Piekło pocztowe

3 minuty czytania

Muszę przyznać, że recenzowanie kolejnych książek Terry’ego zaczyna sprawiać mi pewne problemy. Powód tego jest bardzo prosty, mianowicie wszystkie jego książki trzymają odpowiedni, wysoki poziom i coraz trudniej jest mi unikać wtórności w zachwytach. Tak jest i tym razem. Nowa książka – „Piekło pocztowe” – to kolejna świetna pozycja, zatem wszyscy fani mogą śmiało udać się do najbliższego sklepu, a wszyscy przeciwnicy T.P. muszą jeszcze trochę poczekać na ‘wpadkę’ (o ile takowa w ogóle kiedyś nastąpi).

Z czym się wam kojarzy słowo ‘poczta’? Nie brzmi zbyt ciekawie, prawda? Rząd małych okienek z nie zawsze miłymi paniami za nimi oraz długie kolejki. O uszkodzonych przesyłkach, zagubionych paczkach i strajkujących listonoszach nie wspominając... Zatem może skupmy się na drugim słowie – ‘piekło’. Tu już się robi trochę ciekawiej: ognie, rzeki lawy i inne efekty specjalne oraz ogólny fatalizm z delikatną sugestią czegoś rogatego i bardzo wkurzonego. Tak, to już znacznie ciekawsze. Chociaż w polskich realiach oba te słowa czasami mogłyby stanowić synonim… Jednak, żeby było ciekawiej, to Pratchtett zdecydowanie skupił się na poczcie i uwierzcie mi, zrobił to (jak zwykle) w swoim świetnym stylu…

Książki dotyczące Dysku są zazwyczaj zbudowane na prostej zasadzie. Autor bierze jakieś zjawisko, rzecz lub trend z naszego świata, po czym dokonuje odpowiedniej transformacji na swoje zwariowane realia książkowe. W ‘Piekle pocztowym” postanowił się skupić na czymś tak banalnym jak poczta, Internet (zamieniony w sekary) i wielkie korporacje (tzw. Wielki Pień). Po raz kolejny przerzucając karty książki czytamy o czymś, z czym mamy do czynienia na co dzień, ale podane zostaje nam to w tak niesamowity i absurdalny sposób, że nie możemy się po prostu oderwać. W końcu każdy z nas zapewne miał okazję spotkać informatyków, którzy wydają się żyć we własnym świecie, a w „Piekle” są oni reprezentowani przez lekko szalonych sekarowców (a Dymiące GNU pewnie u niejednego z was wywoła uśmiech na twarzy). Wielkie, bezduszne korporacje obecne w naszym świecie również zostają odpowiednio udyskowione. A manie kolekcjonerskie? W Piekle doświadczymy nawet dwóch takich zjawisk i to do tego odpowiednio zanalizowanych i groteskowo przekręconych. Na tym właśnie chyba polega mistrzostwo Pratchetta – to umiejętność pisania o rzeczach zwyczajnych w niezwyczajny, szalony sposób. Jego olbrzymi dystans do świata i głęboka analiza tego co nas otacza wręcz biją z kart książek.

„Piekło pocztowe” zaczyna się wręcz w Hitchcockowskim stylu – od śmierci głównego bohatera. Trzeba przyznać, że to wyjątkowo sprytny zabieg, jeśli chce się przykuć czytelnika do książki. Szybko jednak na arenę trafia perfekcyjny Vetinari i okazuje się, że nic nie wygląda tak jak powinno. Następnie akcja zaczyna się toczyć oczywiście wokół urzędu pocztowego, który próbuje przywrócić do świetności niejaki pan von Lipwig – oszust, kanciarz i fałszerz. Idealna osoba do zarządzania taką instytucją prawda? Do pomocy dostaje od autora typowo Pratchettowskie postacie – golema (strażnika i ochroniarza w jednym) pana Pompę, emerytowanego młodszego listonosza Groata i Stanleya – chłopaka zafascynowanego szpilkami i mającego czasami trudne chwile (z delikatną sugestią uszkadzania rozmówców). Zestaw jak zwykle mocno szalony, a kiedy dodamy do tego, że budynek poczty (obłożony klątwą, a jakże!) zalegają setki tysięcy niedoręczonych listów, konkurencja sekarowa nie zamierza się dzielić zyskami (a oponentów z chęcią by zakopała na głębokości szpadla) i bogów, którzy zsyłają worki z pieniędzmi, to otrzymamy prawdziwą mieszankę wybuchową. Pratchett jest w swoim żywiole! A co jeśli ktoś postanowi spalić pocztę wypełnioną tonami suchych listów? Lipwig na drugi dzień po tym wydarzeniu powie, że zamierza przesłać pocztę na drugi koniec kontynentu szybciej niż sekar. Niemożliwe? Pewnie! Ale trzeba mieć również Nadzieję…

Do tej pory zawsze wspominałem o drugim dnie recenzowanych książek. Zazwyczaj bez problemów można było się go dopatrzeć w książkach poświęconych Vimesowi i straży. Tymczasem „Piekło” jest trochę inne w tym względzie. Oczywiście możemy w nim obserwować wewnętrzną przemianę złego bohatera w prawowitego obywatela oraz ukazanie nam mechanizmów rządzących światem przez autora (przejmowanie małych rodzinnych firm przez wielkie korporacje pragnące tylko zysków), ale nie jest to aż tak zauważalne. Można wręcz powiedzieć, że jest to książka znacznie bardziej rozrywkowa, pozwalająca cieszyć się czystą Pratchetowością. Nie wiem jak wam, ale mi to wcale nie przeszkadza.

Podsumowując, „Piekło pocztowe” to kolejna świetna książka Terry'ego. Bardzo cieszy mnie fakt, że jest to również następna tak obszerna pozycja (dorównująca grubością ostatnim książkom). Kolejne strony czytelnik z pewnością będzie połykał w zastraszającym tempie, nie bojąc się, że może mu to jakoś zaszkodzić. Przy okazji pragnę zaprosić was do konkursu, który organizujemy wraz z wydawcą (więcej informacji w dziale poświęconym konkursom). AnkhMorpork czeka!

Ocena Game Exe
9
Ocena użytkowników
7.75 Średnia z 2 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Była to pierwsza książka T. Pratchetta z jaką się spotkałem. A sięgnąłem po nią dlatego, ze podobał mi się jej tytuł. I dobrze zrobilem, bo pokochałem świat dysku, i właśnie teraz czytam 6 książkę z tego cyklu
A książka była świetna, pełna humoru, polecam każdemu! Ale z tego co pamiętam, przez całą książkę zastanawiałem się jak wyglądają wieże sekarowe. Po mimo opisów, nie mogłem sobie ich wyobrazić

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...