Koleś. Podejdź, bez obaw, nie ugryzę, przynajmniej nie mocno. Dzienniak, prawda? Od razu poznałem, od tych senseo nie bardzo potraficie zorientować się w realnym świecie. A wiesz, że już dawno po waszej godzinie policyjnej? Możesz mieć przechlapane, jeśli cię wylegitymują. Ale nie bój nic, tutaj jesteś bezpieczny – przynajmniej przez jakiś czas, przez tę chwilę, póki nie skończę mówić. Potem możesz przepaść i to z kretesem.
Bo właśnie, słuchaj. Mam dla ciebie coś ekstra. Nie, to nie dragi, zresztą w dzisiejszych czasach już nikt się tym specjalnie nie jara. To książka – nawet nie próbuj się śmiać! – to książka niejakiego Palahniuka. Być może kojarzysz tego gościa. Pamiętasz "Podziemny krąg" z Bradem Pittem? Musisz przyznać, że to był niezły kawał kina. Brutalnego. Obrazoburczego. I właśnie ten film, ten cholerny klasyk, powstał na bazie prozy Chucka Palahniuka. Jeśli ci się nie podobał... cóż, możesz przestać mnie słuchać, bo raczej nie będziesz zainteresowany moim fantem.
Lecz jeśli jest inaczej – domyślasz się pewnie, że ten gryzipiórek nie zakończył swojego procederu i wydał jeszcze parę rzeczy. Po debiutanckim "Podziemnym kręgu" przyszła kolej między innymi na równie nietypowego a uzależniającego jak opium "Rozbitka", czy "Opętanych", opowieść tak mroczną i zarazem tak obrzydliwą, że kilkakroć zdarzyło mi się przy niej prawie schaftać. Ale każda z tych wymienionych i niewymienionych pozycji – przynajmniej każda, którą udało mi się dorwać – była dla mnie małym arcydziełem. I mam tu dla ciebie, koleś, jeszcze jedno takie arcydzieło, pieprzony majstersztyk nowoczesnej beletrystyki.
Słyszałeś o przypadku Bustera "Ranta" Casey'a? Nie wierzę, że nie. Swego czasu trąbili o nim we wszystkich mediach, był tematem numer jeden wszystkich rozmów, publicznych i prywatnych. To jeden z najbardziej pojechanych ludzi, o jakich kiedykolwiek słyszałem – jeden z tych typów, których historię chcesz zgłębić za wszelką cenę, gdy poznasz choćby jej najmniejszy strzęp. Z początku nic nie wskazywało na to, że Rant będzie kimś szczególnym: syn farmera z Middleton, który nie zbiera w klasie samych szóstek, ale co niedziela prowadzi babcię do kościoła. Prędko jednak zaczyna się znacząco odróżniać od rówieśników, a to za sprawą swoich niesamowicie – powtarzam: NIESAMOWICIE – wyczulonych zmysłów. Stary, ten facet, kiedy trochę podrośnie, będzie w stanie określić, co kobieta jadła na lunch w zeszłym tygodniu, robiąc jej dobrze ustami!
Ha, wieeem, to niesmaczne. Możesz przestać słuchać. Ale jeśli zostaniesz, obiecuję, że będzie nieźle. Ten facet, autor książki, lubi takie zagrywki. W "Rancie" zresztą i tak jest stosunkowo grzecznie – poziom ohydy w porównaniu z niektórymi innymi wypocinami Palahniuka wypada dość skromnie, nie napotkamy raczej na nic gorszego, niż wspomniane pomysły na wykorzystanie węchu i smaku i konieczność bycia ugryzionym przez węża, by doświadczyć erekcji. I może kilku niewinnych, dziecięcych wybryków. Ale ten facet, Palahniuk, już tak ma. Lubi testować nie tylko mózg, ale i żołądek czytelnika – ten drugi nieraz nawet bardziej. Jeśli "Rant" będzie dla ciebie zbyt odrażający, radzę podchodzić do innych książek tego faceta bardzo ostrożnie, taryfy ulgowej nie będzie.
Ale widzę, że przerwałem w najlepszym momencie. Wokół naszego bohatera zaczynają się dziać dziwne rzeczy: ludzie umierają częściej niż zwykle, a on sam zdobywa olbrzymie pieniądze – nie zdradzę jak. Rodzice, a szczególnie ojciec, zachowują się w sposób daleki od normalności, Rant zaś rozwija swoje pierwsze hobby, którym są zwierzęta. Węże, pająki, nietoperze, pszczoły.
O drugim koniku tego szajbusa dowiadujemy się, kiedy musi szybko przenieść się do miasta. Dopiero tutaj historia nabiera tempa, a wszystko obraca się o sto osiemdziesiąt stopni. Otóż tym drugim hobby jest party crashing. Naprawdę nie wiesz, co mam na myśli? To przecież nasza, nocniaków, ulubiona rozrywka. Wyobraź sobie te emocje: kupujesz używaną furę, zbierasz ekipę i prujecie po nieoświetlonej szosie. Znajdujesz innego uczestnika zabawy w specjalnie oznakowanym samochodzie... i wbijasz się w niego. Stukasz go przednim zderzakiem. Jeszcze i jeszcze. Potrafisz to sobie wyobrazić? On albo ona wysiada i drze się na was... mrugając porozumiewawczo. Rozładowujecie napięcie. Jedziesz dalej i szukasz następnej ofiary, chyba że ktoś inny upatrzy sobie wasze auto. To w dużym uproszczeniu jest właśnie party crashing, nowy styl życia naszego wsiura z Middleton. Z pozoru zwykła zabawa, a jednak, jak się okazuje, ma dla naszej historii znaczenie niemożliwe do przecenienia. Jest alfą i omegą. Za jej pomocą można bowiem... A zresztą polecam się przekonać.
Tu zrobimy pauzę, bo obawiam się, że zapomniałem o czymś bardzo ważnym, o czym powinienem był powiedzieć na samym początku, a co może trochę zaskakiwać – "Rant" Palahniuka to nie powieść. To zbiór relacji wielu osób, wywiad-rzeka z masą dzienniaków i nocniaków (można ich rozpoznać po odpowiednim kolorze kółeczka przy nazwisku), którzy Bustera Casey'a spotkali lub którzy tylko o nim słyszeli: wspomnienia rodziny, kolegów z dzieciństwa i nauczycieli; stróżów prawa, party crasherów albo naukowców zainteresowanych tym szczególnym przypadkiem. Każdy rozdział utworu to pajęczyna różnych wypowiedzi – elementów puzzle, które razem próbują ukazać nam pełną panoramę zdarzeń, tyczących się najczęściej konkretnego tematu, okresu życia Bustera. Nie zawsze się to udaje, bo wypowiedzi te bywają wzajemnie sprzeczne. Nie dziwota, każdy świadek miał inną wersję prawdy. Może tobie uda się spośród nich wyłuskać tę jedną, ostateczną, a może wcale takiej nie ma?
Nie bój się, koleś. Nastawiłeś się już na nieźle porytą historię, a ja ci wyskakuję z wywiadem? Spokojnie, gwarantuję, że powyższe w ogóle nie będzie przeszkodą. Fakt ukazania historii Ranta w ten sposób – cytuję teraz mojego kumpla – zmienia tylko to, że jest poszerzona o multum dodatkowych punktów widzenia. Czyta się ją prawie jak powieść, a nowatorski sposób prowadzenia akcji dodaje tylko smaku. Fabuła jest – wyjąwszy może początkowe rozdziały – prowadzona w sposób z grubsza chronologiczny, co wcale nie jest częste u Palahniuka. Idzie się prawie jak po sznurku... z tym, że z początku niektóre wypowiedzi, niektóre zdarzenia mogą się wydać co najmniej enigmatyczne. I tu także nie możesz się poddać, stary, bo to wszystko wyjaśni się dopiero później. Niektóre twoje założenia legną w gruzach. Stracisz grunt pod nogami.
Nie wiem, czy powinienem ci to mówić, ale "Rant" to science fiction, czego z początku wcale byś nie podejrzewał. Prezentuje wszak sobą, jak głosi czwarta strona okładki, "konwencję futurystycznej antyutopii". To wszystko, co czytasz, robi się potem naprawdę odjechane. Niepokojące. Ale czy nie to jest właśnie najlepszą zachętą?
Teraz już chyba rozumiesz, co próbuję ci wcisnąć. Właściwie niezupełnie się pomyliłeś zakładając, że to dragi. Proza tego faceta, Palahniuka, przypomina toksyczne substancje z ich wadami i zaletami. Niektóre organizmy od razu odrzucą jego twórczość, zniesmaczone nadmiarem przemocy i perwersji, treści nie dla każdego czytelnika, i już nigdy jej nie spróbują. Inne – przed czym ostrzegałem cię na samym początku – uzależnią się i polegną, błagając o kolejną porcję niczym ćpun na odwyku. Nie wiem, czy powinienem ci to mówić, ale książki tego gościa zabijają coś w człowieku, jakiś naiwny pierwiastek, każą spojrzeć na świat inaczej. Oczywiście liczę się z tym, że mają swoje niedoskonałości: "Rant" na przykład ma pewne dłużyzny, a ogólnie książki Palahniuka, mimo przeróżnego sposobu ujęcia tematu, generalnie koncentrują się wokół tych samych problemów – ale dla mnie i tak ten facet to pieprzony geniusz.
Bierz, stary. Jeśli będziesz potrzebował więcej, wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz