Przeklęte kobiety

3 minuty czytania

ja inkwizytor

Chyba tylko miłośnicy książek o Mordimerze Madderdinie są w stanie połapać się w chronologii kolejnych odsłon tej znanej serii, bowiem Fabryka Słów skłania nas do zakupu następnego tomu, który dość śmiało nazwano "Przeklęte kobiety". Zarazem jest to środkowa część osobnego cyklu rozgrywającego się na Rusi, będącego zarazem szóstą księgą cyklu, na który składają się także przygody niejakiego Arnolda Löwefella. Brzmi skomplikowanie? Zapewne tak pomyśli większość z was, jednak zapewniam, że ten problem nie będzie was nurtował zbyt długo, bowiem recenzowana książka zalicza się do tych "na raz".

W teorii sam pomysł na przeniesienie akcji do zupełnie innego zakątka świata pozwala na nowo wykreować pewne postacie oraz postawić przed Mordimerem zagrożenia, z którymi dotąd nie miał do czynienia. Piekara ten etap ma już za sobą przy okazji "Przeklętych krain", stąd też kolejna książka mogła skupić się mocniej na indywidualnościach oraz jeszcze bardziej zaciekawić nas terenami na wschód od znanego na wskroś Cesarstwa. Jeśli dodamy do tego wiernego księżnej inkwizytora oraz towarzyszącą mu czarownicę, dojdziemy do wniosku, że pozorna wyprawa przeciwko zbuntowanemu kniaziowi jest tylko skromnym początkiem fascynującej historii, w której płeć piękna udowodni swoją prawdziwą siłę.

Ta nadzieja umiera gdzieś na dziesiątej stronie, bowiem Piekara przedstawia protagonistę w zupełnie niekorzystnym świetle. Wcześniej mieliśmy przewidywalne zwroty zdarzeń, wpadające w ręce poszlaki oraz niesamowicie pomocnych przeciwników, jednak tym razem dochodzi do tego totalnie zniewieściały inkwizytor, który z jednej strony cytuje Pismo Święte i zarzeka się o swojej wierze, zaś z drugiej jest totalnym pantoflarzem, ratowanym raz za razem niczym księżniczka ze średniowiecznych etosów. Jego nienaturalnie kiepska przenikliwość, wiara w raporty szpiega czy w końcu metody przesłuchań, podczas których bez wahania przyjmuje odpowiedzi od więźnia, są doprawdy żenujące. To już nie jest zwykłe podsuwanie tropów, lecz marginalizowanie dotychczasowych przygód w imię tomu wychwalającego miłość oraz wolność. Odniosłem wrażenie, jakby ktoś zarzucił literackiemu Mordimerowi niestałość, więc Piekara chciał pokazać, że jest w stanie stworzyć wątek romantyczny z koniecznie piękną oraz bezgranicznie zakochaną kobietą.

Zupełnie nijak ma się to wszystko do tytułu, bowiem żadna z pań nie zasługuje na miano "przeklętej" i niejako bez nich poczciwy Mordimer skończyłby jako trup na bagnie lub jeniec wojenny któregoś z wielkich książąt. Piekara nie zrobił absolutnie nic, aby opowiedzieć nam jakąś historię do samego końca, przez co kolejne postacie drugiego lub trzeciego tła stają się właściwie statystami, których jedynym zadaniem jest napędzanie naprawdę leniwej akcji. Choć dostali proste zadanie, to całkowicie na nim polegli, przez co nawet na sam koniec nie dzieje się nic wartego większej wzmianki. Jakiś pojedynek? Walka o przetrwanie? Próba nawrócenia? Żadnej z tych rzeczy nie uświadczymy, choć "Przeklęte kobiety" nie odbiegają objętością od poprzedniczek, więc miejsca spokojnie by wystarczyło.

Wyjątkowo długo zamierzam znęcać się na wydawcą, który zadbał o naprawdę ładną okładkę z pozłacanymi elementami. Jak to w przypadku poprzednich tomów, grafika jest jedynie alegorią rzekomej mocy Mordimera, bowiem pewna pani w tle jest jedynie symbolem zwycięstwa jedynej słusznej wiary niż próbą pokazania któregokolwiek wydarzenia z książki. Co bardziej naganne, opis dystrybutora mija się zupełnie z prawdą, począwszy od walki z herezją a kończąc na "zbyt licznych" ludziach, którzy pragną wykorzystać inkwizytora. Ja naliczyłem ich raptem trzech, stąd o tłumie raczej nie ma mowy. Wreszcie niestałość w kwestii nazewnictwa serii, bowiem "Przeklęte krainy" były pierwszym tomem osobnej mini-serii, podczas gdy "Przeklęte kobiety" powracają na łono cyklu "Ja, inkwizytor". Zdecydujcie się w końcu, bowiem trzeba to potem dodać jakoś do naszej bazy książek.

Tak jak dużo czasu zajęło mi przebrnięcie przez ten tom, tak niebywale szybko przeszło mi wystawienie końcowej oceny. Rozmiłowany w Nataszy Mordimer to całkowita porażka, zaś jego pobyt na Rusi, która właściwie nie różni się niczym od tego, co znamy z podręczników historii, stanowią solidne elementy zniechęcające potencjalnych nabywców skuszonych wyróżniającą się okładką oraz tytułem. Inkwizytor stracił nie tylko pazur, ale także serce, przez co stał się bezwartościowym narzędziem niezdolnym zmieniać losy świata. My nie pragniemy czytać o prostych ludziach i ich marzeniach, lecz chcemy towarzyszyć komuś wielkiemu. Jeśli nadchodząca kontynuacja będzie na równie miernym poziomie, to nawet wysadzana brylantami okładka nie skłoni mnie do zakupu.

Ocena Game Exe
4
Ocena użytkowników
-- Średnia z 0 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
No dobra wszystko pięknie i ładnie, ale kiedy premiera "Czarnej Śmierci"?
1
·
Wpierw napisany ciąg dalszy tej mini serii, potem czwarta część przygód Arnolda i dopiero wtedy oba cykle mają spleść się w "Czarnej śmierci".
0
·
Osobiście kiedyś „gniewałem się” na Pana Jacka za brak zakończenia i wydawanie kolejnych prequeli. Dziś, po przeczytaniu tego co napisał stwierdzam, że znacznie wzbogacił on wykreowany przez siebie świat, zręcznie wprowadził i opisał szczegółowo dodatkowych bohaterów, którzy, jak podejrzewam, będą mieć kluczowe role w Czarnej śmierci.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...