Gdy w rozmowie o filmach pada hasło „Pamięć absolutna”, od razu przed oczami mam Arnolda Schwarzeneggera. Chociaż obraz ten jest już dość wiekowy (1990 rok), to zapisał się w mojej pamięci całkiem przyzwoitą grą pana gubernatora. Kiedy więc pojawiły się pierwsze zapowiedzi odświeżonej wersji, zamarłem czytając nazwisko aktora, który wziął na siebie ciężar legendy. Może młodszym widzom wydaje się to dość błahym problemem, niemniej niepokój nie opuszczał mnie aż do pierwszych sekund filmu.
Dziwnie recenzuje się film, który już wcześniej się gdzieś widziało. Stąd też mój problem w tym akapicie, mającym przecież skupić się na fabule. Tak jak i poprzednio, zwyczajny pracownik fabryki tworzącej roboty dręczony jest dziwnymi snami, w których okazuje się kimś zupełnie innym. W końcu postanawia rozwikłać tajemnicę, dzięki czemu dowiaduje się, że jego, szczęśliwe z pozoru, małżeństwo to mit, zaś on sam jest tajnym agentem światowego mocarstwa, wykonującym skomplikowaną misję. Mówiąc krócej – powtórka z 1990 roku.
W głównej roli występuje Colin Farrell. Nazwisko znane, co wcale z miejsca nie gwarantuje powodzenia filmu. Irlandczyk nie jest Schwarzeneggerem, dzięki czemu „Pamięć absolutna” zyskała, w moim odczuciu, mocniejszy rys psychologiczny. Główny bohater nie jest maszyną do zabijania o jednym obliczu i jednostajnym planie "dokopania" się do prawdy. Nadal jest to przede wszystkim film akcji, jednak Farrell zdołał pokazać emocje targające głównym bohaterem – nawet jeśli są one do bólu przewidywalne.
Niestety, Colin to nie "Terminator", dlatego podczas walki wyglądał niczym zagubione dziecko, które jakimś sposobem wygrywa. Nie uwierzę, że zabija dwudziestu policjantów bez większego problemu, chociaż widać, że siłownia nie jest jego drugim domem. Kłóci się to zwłaszcza z jedną ze scen, kiedy byle robot jest dla niego niemal heroicznym wyzwaniem. O ile gdzieś po cichu nie trenował go sam pan gubernator, to trudno jest mi w to uwierzyć na ekranie.
Przeciwwagą dla tego stanu rzeczy są główne role kobiece, które otrzymały równie znane Kate Beckinsale oraz Jessica Biel. Można powiedzieć, że reżyser sięgnął po osoby znające się na kopaniu cudzych tyłków i mające doświadczenia z innych tego typu filmów – patrz seria „Underworld” czy „Blade”. Dzięki temu ich akrobacje ogląda się bardzo dobrze i przymyka oko na dość przeciętną grę aktorską. Winnych można szukać wśród scenarzystów, którzy dla pań przygotowali mierne linijki dialogowe. Słabsza jednak wydaje się być Biel, gdyż nie pamiętam ani jednej ponadprzeciętnej sceny z jej udziałem. Pojawia się niespodziewanie, niewiele o niej wiemy i dopiero pod koniec filmu udało mi się zapamiętać jej imię.
Efekty, jak na film z 2012 roku, prezentują się dobrze. Zadbano o różnorodne miasto, charakterystyczne elementy oraz ciekawie pokazano poziomy, na których toczy się życie. Można się przyczepić do tego, iż w jednej chwili oglądamy latające samochody, by po chwili dotrzeć na sam dół i być świadkiem przejazdu znanych, angielskich taksówek. Zupełnie tak, jakby po walce na miecze świetlne rycerze wsiadali na swoje rowery. Zabrakło także spektakularnego i wbijającego w fotel finałowego starcia. Powiem więcej – zakończenie rozczarowuje swoim wykonaniem i dużo bardziej podobała mi się wcześniejsza walka niż samo rozwiązanie problemu agresywnego mocarstwa.
Czy warto? Odpowiedź rzadko jest całkowicie jednoznaczna. Fani Irlandczyka z pewnością na „Pamięć absolutną” i tak się wybiorą, podobnie jak miłośnicy nieustępliwie walczących kobiet. Niestety, fabuła została skopiowana zbyt wiernie, nie dodając nic od siebie, zaś efekty techniczne to dzisiaj za mało, by przyciągnąć do kin tłumy. Można więc powiedzieć, że jako całość film prezentuje się nieźle, ale wątpię, by pojawiał się w rozmowach za 22 lata.
Komentarze
Męczył mnie ten film. Już olać zupełny brak logiki (ot, przypadłość sci-fi), ale to dzieło pretendowało do kina akcji.
Mógłbym długo wymieniać czemu uważam ten gatunek obecnie za szajs ale machnę kilka tytułów po prostu: 12 małp, die hard, predator, rambo.
Co łączy te filmy?
Budowa głównego bohatera. I nie chodzi mi tylko o gości w stylu Arniego czy Sylvka (czyli szersi niż moja lodówka...) ale o postacie jakie budowali swoją średnią, bądź co bądź, grą aktorską. To byli goście prący do przodu, wybiegający z kałachem w całe armie. Chyba najlepszym porównaniem na to jak przerysowane a jednocześnie pewne siebie były te postacie będzie stara pamięć z tą nową. Arnold, schwytany i przymocowany do żelaznego krzesła ma rozwiązanie proste, na miarę jego możliwości.
Napina muskuły, uwalnia się i robi to co potrafi najlepiej.
Może to mój sentyment do kina lat 80-90 ale naprawdę męczące dla mnie było oglądanie filmu w którym większe ''jaja'' miały obie drugoplanowe bohaterki niż sam Farell. A da się zrobić pewnego siebie bohatera nie posiadając postury góry. Starczy przywołać Willisa.
I serio, nie chodzi o to że w porównaniu do pierwszej wersji jest pół mniejszy i większość przesadyzmu i groteski by w jego wykonaniu była zwyczajnie głupia. Mam na myśli fakt, że on wcale nie był pewien siebie. Był tam jak zagubione dziecko, sceny z nim to w sporej części jakieś rozterki bądź gadanina mająca nadać mu jakiś cel, motyw, cokolwiek.
Ok, chciano rozbudować postać ale jak ktoś o tak miękkiej psychice miałby zostać topowym agentem?
Generalnie to kolejny obraz w kinie z zniewieściałym gościem który sporo przeżył i dziewczynami którym latają cycki podczas kopniaków w obcisłych gaciach.
Super, ale po co? Krwi prawie wcale, scena łóżkowa z początku oryginału została hah... ładnie wymanewrowana.Generalnie cały film jest grzeczny. Czy były więc potrzebne w ogóle?
Nie. Bo zostały potraktowane po macoszemu
Ten film udaje coś czym nie jest. Bohater przedstawiony tam (gdyby wyciąć tło) byłby idealny do dramatu albo romansidła i nikt by się nawet nie połapał że miało to być kino akcji. A bohaterki spokojnie mogły by mieć własne filmy bo się je oglądało znacznie przyjemniej. Bo robiły to co powinny w filmie akcji.
Eh, weźcie to co napisałem przez pół. Ja po prostu odpuściłem dzisiejsze filmy akcji (poza niezniszczalnymi którym jaram się jak głupi), a to czym ten film był kiedyś a jak go się widzi dziś to widomy obraz naszych czasów, mody i chyba ewolucji społeczeństwa.
5/10
Dodaj komentarz