Ja, obywatel Rzeczypospolitej Polskiej, ślubuję... – urwał nagle, szukając w głowie dalszej części tekstu przysięgi. – Ślubuję... – powtórzył bezradnie, przed oczami wirowała mu coraz głębsza ciemność.
Osunął się z powrotem na drewnianą, śliską podłogę, upadł na bok. Resztkami sił zwinął się w kłębek, jak bezbronny płód.
Nikt mi już teraz nie przeszkodzi
Nikt mnie nie powstrzyma
Lubię to
Wycedził z satysfakcją Wąż, wciągając go do swojej nory.
Later pochylił się nad leżącym.
– Chodź, pomożesz mi – powiedział. – Strix się upiera, żebyś już się włączył w działalność Domu. Co było do przewidzenia... – westchnął ciężko.
Vesper z trudem otworzył zapuchnięte powieki.
– Dlaczego mnie od razu nie zastrzelicie? – zapytał słabo. – Przecież ja nie...
– Aranea chce cię dla siebie – przerwał mu tamten kategorycznym tonem. – Jesteś jej spektakularnym sukcesem, nawróconym nocarzem. Masz tylko wydobrzeć i nauczyć się paru rzeczy. Przejść przez Dom, jak my wszyscy. Potem czeka cię życie usłane różami, nie zdziwię się, jak cię weźmie do swojej osobistej ochrony... – urwał, machnął ręką. – Chodź, pomożesz. Przecież i tak nie masz innego wyjścia.
Vesper dźwignął się z podłogi. Poszło mu to znacznie lepiej niż poprzednio, skonstatował z ulgą.
– Ano, zdrowiejesz. – Pokiwał głową Later. – Teraz już będzie tylko lepiej i lepiej, zobaczysz – przerwał, pod wpływem jego niespokojnego spojrzenia. – Nie, stary, nie czytamy tu sobie w myślach. Zresztą, nie ma takiej potrzeby, i tak masz to wszystko wypisane na twarzy. A czytanie w myślach byłoby nieeleganckie, to tak, jakbyś podglądał kogoś w toalecie. – Skrzywił się, pełen dezaprobaty. – Nie dziwię się jednak, że o tym pomyślałeś, biorąc pod uwagę twoje pochodzenie. Tylko takie gnojki bez klasy jak Lord Kat i ich pomiotła robią podobne numery.
– Lord Kat? – zapytał Vesper, opierając dłoń o ścianę, wciąż jeszcze kręciło mu się w głowie.
– Ultor – warknął renegat z nieopisaną mieszaniną nienawiści i pogardy. – Zawszony gnojek. Gnida, karierowicz, kat.
Vesper wbił w niego rozjarzone wściekłością spojrzenie.
– Po pierwsze, nie mów tak o Lordzie Wojowniku, pieprzony renegacie! – wysyczał. – Po drugie... – urwał nagle, i dokończył ściszonym głosem. – Nie mów tak o umarłych.
Tamten roześmiał mu się prosto w twarz.
– Po pierwsze, sam jesteś pieprzonym renegatem – odparł z naciskiem. – Po drugie, jesteś też wyjątkowo mizernym strzelcem. Niestety.
Były nocarz zachłysnął się, po czym zaniósł raptownym, chrapliwym kaszlem, aż oczy zaszły mu łzami. Nagle pod czaszką eksplodowała mu fontanna ulgi i nadziei.
– Ultor... żyje? – zapytał, gdy tylko udało mu się zaczerpnąć tchu.
– Taaa – Later wykrzywił wargi z niesmakiem. – Tak żenująco spartaczonej zdrady, jak twoja, dawno już nie oglądano. Właściwie, to oprócz odrobiny propagandy, niczego nie wnosisz w posagu. Ale cóż, dobre chociaż to.
Wrócę, pomyślał Vesper z mocą. Wrócę do naszych. Choćby na kolanach. Poproszę Lorda, żeby mnie przeczytał, żeby zrozumiał, że przecież nie chciałem... I przyniosę mu wianuszek renegackich głów w prezencie. I to tych z najwyższej półki. A potem może mnie ściąć, jeśli wola.
– Co mam zrobić? – zapytał głośno. – Jak tu się u was... zarabia na życie?
Renegat odwrócił się i ruszył do drzwi.
– Wziąłeś się w garść, widzę – mruknął. – Dobrze. A więc chodź, zobaczysz sam.
Wąski, ciemny korytarz doprowadził ich do sporej sali. Była całkowicie pusta, bezokienna, na każdej ze ścian było po kilka par drzwi. Do tego wszechobecny zapach pleśni, wilgoci, zbutwiałego drewna... i czegoś jeszcze, czego na razie Vesper nie był w stanie rozpoznać. Nagle zobaczył Strixa, stojącego tuż naprzeciwko, w odległości zaledwie kilku kroków. Zamrugał oczami w niechętnym podziwie: jak ten stary wampir dostał się do środka? A może był tu od początku, tylko potrafił się ukryć... Jak wąż.
