Od zawsze uważałam, że mam własny rozum i potrafię wybrać to, co dobre, bez oglądania się na innych. Kiedy gdzieś widziałam, że jakaś książka jest polecana albo odradzana przez kogoś, nigdy nie brałam tego pod uwagę. Wychodziłam z założenia, że sama najlepiej ocenię, czy mi się coś podoba, czy nie. Do czego piję? Otóż, poza tytułem książki oraz imieniem i nazwiskiem autora, na okładce można zobaczyć "Numer 1 na liście bestsellerów New York Timesa". Nigdy mi to nie imponowało, nigdy nie było dla mnie jakimkolwiek wyznacznikiem, choć wielu moich znajomych kieruje się tym przy wyborze książek. Wracając jednak do głównego tematu, czyli "Pełni księżyca" Jima Butchera, chciałabym przedstawić recenzję tej książki i tym samym sprawdzić, jak bardzo New York Times trafia w moje gusta czytelnicze.
Chicago jest bardzo niebezpiecznym miastem, ale nie mam tu na myśli złych i paskudnych gangsterów latających ze spluwą na wierzchu, o nie. Po Wietrznym Mieście, nie zważając na jakiekolwiek służby, biega mnóstwo istot z Nigdynigdy, który jest równoległym światem, pełnym magii i dziwów. To stamtąd biorą się wszystkie demony, wampiry, duchy, elfy, a także wszelkie inne paskudztwo, wkraczające do rzeczywistego świata, siejąc zamęt i przerażenie. Całe szczęście, istnieje też ktoś, kto wspierając lokalną policję, stoi na straży porządku. Tym kimś jest mag Harry Dresden.
Główny bohater od pewnego czasu nie ma żadnych zleceń, ledwo starcza mu na jedzenie, nie wspominając o wszelkich innych wygodach, które ułatwiają człowiekowi życie. Kiedy zastanawiał się, czy nie przyjąć jednak oferty na wytworzenie tabletek powiększających biust, zadzwoniła do niego Murphy, szefowa Wydziału Dochodzeń Specjalnych chcąc, by jak najszybciej do niej dołączył, ponieważ ktoś dokonał morderstwa, zaliczającego się w "zainteresowania" Harry’ego. Kiedy główny bohater dociera na miejsce zbrodni, jego oczom ukazuje się ciało jednego z ochroniarzy największego gangstera w całym mieście, Johna Marcone’a. Oczywiście, nie byłoby żadnego problemu, gdyby to było zwykłe ciało – te zwłoki jednak wyglądały, jak gdyby stado zwierząt rozszarpało je na strzępy za pomocą pazurów i zębów. No i te wszystkie ślady łap dookoła. Harry Dresden nie miał pojęcia, w jakie gówno wdepnął.
Zagadka powinna okazać się bardzo prosta do rozwiązania. Po przeanalizowaniu ciała, mag już od początku wiedział, że ma do czynienia z wilkołakiem. Ach, gdyby to było takie łatwe! Jak się chwilę później okazuje, po Chicago nie włóczy się tylko jeden znany nam rodzaj tych stworzeń, ale jest ich co najmniej pięć, zaś każdy z nich równie niebezpieczny i czyhający na życie bezbronnych. Pytanie, który z nich za tym stoi? I czemu Dresden ma wrażenie, jak gdyby ktoś grał z nim w kotka i myszkę? Jaki związek z tym wszystkim ma FBI oraz pewna pani, która bardzo lubi chodzić nago po mieście?
Jim Butcher wykonał naprawdę rewelacyjną robotę przy tworzeniu postaci Harry’ego Dresdena. Nie przesadzając, mogę go uznać za jednego z moich ulubionych bohaterów literackich. Dawno nie spotkałam się z kimś, kto na każdej stronie książki nie pokazuje, jak bardzo jest nieszczęśliwy i jaki ten los jest paskudny. Ostatnimi czasy stało się to pewnego rodzaju standardem, ale może po prostu to ja wybieram złe książki? Jak już wcześniej wspomniałam, Dresden jest magiem. W żaden sposób nie chełpi się swoimi niezwykłymi umiejętnościami. Z jednej strony, kto by mu uwierzył, a z drugiej, jaki byłby tego cel? Popełnia błędy, jak każdy zwykły człowiek, i nie boi się do nich przyznać. Jest odważny, chociaż za każdym razem dwa razy się zastanowi, czy warto wykonać jakiś ruch i czy tym samym nie sprowadzi żadnego nieszczęścia na swoich przyjaciół, których i tak nie ma zbyt wielu.
"Pełnię księżyca" czyta się bardzo lekko i szybko. Jest napisana prostym językiem, bez żadnych niepotrzebnych udziwnień oraz upiększeń i myślę, że to między innymi dlatego można ją polubić. Jeśli dodać do tego ciekawą historię, kilkanaście zwrotów akcji, parę nie do końca złych lub dobrych postaci, wychodzi z tego coś niesamowitego, co można pożreć wzrokiem w jeden dzień, gdyby tylko pozwolił na to czas. Nigdy nie sądziłam, że jakaś książka zmieni moje podejście do kryminałów, które zawsze wydawały mi się tandetnymi czytadłami dla leniwych. Jim Butcher okazał się tą osobą, która przewróci do góry nogami mój sposób widzenia tego gatunku i sprawi, że z utęsknieniem będę wypatrywała następnych części przygód Harry’ego Dresdena. Czyli jednak "New York Times" się nie pomylił...
Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz