Jason Aaron lubi szokować mocnymi scenami. Lubi także ostre słownictwo. Czego nie lubi? Z pewnością oszczędzania swoich bohaterów.
Autor znakomitego "Skalpu" oraz kilku innych bardzo dobrych pozycji – pokroju "Ludzi gniewu" czy "Thanos powstaje" – tym razem wziął na warsztat... Biblię, a konkretnie Stary Testament. Amerykanin prezentuje Ziemię 1600 lat po wygnaniu pierwszych ludzi, Adama i Ewy, z Raju. I po tej właśnie Ziemi porusza się nie kto inny jak Kain, który został obdarzony nieśmiertelnością, by całą wieczność błąkać się w pokucie za zabójstwo brata. Na swojej drodze spotyka mężczyznę budującego pewną arkę, lecz czy pomoże on bratobójcy?
Jeżeli Jason Aaron zdołał nas do czegoś przyzwyczaić w "pozatrykociarskich" komiksach, to z pewnością do dosadnego języka i tworzenia konfliktów – zachodzących zarówno między bohaterami, jak i w głębi ich duszy. Chciałoby się rzec, że pod tym względem "Przeklęty" nie odbiega od reszty dorobku scenarzysty, tylko że nie oddałoby to w pełni stanu rzeczy. Otóż konflikty są. I to dużo. Nieśmiertelny Kain co chwilę rzuca się w paszczę lwa (metaforycznie, chociaż jeśli wnioskować po zachowaniu, miałby ochotę tę metaforę urzeczywistnić). Z opresji wychodzi w lepszym lub gorszym stanie, po drodze siekąc i rąbiąc dziesiątki napotkanych wrogów. Nie pisałbym o tym w kategoriach mankamentów komiksu, gdyby nie częstotliwość, z jaką takie sceny się pojawiają. Poświęcono im stanowczo za dużo miejsca i naprawdę wystarczyłyby ze dwie sceny, by pokazać sprawność protagonisty w boju, pragnienie zakończenia żywota czy wrogość innych stworzeń Ziemi.
Z kolei wewnętrzne rozterki bratobójcy zostały ledwie zarysowane i choć przyzwoita końcówka obiecuje większe skupienie się na charakterze bratobójcy (i nie tylko) w przyszłości, to w pierwszym albumie Kain zaciekawił jedynie nieśmiertelnością i faktem bycia... Kainem. Po drodze spotyka także kobietę i chłopca – którzy póki co również nie dochodzą do głosu na tyle, by zaintrygować czytelnika – oraz Noego, bodaj najbardziej wartą uwagi postać. Aaron po raz kolejny ukuł historię wokół ludzi nieprzebierających tak w słowach, jak i środkach w dążeniu do celu. Wulgaryzmy skierowane do Stwórcy są na porządku dziennym i nie każdemu przypadnie to do gustu. Nie trzeba mówić oczywiście o ograniczeniu wiekowym odbiorców spowodowanym językiem i krwawymi scenami.
Bolączki bolączkami, ale mimo niedociągnięć komiks czyta się nie najgorzej. Prosta fabuła jest popychana przez pojawianie się nowych i nielicznych postaci, z którymi Kain prowadzi oszczędne dialogi, ale na pewno tak drastyczna wizja biblijnej opowieści może zaintrygować i zapewnić pewien kredyt zaufania. A ten będzie potrzebny, bo choć komiks czyta się sprawnie, akcja nie nudzi, dołująca atmosfera wylewa się z każdej strony, to jest to doświadczenie typowe dla innych dzieł Aarona. Łatwo o poczucie wtórności względem innych historii autora.
Do biblijnej rzeczywistości zabiera nas także inny współtwórca "Skalpu", mianowicie R. M. Guerra, i trzeba przyznać, że fani kryminalnej opowieści o rezerwacie Indian poczują się jak w domu. Oba komiksy cechuje ten sam styl – ciemne kadry wynikające nie tylko z zastosowanej palety kolorów (Giulia Brusco), lecz także ze szczodrego aplikowania tuszu oraz często z nieregularnych kształtów. Całość jest bardzo dobrą kompozycją, która z pewnością stanowi mocną stronę albumu.
"Przeklęty: Przed powodzią" to solidne doświadczenie w Aaronowskim stylu i jeśli ktoś dotąd nie polubił jego twórczości, to i tym razem tego nie zrobi. Pozostaje wierzyć, że scenarzysta w kolejnych tomach nada bohaterom więcej głębi. Póki co dostaliśmy rozbudowane wprowadzenie do właściwej, choć prostej, historii. Niemniej w przeszłości autor pokazywał, że potrafi sprawnie rozwijać i dodawać nowe wątki, więc zasłużył na obdarzenie go zaufaniem.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz