Wyciągnął rękę i chwycił Gwiazdę Nocy.
Świat zawirował mu przed oczami i w błysku jasnego światła Araevin zanurzył się w uśpione wnętrze klejnotu. Wciągnęło go niczym fioletowe morze, przytłaczając go swoją siłą. Poczuł wokół siebie jego potęgę. Widział pnące się do góry szańce i mury obronne niebezpiecznej wiedzy, zamykające go jak w pułapce. W następnej chwili budowle znikły, a on zaczął z krzykiem spadać w przerażającą i ciemną otchłań. Mijał po drodze fioletowe płaszczyzny i wyryte na nich ogniste runy. Miał wrażenie, że ten lot nigdy się nie skończy. Po jakimś czasie otoczył go jednak nieprzenikniony mrok, a potem zobaczył błysk jaskrawego światła.
Otworzył oczy i przekonał się, że stoi w cudownym, ale budzącym grozę ogrodzie. Miejsce to otoczone było murem z idealnie gładkiego i białego kamienia, w którym wykute były sklepione w łuk wejścia. W powietrzu czuło się strach. Przez otwory przeświecało ostre, czerwone światło ognia, a niebo miało ohydny, żółtobrązowy kolor i poprzecinane było słupami trującego dymu. W ogrodzie rosły dziesiątki egzotycznych roślin i zadziwiająco kolorowych kwiatów, które jednak poruszały się, jakby szukały ofiary, wijąc się niczym węże i wydzielając truciznę, która kapała z delikatnych listków i płatków. Na złotej fontannie wyrzeźbiono starannie tańczące elfki i satyry, ale przyjrzawszy się bliżej, widziało się w oczach tancerek strach, a satyry zaczynały do złudzenia przypominać diabły.
Uwagę Araevina przyciągnęło migotanie światła. Odwrócił się, by mu się przyjrzeć. Z delikatnej, niebieskofioletowej poświaty, która pojawiła się w powietrzu, wszedł do ogrodu przystojny, słoneczny elf. Widać było, że wywodził się ze szlachetnego rodu. Był wysoki i barczysty, ubrany w długie, szkarłatno-złote szaty, na piersi ozdobione czarnym haftem. Twarz miał surową, a oczy wyraziście zielone i straszne.
- Proszę, proszę – odezwał się śpiewnym, ale złowrogim głosem. – Nie na ciebie czekałem. Kim jesteś?
Araevin opanował strach, nie chcąc pokazywać, jak bardzo się boi i odparł:
- Nazywam się Araevin Teshurr. A kim ty jesteś?
- Jestem Saelethil Dlardrageth. A przynajmniej jego sobowtór. Jestem Gwiazdą Nocy.
- Co to za miejsce?
- Mój umysł zapanował nad twoim, ponieważ musiałem poddać cie próbie. Oczywiście twoje ciało nadal trzyma mnie w dłoni. – Saelethil podszedł bliżej z rękami złożonymi przed sobą i złowieszczym uśmiechem na twarzy. – Pozwoliłem sobie zbadac twoją sytuację, a przynajmniej to, jak ty ją postrzegasz. Zaskoczył mnie fakt, że czekałem w więzieniu Ithraidesa ponad pięć tysięcy lat. Saelethil nie przewidział, właściwie ja nie przewidziałem takiego obrotu spraw. Gdyby było inaczej, wiedziałbym, co z tobą zrobić.
- Jeśli chcesz mnie zniszczyć, to śmiało. Mam dość przekomarzania się z daemonfey.
- Zniszczyć? Cóż, to cudowna propozycja, ale obawiam się, że nie mogę z niej skorzystać.
Araevin zmrużył oczy i przyjrzał się bliżej dziwnej twarzy maga.
- Sądziłem, że selukiira niszczy tych, którzy nie mogą jej używać.
- Oczywiście. Ale ty do nich nie należysz – odparł Saelethil. Uśmiech nieco mu przygasł, a oczy zapłonęły gniewem.
- Saelethil stworzył mnie po to, bym nauczył słoneczne elfy z domu Dlardragethów tajników wysokiej magii Aryvandaaru, o ile oczywiście mają odpowiednie przygotowanie, by ją zrozumieć. Twoje umiejętności, chociaż skromne, są wystarczające. Dlatego cię nie zniszczę.
- Ale ja nie jestem Dlardragethem – odparł Araevin, zastanawiając się jednocześnie, czy dobrze robi tłumacząc to Gwieździe Nocy.
Saelethil roześmiał się ponuro i powiedział.
- Tak ci się zdaje, ale najwyraźniej jesteś. Wyczuwam to bezbłędnie i niemożliwe, bym się pomylił.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz