„Ostatnia z dzikich” jest kolejną książką australijskiej pisarki Trudi Canavan, będącą drugą częścią trylogii pt. „Era Pięciorga”. Po jej przeczytaniu muszę przyznać, że mam bardzo mieszane odczucia. Czy jest to dobra lektura? I tak, i nie. Czy jest godna poświęcenia jej uwagi? Tutaj bardziej bym się skłaniał ku słowu tak...
Tym razem całość została podzielona na trzy, mniej więcej równe, części, rozgrywające się w dwumiesięcznych odstępach czasu. W pierwszej z nich dane nam będzie poznawanie świata z czterech różnych perspektyw. Dwie z nich kontynuują historię „Kapłanki w bieli”, czyli głównej bohaterki oraz Leiarda i Emerahl. Pozostałe rozpoczynają nowe wątki. Jeden opowiada o przeżyciach księżniczki ludu Elai – Imi, a drugi o Reivan, należącej do ugrupowania Myślicieli pendatrian. Kolejne części, mniej lub bardziej, wiążą te kwestie ze sobą.
Początkowo szczególnie ciekawe są dwa nowe wątki. Dowiadujemy się między innymi, że pendatrianie są całkowitym odbiciem cyrklian. Jest także sporo o Elai, skromnie potraktowanych w pierwszej części. Po dłuższym czytaniu stwierdzimy, że każdy motyw ma sporo do zaoferowania. Auraya będzie musiała podjąć wiele trudnych decyzji, a historia Leiarda okaże się niezwykle zaskakująca. W tym tomie dowiemy się także sporo o bogach opisywanego świata i w wielu miejscach będzie nasuwać się pytanie: Czy aby na pewno tak powinni oni wyglądać?
Zanim zabrałem się za czytanie, byłem nastawiony do tej pozycji bardzo sceptycznie. Co więcej, po zaznajomieniu się z prologiem, chciałem rzucić książką w kąt. Przecież to już było! Początek jest niemal identyczny jak w pierwszej części, tyle że ma miejsce po przeciwnej stronie konfliktu, tj. u pendatrian. Niestety, co smuci, wiele wątków się powtarza nie tylko w tej serii, ale także dotyczy to całej twórczości Trudi Canavan. Przykładowo: motyw leczenia jest niemal identyczny jak w przypadku Trylogii Czarnego Maga.
Autorka pisze bardzo specyficznie, momentami historia jest do bólu przewidywalna, ale zdarzają się też takie sytuacje, które całkowicie zaskoczą czytelnika. Powoduje to, wspomniane wcześniej, mieszane uczucia. Z jednej strony można się głowić, jak to w ogóle możliwe, żeby wpaść na takie rozwinięcie akcji, a z drugiej niemal ma się do żal do autorki o to, jak można było wymyślić coś tak banalnego.
Jeśli chodzi o wydanie książki, jest ona ciut krótsza od pierwszej części i liczy sobie „tylko” 640 stron. Ilustracja na okładce, jak można się domyśleć, przedstawia tytułową ostatnią z dzikich, a do tego, na dole, motyw wędrujących wojaków – podobnie jak w poprzednim tomie. Przekładem na rodzimy język zajął się znany tłumacz – Piotr W. Cholewa.
Podsumowując, mimo dość kiepskiego początku, książkę z każdą stroną czyta się lepiej i myślę, że zakończenie jest w stanie wynagrodzić kiepski prolog. Kiedy epilog pierwszej części był taki sobie, to ten powoduje dość sporą chęć sięgnięcia po kolejny tom z serii. Powracając do początkowego pytania: Czy warto przeczytać tę książkę? Jeśli zaznajomiłeś się z poprzednią, to jak najbardziej, jeśli nie – najpierw zapoznaj się z „Kapłanką w bieli”.
Dziękujemy wydawnictwu Galeria Książki za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz