Fragment książki

5 minut czytania

Miesiąc temu powiedziałem Michałowi o świecie Pomiędzy. Nie wiem dlaczego. Tak wyszło.

Myślę, że stało się tak dlatego, że przestałem przechodzić. Zerwałem z przeszłością, zacząłem nowe życie i tak dalej. Jednak kraina Półsnu nie dawała mi spokoju, byłem udręczony koszmarami, czułem się coraz gorzej, miałem wrażenie, że moje urojenia narastają, widywałem coraz dziwniejsze rzeczy, a Michał zaczął się wymądrzać na temat życia po śmierci. No i stało się. Wychlapałem. Nigdy, absolutnie nikomu o tym nie mówiłem. Jemu też nie. Znaliśmy się dwadzieścia lat z okładem i tyle wiedział, co inni. Że miałem kiedyś epizod schizoidalny, a potem zostałem uleczony. Że w razie czego mam leki i jestem pod obserwacją. Coś tam słyszał o moich dziwnych snach w dzieciństwie albo o przeczuciach, a tu nagle opowiedziałem mu o świecie Pomiędzy. O demonach, które tam widywałem. O zmarłych. O tym, że mogłem przeprowadzać ludzi na drugą stronę i brałem za to zapłatę.

Odmówił współpracy.

Na pewne tematy po prostu nie można z nim było rozmawiać, nawet teoretycznie. Miał swoje idee, swoją wiarę i koniec. Jego Bóg był bez mała matematyką. Demony, anioły i cuda to abstrakcje, być może metafory. Rzeczy, które są niepoznawalne i zakryte przed nami. Duchy i widma to, jego zdaniem, było coś z dziedziny psychiatrii. Nawiedzenia też. Nawet cuda w wydaniu Michała zdawały się jakieś nudne. Według niego polegały na tym, że jakiś grzesznik się nawrócił albo poświęcił, albo poczuł powołanie. Żadnej lewitacji, uzdrowień, krwawych łez czy latających sztyletów. Światy materialny i duchowy były osobno. Rozdzielone nieprzekraczalną granicą. Kto twierdził inaczej, cierpiał na fiksum dyrdum.

„Jak chcesz znać moje zdanie, to o tym powinien się wypowiadać lekarz” – oświadczył na koniec. – „Z tamtej strony nie ma powrotu. Jeżeli umarłeś, znajdziesz się w innym świecie i koniec. Raz na zawsze. Śmierć jest jak skok ze spadochronem, a nie jak obrotowe drzwi do banku. Jeżeli wracasz albo przechodzisz tam i nazad, to znaczy że wcale nie umarłeś, tylko coś ci się chrzani w głowie. Na przykład masz epilepsję lub zapadłeś w komę. Jeżeli ktoś wraca do samolotu, to znaczy, że z niego nie wyskoczył. Kropka. Może pomylił właz z drzwiami do kibla. Ale to nie powód opowiadać, że w przestworzach są lustra i umywalki.

To wszystko majaki. Nie widziałeś żadnego innego świata. Nie ma żadnych sfer pomiędzy tym czy tamtym. Tu jest tylko nasz świat. Świat mózgu, fal elektromagnetycznych, kwarków i neurotransmiterów. Oraz zaświat, w którym znajdziemy się po śmierci. Bilet w jedną stronę. Nie zrobisz kurczaka z rosołu.”

Od tamtej pory się nie widzieliśmy. Myślę, że się martwił. Co chciał mi powiedzieć tą książką? Że zwariowałem jak Teofaniusz? Czy że nie jestem pierwszy? Wiedziałem, że nie zgadzałby się z tym Rumierem, który gołym okiem wyglądał na wojującego ateistę. Więc co?

Odsunąłem od siebie książkę i pomyślałem o moim przyjacielu. O czarnym krzyżu pod oszalałym, rozpędzonym niebem, pełnym chmur przelewających się jak plamy tuszu w wodzie.

Być może uwięzionym w świecie Pomiędzy, bez nikogo, kto by go przeprowadził.

– Nie – powiedziałem. Byłem zupełnie jak pijak. Jeden, maleńki kieliszek. Tylko jeden. Jedno przejście. Po prostu sprawdzę, czy go tam nie ma, czy nie potrzebuje pomocy.

Wymazany z pamięci, jestem jak umarły,
jestem jak rozbite naczynie.

– Nie.

Zostawiłem „Mistyków”, i przez jakiś czas snułem się po domu. Wśród książek, drewnianych mebli i dziesiątek masek, figurek oraz egzotycznego śmiecia, które nazwoziłem z całego świata. Jakoś posępnie to wszystko wyglądało w pochmurnym zmroku. Jak gabinet strachów albo jaskinia szalonego uczonego z wiktoriańskiej powieści.

Zrobiłem sobie jeszcze jedną herbatę.

Włączyłem telewizor, a potem siedziałem w fotelu, wduszając przycisk pilota, szukając czegokolwiek, co nie byłoby kpiną z mojego człowieczeństwa i inteligencji. Bezskutecznie. „Musimy stale się zmieniać, by nadążyć za stale zmieniającym się światem. Trzeba zapomnieć o takich słowach jak...” Proszę! Zap! „Uwaga! Alarm dla skóry! Tylko najnowszy...” zap! „pracę znajdą tylko najlepsi, stale poszukujący nowych wyzwań” zap! „zwłoki nie miały żadnych znamion rozkładu” zap!

Normalny człowiek. Tak spędzają czas normalni ludzie, nie? Siedzą w fotelu z pilotem w ręku i zmieniają kanały. Albo przestają zmieniać, rezygnują i oglądają cokolwiek. Kiedy to się stało? Kiedy telewizja zmieniła się w cmentarzysko staroci i mównicę dla przemądrzałych imbecyli? Zacząłem się obawiać, że pod moją nieuwagę światem zawładnęli obcy. Może nie ma już nowych filmów, bo kosmici dysponują tylko skromnym zapasem, który ocalał po poprzedniej cywilizacji. Dlatego w kółko leci to samo. Dziury wypełnia się bełkotem jakichś odmóżdżonych ofiar porwań.

Próbowałem znaleźć program, który kiedyś lubiłem, ale zniknął. Przebiegłem wszystkie kanały, w efekcie usiłowano mi sprzedać golarkę do ubrań, cokolwiek to miałoby być, całkowicie absurdalne przybory kuchenne oraz pokraczny rower treningowy, na którym można było, kręcąc pedałami, wymachiwać jednocześnie rękami. Prezenterka przypominająca lalkę Barbie znajdowała się w stanie entuzjazmu graniczącym z ekstazą i histerią. Czy obcy nie wiedzą, do czego służy rower? Albo że można robić pompki? Skasowałem ten program i zagłębiłem się w mozolną procedurę ustawiania częstotliwości. Wduszałem przyciski, kanały pojawiały się jeden po drugim, ciągle te same, tylko w różnych językach. Golarkę do ubrań zaoferowano mi po niemiecku, węgiersku i prawdopodobnie szwedzku. Postanowiłem wrócić do sprawy, kiedy tylko okaże się, że moja odzież zapuszcza wąsy.

A potem wlazłem chyba na obszary rzadko używanych częstotliwości, bo wszędzie napotykałem na biały szum. Okropny, świdrujący uszy dźwięk, podobny do skwierczącego tłuszczu, i obraz przypominający migotliwy, biały żwir.

Akurat odłożyłem pilota na stolik, żeby skręcić sobie papierosa, kiedy wśród hipnotycznie mrowiących się, świetlistych robaczków pojawiła się czarna plama, wrzecionowaty, rozmyty kleks, lekko podobny do ludzkiej sylwetki, a trzeszczący jak łuk elektryczny głos powiedział nagle: „Peccator! Peccator! Peccator!”.

Skamieniałem z językiem przytkniętym do brzegu bibułki. Odłożyłem skręta na stolik, wyłączyłem telewizor. Biały szum ma to do siebie, że jest chaotyczny, a mózg nie radzi sobie z chaosem. W końcu człowiek zaczyna się w tym dosłuchiwać pozornie sensownych dźwięków.

Jakoś dzisiaj nie chciało mi się niczego oglądać.

Jerzy jest maniakiem. Podobno ma jakieś mityczne życie rodzinne, ale nie jestem pewien, czy udane. Prawie zawsze można go złapać albo w zakładzie, albo, jeżeli jest zamknięte, w bibliotece. Jeśli jakimś cudem siedzi w domu, zawsze sprawia wrażenie, że marzy o tym, żeby rzucić wszystko i zatonąć w starych papierach. Tak samo było i tym razem. Zawracałem mu głowę w domu, dokładałem nikomu do niczego niepotrzebnej roboty, a on cieszył się, jakbym kupił mu szybowiec. Takiego nazwać molem książkowym, to jeszcze za mało. To był książkowy tyranozaur.

– Czekaj, zapiszę sobie. Jak on się nazywał?

– Teofaniusz albo Teocjusz z la Libela. Między sto dziewięćdziesiątym a dwieście pięćdziesiątym. Ponoć zostawił jakiś traktat, może w formie listów. Mistyk, siedział na pustyni w grobowcu. Chyba Kopt lub Grek, ale siedział w Abisynii.

– Wziąłeś się za kulturoznawstwo historyczne? Myślałem, że to nie twoja działka.

– Nie – odparłem wymijająco. – Muszę sprawdzić jedno odwołanie. Przepraszam za kłopot, sprawdź, jak będziesz miał chwilę, to nic pilnego. Cokolwiek o nim znajdziesz, będzie dobrze.

– Daj spokój, to bardzo ciekawe. Zaraz zajrzę do Forestera.

No tak. Bardzo ciekawe. Dzięki ci Boże za maniaków. Dla Jerzego działanie bieżnika na oponie było „bardzo ciekawe”.

Ogoliłem się, założyłem świeżo wyprasowane spodnie, czarną koszulkę i fikuśną marynarkę.

A potem zadzwoniłem po taksówkę.

Wychodząc z domu, nie zgasiłem światła.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...