Wzdrygnął się lekko, czując, jak po plecach spacerują mu nieprzyjemne ciarki. Wszystko tutaj jest takie oślizgłe, odrażające, wstrętne... Gadzie gniazdo, z wijącym się wśród zbutwiałych ścian lękiem. Zróbmy, co trzeba, a potem wynośmy się stąd. I spróbujmy jakoś dostać się do naszych. A potem niech się dzieje, co chce.
– Kandydat gotowy – oznajmił Later. – Możemy zaczynać.
Strix wpatrzył się w Vespera, pełen okrucieństwa uśmiech wypełzł mu na wąskie wargi.
– Więc uważasz, że jesteś Wojownikiem, tak? – rzucił prowokacyjnym tonem. – W takim razie chyba od razu zaczniemy na poważnie, bez bawienia się w przedszkole dla początkujących wąpierzy...
– Lord Renegat zaleciła standardową procedurę – orzekł zdecydowanie Later. – Rób, co do ciebie należy... Panie – dorzucił tytuł z wyraźną niechęcią.
– Szczeniaczek – prychnął Strix z pogardą, odwrócił się i podszedł do drzwi w prawej ścianie.
– Może pomiziaj kundelka po brzuszku, żeby się nie popłakał, zanim się stanie mężczyzną. – Splunął na podłogę i otworzył drzwi zamaszystym ruchem. – Zapraszam.
Weszli za nim.
Vesper poczuł, jak zdradliwa fala gorąca omiata go i wspina się aż do gardła. Przełknął ślinę, z trudem obracając językiem w nagle wyschniętych ustach. Wpatrzył się w postać rozciągniętą na drewnianym stole na środku pokoju.
Człowiek.
Nieprzytomny, rozebrany do pasa, przykuty był do blatu popstrzonego brązowymi plamami zaschniętej krwi. Zapewne został odurzony jakimiś środkami, nie ruszał się bowiem prawie wcale, tylko płytki oddech delikatnie unosił jego nagi tors. Leżał na brzuchu, głowę miał przymocowaną do stalowej obręczy wystającej poza blat, tak by szyja była tuż za półokrągłym wcięciem stołu. Pod nią, na podłodze, stał drewniany cebrzyk.
– Pokaż – rzucił Strix.
Later podszedł do narożnej szafy. Otworzył skrzypiące drzwi, popatrzył na piętrzący się stos plastikowych, opakowanych w sterylną folię wiader. Wspiął się na palce, wyjął jedno z nich. Zamaszystym ruchem zdarł zeń folię i rzucił ją w kąt. Zaszeleściła, turlając się przez chwilę po podłodze, po czym zamarła w bezruchu.
Na półce z prawej strony stały szklane ampułki. Later pochwycił pierwszą z brzegu, skruszył jej szyjkę. Wlał zawartość do wiadra, potrząsnął nim, by roztwór został rozprowadzony równo po dnie.
– Cytrynian sodu – oznajmił. – Przeciwkrzepliwy. Plus dodatki: kwas cytrynowy, dekstroza, fosforany, adenina... Takie tam stabilizatory.
Wstawił wiadro do cebrzyka, a potem wyjął z szuflady ostry, nieco zakrzywiony nóż. Błysnął ostrzem w kierunku Vespera.
– Zaczynasz sam czy najpierw pokazówka? – spytał rzeczowo.
Vesper przełknął ślinę, wargi mu zadrżały. Owszem, zabijał już, i to z bliska, strzałem z przyłożenia. Ale to beznamiętne szlachtowanie tutaj było czymś tak nierealnym, czymś tak niesłychanie upiornym... Z trudem przekonywał samego siebie, że to jednak rzeczywistość, a nie kolejny z koszmarów krainy Węża.
Zaskrzypiały nagle belki, to Strix oparł się o ścianę, splatając przedramiona. Patrzył na Vespera z wyrazem pełnej szyderstwa nienawiści. Later wzruszył ramionami. Podszedł do człowieka, lewą ręką odgarnął mu włosy opadające wzdłuż szyi. Prawą zaś przybliżył nóż...
– Zostaw go!
Vesper rzucił się nagle do przodu, schwycił rękę z ostrzem, mocno zacisnął palce na dłoni tamtego i zagarniającym ruchem wyrwał mu narzędzie. Lewą ręką zadał błyskawiczny cios w skroń, tamten odpowiedział kontrą, obaj spletli się, runęli na podłogę... I nagle były nocarz znieruchomiał, niczym owad porażony toksyną – najwyraźniej Pan Domu postanowił zakończyć ten pojedynek. Later wyplątał się z objęć przeciwnika, wstał i wyłuskał nóż z jego zmartwiałych palców.
– Znalazł się obrońca uciśnionych – wycedził Strix powoli. – Kto się psem urodził, psem pozostanie. Nie wiem, po co Pani Renegat każe nam odrabiać ten cyrk. Nic ten gnojek nie ma z duszy Wojownika, nic a nic.
Ból zawrzał lekko w ciele sparaliżowanego, potem zaczął narastać, aż do poziomu, którego Vesper nigdy przedtem nawet sobie nie wyobrażał. Wyć, pragnął tylko wyć... Jakby odgadując jego życzenie, Strix pozwolił mu rozewrzeć szczęki, spomiędzy których wydarł się natychmiast rozpaczliwy krzyk.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz