Ellse Tage alias Piper Hecht nie może narzekać na brak wrażeń. Ledwo co wyszedł cało z walki z Delegaturami i pradawnymi bogami, teraz jako Naczelny Wódz stoi na czele armii Patriarchatu, mającej nawrócić heretycki Skraj Connec. Mag Rudenes Schneidel nasyła na niego zabójców i przygotowuje zamachy, a gdzieś na horyzoncie majaczy postać tajemniczego Dziewiątego Nienazwanego, chcącego wplątać Pipe we własną grę. Uratowana z Sonsanskiego burdelu dziewczyna okazuje się spadkobierczynią bogatego rodu. Wokół Hechta zacieśnia się sieć intryg i zdrad. Czy uda mu się ocalić własne życie?
„Pan Milczącego Królestwa” jest drugim tomem cyklu „Delegatury Nocy” znanego i poczytnego pisarza Glena Cooka. Przypomnę, że akcja rozgrywa się w uniwersum wzorowanym na XV-wiecznej Europie, gdzie na polach bitew coraz większą rolę odgrywa broń palna. Głównymi potęgami politycznymi są Patriarchat Brotheński, religijna stolica tego świata, oraz Imperium Gralla. Wokół nich krążą mniejsze państwa i królestwa, a na wschodzie umiejscowiony jest kalifat al-Minfet. Jest to uniwersum wypełnione zdradą, spiskami, ludzkim draństwem i strachem przed powrotem starych bogów.
Fabuła zaczyna się kilka miesięcy po wydarzeniach znanych z „Tyranii Nocy”. Cook swoim zwyczajem nie bawi się w przypominanie, co działo się wcześniej, więc jeżeli minęło trochę czasu od lektury pierwszej części, na początku możemy być trochę zagubieni. Wrażenie to potęguje prędkość, z jaką pisarz prowadzi fabułę. Pędzi od jednego wątku do drugiego, cały czas jesteśmy na coraz to nowych polach bitew i poznajemy kolejne zwroty fabularne. Mimo tego Cook znajduje czas i miejsce na różnorakie opisy postaci lub miejsc, w których rozgrywa się akcja, nie tracąc przy tym tempa. W fabule znacznie większe znaczenie zyskały gry polityczne i ogromne bitwy, fragmenty przygodowe poza początkiem Pipera przypadają głównie bratu Świecy. Jedyne, co zawodzi, to zakończenie, które jest strasznie miałkie i nudne. Można je było znacznie lepiej napisać.
Małe zmiany zaszły w szeregach bohaterów. Miejsce barbarzyńców z północy zajęła księżniczka Helspeth, jedna z dziedziczek tronu Imperium Gralla. Jej fragmenty poza krótkim wyjątkiem to głównie opisy zakulisowych intryg, dotyczących dziedziców Johanhsena Czarne Buty. Księżniczka musi stawić czoła szlachcie, chcącej ograniczyć jej władzę, na szczęście zawsze może liczyć na wiernego Ferrisa Renfrowa. Po wspólnej przygodzie na początku historii z etapów Hechta niemal zupełnie znika Pinkus Ghorst. Było to dla mnie sporą stratą, dopóki nie pojawił się zapowiedziany na okładce Dziewiąty Nienznany – Cloven Luty. Dziadyga jest potomkiem Varthlokura i Goblina. Po pierwszym odziedziczył znaczną potęgę, po drugim gówniarskie poczucie humoru i złośliwość. Razem z nim odkryjemy tytułowe Milczące Królestwa, przyjrzymy się tworzeniu Konstruktu i poznamy prawdę o Gradzie Drockerze, która dziwnie przypomina losy Szydercy i Varthlokura. Duży plus za tę postać. Poza nią większą rolę zaczną odgrywać prowincjałowie Deliari i Donneto. U boku brata Świecy stanie spełnienie snu feministek, Sophia Rault. Jest twarda, niezależna, umie się bić i nie potrzebuje pomocy mężczyzn. Największym niewypałem w szeregach postaci okazuje się główny zły – Rudenes Schneidel. Mimo całego rozpaczania Pipe mag jest strasznym nieudacznikiem i jest nudnie napisany. Dla pisarza, który stworzył takie postacie jak O-Shing, El-Murrid czy Duszołap, jest to skaza na honorze. Poza tym Cook chyba zmiękł na starość. Żaden z bohaterów nie ginie, nie trafia do niewoli, nie jest zmuszany do okrutnych czynów. Ogólnie sielanka i błogość.
Ogólne podsumowanie „Pana Milczącego Królestwa” jest takie samo jak podsumowanie „Tyranii Nocy”. To kolejna solidna książka od Cooka, trochę lepsza od poprzedniczki, ale nie osiągająca poziomu największych dzieł pisarza.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz