Na ostatni tom "Pomnika Cesarzowej Achai" Andrzeja Ziemiańskiego przyszło mi czekać półtora roku. Wieść o zbliżającej się dacie premiery książki niezwykle mnie zelektryzowała. Zdałem sobie jednak sprawę, że nie za bardzo pamiętam, co też działo się w poprzednich częściach. Stwierdziłem, że raz-dwa przewertuję "Pomnik Cesarzowej Achai t.4" i wszystko mi się przypomni. Skończyło się na tym, że przeszło godzinę spędziłem na czytaniu co gorętszych fragmentów, ponownie wciągając się w historię. Jednocześnie jednak odżyły moje obawy związane z jakością zakończenia sagi – uprzednio akcja zdecydowanie parła naprzód, ale próżno było szukać jakichś wskazówek odnośnie konkluzji serii. Miałem również w pamięci fatalny, napisany na kolanie tom 3 oryginalnej "Achai" – czy taki bubel się nie powtórzy?
Na dzień dobry witani jesteśmy nowym wątkiem – z jakiegoś powodu Imperium zbiera różne weteranki z najodleglejszych prowincji, łączy je w oddziały i wysyła na wyspę Tarpy, gdzie czekają na kolejny etap podróży. Pośród nich znajdują się Foe i Naan, główne bohaterki tej części książki. Przerażone dziewczyny jeszcze nie słyszały o Polakach – wiemy już, co je czeka, gdy w końcu ich spotkają. Tymczasem Tomaszewski wraca razem z Iną na znany ląd i po zdaniu raportu przygotowuje plan obrony twierdzy Avahen. Kai i Nuk dalej wykonują szaloną misję zwiadowczą, odkrywają przełomowe fakty, ale jednocześnie są coraz bliżej wykrycia, czując oddech kata na karku. Rand miota się wśród wszystkich władnych sił, pragnąc zmienić coś w swoim kraju i dorównać wielkiemu Biafrze. Skrycie pomaga mu w tym Shen, która jednak zatrzymała się w swojej rewolucji w martwym punkcie.
Sporo tych wątków, ale książka spokojnie je wszystkie wyczerpująco prowadzi – ma w końcu blisko 1000 stron. Przyznam jednak, że dodanie historii Foe i Naan wywołało we mnie sprzeczne uczucia. Z jednej strony opowieść ta koniec końców okazuje się uzasadniona fabularnie, z drugiej – to już było. Wiele razy czytaliśmy, jak cesarscy żołnierze dziwują się nowoczesnemu sprzętowi Polaków oraz im samym. Nie jest to może nudne, ale ciągle ma się wrażenie odgrzewania po raz kolejny gumowego kotleta i wymuszania śmiechu podczas słuchania zgranych żartów. Gdy w końcu obie panie zostaną "wykorzystane" przez Ziemiańskiego, stają się niepotrzebne i są odtrącane w kąt. Nie mogłem pozbyć się odczucia, że cel, do jakiego stworzono żołnierki, faktycznie tlił się w głowie pisarza od początku, ale w międzyczasie ich przygody wciśnięto na siłę – żeby tylko o nich nie zapomnieć i czytelnik nie zarzucił autorowi, iż tworzy nowe postacie w momencie, kiedy zbyt zagmatwa się w swojej powieści i nie ma rozsądnego pomysłu na wyjście z sytuacji.
Wrażenie wciskania tego wątku na siłę spotęgowane jest przez częste, wręcz nagminne nieprawdopodobne "happy endy". Rozwiązywanie problemów za pomocą starej jak świat deus ex machiny po pewnym czasie niesamowicie nuży. Gdy jesteśmy przekonani o rychłej klęsce naszych ulubionych bohaterów, dzieją się zupełnie niemożliwe rzeczy, które wyciągają ich z opresji. Sprawia to, że raz-dwa przekonujemy się o nieśmiertelności protagonistów i z góry wiadomym sukcesie jakichkolwiek ich misji. W poprzednich częściach autor powieści o wiele lepiej postarał się o niezbędny element niepewności – a to szpieg wojsk lądowych krzyżował im szyki, a to wrodzy czarodzieje czynili rozgardiasz w ich szeregach czy pojawiały się nieporozumienia w kontaktach z tubylcami. Również w trakcie czytania o genialności Polaków, mimo że serce rośnie, rozum podpowiada: za dużo tego. Przydałoby im się jednak trochę oberwać, a czytelnik cieszyłby się wtedy o wiele bardziej z kolejnych sukcesów.
Na szczęście nie zawodzą moje ulubione wątki. Komandor Tomaszewski spisuje się kwitnąco bez bliskiego towarzystwa rywalizujących o niego Kai i Wyszyńskiej. Chwilowo znalazł sobie inny obiekt pożądania – Inę – ale zupełnie nie wpływa to na jego osąd sytuacji. Humor ma jak zwykle wyostrzony, a zdolność dowodzenia zasobami ludzkimi sprawia, że rozdziały mu poświęcone czyta się z zapartym tchem. Również Kai i Nuk nie zasypiają gruszek w popiele. Przyznam, że mnie najbardziej interesowała kwestia, jak Anglosasi dostali się na tę stronę Gór Bogów, no i oczywiście jak dziewczynom uda się umknąć spod wrogiego topora. Fragmenty z Shen w roli głównej nieco się poprawiły w porównaniu do poprzedniego tomu, ale dalej należą do najnudniejszych. Także Rand po uziemieniu specsłużb utracił trochę na znaczeniu i zdarzenia z nim związane nie są tak emocjonujące jak niegdyś. Szkoda, że rola Wyszyńskiej została minimalnie zmarginalizowana i Ziemianka w pierwszej połowie powieści pojawia się rzadko, nadrabiając nieobecność później.
Z pewnością jesteście ciekawi zakończenia serii i kwestii tytułowego Pomnika Cesarzowej Achai. Przyznam, że to, jak doskonale Grzędowicz zamknął "Pana Lodowego Ogrodu", sprawiło, iż szczerze wątpiłem w możliwość dorównania jego kunsztowi oraz dokładności przez innych polskich pisarzy. Póki co miałem rację – Ziemiański poradził sobie całkiem zgrabnie, ale nie do końca mnie usatysfakcjonował. Tak epicka saga wymagała epickiej konkluzji, tymczasem część spraw została potraktowana po łebkach i opisana w zbyt prosty sposób, bez fajerwerków – szczególnie drażni to z powodu wcześniejszego budowania całej tej tajemniczej otoczki przez kilka tomów, zwiastującej nie wiadomo jakie rozwiązania. Pojawia się też parę nadinterpretacji w dialogach – konkretnie autor pomaga sobie w nich opisem, który nie wynika z czytanej akcji. Przykładowo, po jednym ze zdań pojawia się napis: "Starszy mężczyzna miał wielki talent komiczny", chociaż talent ten wcale nie wynika z samej rozmowy, a rzucony "żart" jest raczej czerstwy niż śmieszny. Na szczęście wspomniane rzeczy nie zdarzają się często i słusznie, bowiem Ziemiański wielokrotnie udowadniał, że nie potrzebuje uciekać się do takich metod. Z drugiej strony, końcówka powieści ma swoje zaskakujące momenty. Zwroty akcji wywołują uśmiech zadowolenia na twarzy i przykrywają nawet nieco wspomniane "niedoróbki".
Tom piąty "Pomnika Cesarzowej Achai" jest dobrym zamknięciem sagi. Podobno całość historii to jeden spójny tekst, podzielony jednak na pięć części wyłącznie ze względów wydawniczych. W takim przypadku najciekawsze fragmenty przypadły na poprzedniczkę recenzowanej powieści, a tutaj akcja minimalnie siadła. Może trzeba było inaczej rozłożyć akcenty? Pomijając fakt, że to najgrubsza część i blisko 1000 stron trudno trzyma się w rękach, nie da się oprzeć wrażeniu pewnego pośpiechu. Tak czy siak, mimo moich narzekań gorącego fana sagi, lekturę czyta się znakomicie. Chociaż ma się początkowo odczucie, iż zapoznanie z nią zajmie wieczność, opowieść tak wciąga, że błyskawicznie zbliżamy się ku końcowi. Jestem przekonany, że kiedyś raz jeszcze zagłębię się w ten świat i problemy moich ulubionych bohaterów. Póki co z żalem się z nimi żegnam... Aczkolwiek nigdy nie wiadomo, czy za dziesięć lat nie pojawi się kolejna powieść w świecie Achai. Mocno na to liczę!
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Koniec wieńczy dzieło i jako takie "Pomnik Cesarzowej Achai" prezentuje się w porządku i zakupu nie żałuję. Ode mnie mocna "siódemka".
Dodaj komentarz