Naprawdę trudno zainteresować czytelnika kontynuacją opowieści, gdy pod koniec jej pierwszej części jednym zdaniem oznajmiamy, że wszystkie poczynania jej bohaterów to pic na wodę, fotomontaż i jedna wielka ściema. Denis Szabałow zdecydował się podjąć taki trud, gdy w ostatnich słowach "Prawa do użycia siły" zdemaskował (bez uprzedniego zarysowania jakiejkolwiek intrygi) jedną z najważniejszych postaci jako zdrajcę posyłającego wszystkich protagonistów na pewną śmierć. Osobiście nie przepadam za takimi "cliffhangerami", zbyt tanie to zagrywki jak na mój osobliwy gust, niemniej nie skreślam ich na starcie. Potężne "O nie!", które autor próbuje zainstalować w umyśle czytelnika podobnym zabiegiem, może przerodzić się w coś więcej niż tylko chwilową podnietę, niejako wymuszającą na odbiorcy kupienie kolejnej książki, rozwijającej zaskakujący wątek. Może, o ile pisarz zaprezentuje dzieło na wysokim poziomie, oferujące nie tylko sensowne postscriptum szokującej sceny, lecz także pełnowartościową kontynuację pierwotnej koncepcji.
"Prawo do życia" otwiera prolog będący w pewnym sensie zwiastunem finałowego rozstrzygnięcia fabuły czy wręcz epilogiem książki umieszczonym na jej początku. Nie ma tu żadnych imion, jednoznacznych stwierdzeń ani zbędnych dosłowności, jednak dla każdego, kto wciąż nie otrząsnął się ze zdumienia wynikającego z lektury ostatnich stron "Prawa do użycia siły", kontekst opisywanej sceny jest jasny. Takie otwarcie czyni z pozostałej części książki swoistą retardację, rozciągniętą na przeszło 450 stron. Dziwny, ciekawy i odważny to zabieg, podnoszący wymagania (lub obawy) czytelnika na jeszcze wyższy poziom.
Tak jak poprzednio, tak i teraz Szabałow dzieli powieść na dwie równoległe części – bieżące wydarzenia, opisujące podróż głównych bohaterów z karawaną najemników do mitycznego kombinatu Rosrezerwy oraz wspomnienia Daniły z morderczych szkoleń pod okiem Rodionycza. Migawki z przeszłości mają uzasadnić transformację Dobrynina w komandosa bez trudu radzącego sobie z czterema zbirami, którzy zaskakują go bezbronnego w trakcie nocnego siku pod krzaczkiem. Udaje się to całkiem nieźle, umieszczając protagonistę gdzieś pomiędzy (super)bohaterem z nadludzkimi mocami, a do bólu realistyczną postacią, spełniającą wszelkie wymogi historii tak często zahaczającej o "prepperskie" i surwiwalowe standardy. Nawet przewijający się w tle pean na temat wyższości rosyjskości nad wszystkim, zwłaszcza zachodnim, nie jest tak nachalny jak poprzednio i nie przeszkadza w lekturze.
Jednakże meritum książki stanowi prawdziwa opowieść drogi, w jaką stopniowo przeradzają się kolejne rozdziały traktujące o postępach najemniczej karawany. Opowieść przygotowaną naprawdę solidnie, przeplatającą gwałtowne zwroty akcji z odpowiednio dawkowaną nudą jednakowych dni w trasie i rutynowych obowiązków, z którymi muszą się mierzyć członkowie egzotycznej kompanii Hassana. Rosyjski pisarz prezentuje tu wszystkie wcześniejsze atuty, jednocześnie nieco poszerzając swój warsztat. Najwyraźniej widać to w tak kanonicznych dla serii "Metro" elementach, jak sceny grozy w nawiedzonych przez nieopisywalne monstra domach lub psychodeliczne thrillery z paradoksami czasu i przestrzeni w tle. Również bardziej klasyczny bestiariusz świata po apokalipsie uległ poszerzeniu, zaś we wprowadzaniu do akcji powieści nowych maszkaronów autor zachowuje staranność niewiele mniejszą, niż przy opisywaniu kolejnych modeli karabinów, pistoletów, strzelb, dział, pocisków, pancerzy, masek gazowych oraz innych, niemalże fetyszystycznych obiektów fascynacji fanów militariów. Tutaj również utrzymano standard z pierwszej powieści: encyklopedyczne specyfikacje kolejnych zabawek, używanych tudzież po prostu wspominanych przez bohaterów, zajmują niekiedy po pół strony, jedynie z rzadka zachowując jakikolwiek związek z wydarzeniami. Czy uznać to za czczy popis pisarza, czy raczej za chęć zaspokojenia nietypowych apetytów fanów bardziej zainteresowanych tematem? Trudno mi rozstrzygać, ale choć czasami męczyło mnie to dość mocno, nie będę czepiał się tej, mimo wszystko oryginalnej, konwencji.
