Ostatnio za sprawą Beamhita znów odżyła dyskusja – "czemu RPG umierasz?". Temat podchwycił i całkiem dobrze rozwinął Drachu. Zachęcam naturalnie do zapoznania się z oboma tekstami, bo temat moim zdaniem jest ważny dla każdego fana RPG. Faktem w końcu jest – RPG jest w odwrocie.
Powiedzmy sobie szczerze – jeśli dziś za sukces uważa się sprzedanie podręcznika w nakładzie idącym w tysiącu egzemplarzy – to jak to inaczej nazwać?
Panowie dość jasno wyłożyli powody kryzysu naszego hobby – słaby rynek, mentalność wydawców i samych graczy, dominacja planszówek itp. Pojawiły się oczywiście osoby głoszące coś wręcz przeciwnego – że hobby wraca do niszy, tam gdzie jego miejsce; że wcale nie ma kryzysu, bo ja mam gdzie grać – i temu podobne głosy.
Niemniej jeśli nic się nie zmieni, będzie nas coraz mniej. Wykruszamy się, a nowych na nasze nie przybywa. Tym bardziej tak będzie, jeśli RPG cofnie się, za przeproszeniem, do grania w piwnicy. Bo tym ostatecznie skończy się ta cała elitarność. Proste pytanie – skąd Ci gracze mają się wziąć? Hę? A dostępność popularnych systemów w polskim języku jest wręcz żałosna – jeśli chcę zagrać w The One Ring, Numenerę, Shadowruna 5. edycję czy nawet 13th Age to skazany jestem na zakupy anglojęzycznych podręczników w Rebelu czy też Amazonie.
No chyba, że przez resztę życia będę chciał turlać kostkami w Warhammerze, 3. edycji D&D czy WoDzie. Da się. Pewnie. Ale ile można?
Tym bardziej, że te legendarne dla nas pozycje nie są już tak atrakcyjne dla nowych graczy. Oni oczekują czegoś innego, a nasz rynek im tego nie zapewnia.
Temat raczej do przegadania, jeśli go ktoś oczywiście podejmie – czy i wy widzicie, że hobby zanika? Że wciąż gramy w tym samym gronie, w te same gry przez ostatnią dekadę? że coraz mniej nam się chce? Zapraszam do dyskusji.
Komentarze
RPG było, jest i będzie w sytuacji znacznie gorszej, bowiem tutaj nic nie jest tak spektakularne i namacalne, jak w wypadku gier. Tu efektów dosłownie nie widać, wszystko, co policzalne, mierzalne, a więc przekładające się na potencjalne zainteresowanie sponsora, producenta lub dystrybutora, w wypadku gry fabularnej nie istnieje. Niech tylko pan sobie wyobrazi ten wspaniały świat, który przez 4 godziny pogadanki będę kreślił w pana głowie, jeśli tylko dołoży pan do mojego projektu 10 koła, żebym miał jednocześnie spokój tworzenia systemu, prąd w żarówce i żarcie w lodówce! Kuszące jak nie wiem co, zwłaszcza dla człowieka w krawacie, z kalkulatorem w głowie. Ludzie z BioWare mogli przekonać zarząd do utopienia 100 milionów dolarów w zabawę dla dużych dzieci, bo mogli wskazać na konkretne przykłady i marchewy. Patrzcie - to są Gwiezdne Wojny. Tak wyglądały. Tak wyglądały statystyki sprzedaży Gwiezdnych Wojen. Tak wyglądają dzisiaj. Tak wygląda nasz projekt. Tak będą wyglądały statystyki sprzedaży, kiedy to będzie tak wyglądało. Dajcie nam 100 milionów, to będzie tak wyglądało.
Cokolwiek ma przetrwać, trwać, rozwijać się, ugruntowywać w świadomości społecznej, docierać do nowego, potencjalnego odbiorcy, interesować go i bronić się przed konkurencją innych podniet z tej samej lub innych branż, wymaga rzeczy, których RPG - wciąż będące w pewnym sensie zbiorowym abstraktem - nie posiada: marketingu w poważnej skali, zaplecza specjalistów od reklamy, informacji zwrotnej na temat odbioru produktu, jego przetwarzania przez odbiorców w wymiarze innym, niż wykres 1000 sprzedanych podręczników czy blog ludzi pokroju Mansfelda. Czy ktokolwiek umie chociażby określić jednym prostym zdaniem napotkanemu na ulicy człowiekowi czym jest RPG i dlaczego jest to coś wartościowego? Jak zatem przekonać do tego nowych odbiorców? Jak namówić mecenasów, którzy pozwoliliby rozwinąć skrzydła twórcom? Ile lat, jakich okoliczności i jakich szczęśliwych zbiegów okoliczności potrzebował człowiek pokroju Monte Cooka na osiągnięcie swej obecnej pozycji w świecie RPG? A kto poza światem RPG wie, kim jest Monte Cook?
Wydaje mi się, że dopóki RPG będzie postępowało ku wizerunkowi shipsteryzowanego hobby dla dziwaków, którzy za swe czołowe w jego ramach osiągnięcie będą uważać odrzucanie innych odłamów tego samego hobby, bo grają w to lub tamto, a w tamto nie, bo ludzie grający w tamto są tacy lub siacy, dopóty pozostanie rozrywką z garaży tych dziwaków. Dopóki samo środowisko, przy okazji rozmaitych konwentów, imprez czy wydarzeń, nie wypracuje wspólnego stanowiska, wspólnej chęci do przyciągania nowych, a nie wciąż tych samych, świetnie zaznajomionych z tematem ludzi, dopóty nie będzie konkurencyjne względem innych form rozrywki. A brak tej konkurencyjności, oznacza brak miejsc w sklepach, na domowych półkach i w świadomości potencjalnych, niedoszłych odbiorców dla rzeczy innych, niż pięćdziesiąta ósma edycja DeDeków czy WoDa, sąsiadująca z trzysta piętnastym przedrukiem "Wiedźmina".
Dodaj komentarz