Kolejny duży plus należy się Szabałowi za wyprowadzenie postapo z ruin miast i obłoków radioaktywnego pyłu. Nie porzuca ich zupełnie, wykorzystując je bardzo zręcznie choćby we wspomnianych retardacjach. Jednakże główną scenerię podróży karawany stanowią lasy, wsie, odludzia oraz bezdroża, bardzo odległe i różne od mocno zużytych wizerunków cmentarzysk cywilizacji. Dialogi, choć bardzo liczne, wciąż sprawiają wrażenie nieco topornych, zupełnie jakby autor wykorzystał cały zapas realizmu na inne elementy swego dzieła. Nie jest źle, niezrozumiale czy przesadnie nudno, lecz w środowisku wytrawnych żołnierzy, komandosów i zabójców niezmiennie cenzuralny, niemal dziecięco ugrzeczniony język zdaje się mocno nie na miejscu.
Dość sprawnie wychodzi pisarzowi operowanie emocjami. Możemy lepiej poznać niektóre postacie poboczne, zżyć się z nimi wzorem samego Daniły, zainteresować się odkrywaniem zapomnianej przez wszystkich – tak przed Końcem, jak i po nim – Rosji, odległej od wielkich miast, bomb i globalnej zagłady. Wystarczy dodać do tego dynamiczne sceny walk, bogate w taktyczne fajerwerki oraz militarny żargon, a otrzymalibyśmy książkę o ponadprzeciętnej jakości.
Niestety, końcową ocenę psuje początkowy spoiler. Niczym w serialowych przygodach porucznika Columbo, od samego początku wiemy, kto zabił (zdradził), więc jedynym akceptowalnym dla nas rozwiązaniem będzie popis piorunującej logiki, w satysfakcjonujący sposób odpowiadającej na pytania "dlaczego" i "jak". Nie może być tu mowy o zbyt wygórowanych oczekiwaniach, bowiem autor świadomie wziął na siebie ich ciężar, stosując takie, a nie inne środki literackie i fabularne zwroty. Ostateczne rozwiązanie zdrady pułkownika okazuje się nie tylko rozczarowujące, ale też przygnębiająco niechlujne, bo trudno określić inaczej jedną rozmowę pod drzewem i lakonicznie streszczone przesłuchanie, zajmujące łącznie niecałe dwie strony, mające stanowić ostateczne rozwiązanie przewodniej zagadki. Finalnie nasz protagonista okazuje się skończonym frajerem, dającym prowadzić się na rzeź wbrew wszelkim znakom ostrzegawczym, które powinien był zauważyć zgodnie z tak pieczołowicie przedstawianą nam wcześniej genezą jego osoby i ogólnym charakterem tej postaci. Główny zły całej historii, którego powrót był boleśnie oczywisty już od pierwszej części powieści, zaiste powraca w roli architekta całej spadającej na bohaterów katastrofy, w której wszyscy dotychczasowi towarzysze i sojusznicy w ciągu sekundy zmieniają się w zdradzieckich, zakłamanych morderców, zdolnych w nieprawdopodobny sposób odgrywać swe idealne, pozytywne role przez wszystkie wcześniejsze miesiące, w trakcie najbardziej niebezpiecznych czy paranormalnych zdarzeń.
Nawet naciągane lub po prostu słabe zakończenie byłoby akceptowalne przy tak wielu pozytywnych elementach całości. W tym wypadku stykamy się jednak z nielogicznym wyjaśnieniem, diabłami wyskakującymi z pudełek oraz pchaniu akcji do finału kolanem. Szkoda, bo choć warsztatowo "Prawo do życia" prezentuje się nieco lepiej od "Prawa do użycia siły", to niespełniona obietnica dorównania do poziomu, jaki Szabałow narzucił sobie poprzednim "cliffhangerem" i wymagającą konstrukcją powieści, odbiera jej kilka punktów z oceny, a nam sporo przyjemności z lektury.
Dziękujemy wydawnictwu Insignis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz