Czytanie ostatnich tomów sag wzbudza słodko-gorzkie doznania. Z jednej strony wreszcie pozna się rozwiązanie historii śledzonej przez czytelnika na tysiącach stron, a z drugiej, rodzi się pewien niepokój i niechęć do przewracania kolejnych kartek, gdy ma się świadomość, że to już koniec; wraz z nim odejdą dobrze znane postacie, z którymi zdołało się zbudować pewną więź. Z tych powodów przez dłuższy czas odkładałem przeczytanie "Okaleczonego boga", by oddalić od siebie to uczucie, jednak przyszła pora na postawienie tego kroku.
Łowcy Kości, choć zdziesiątkowani, zdołali przeżyć bitwę z K’Chain Nah’rukami i dalej podążają ku Kolanse, zgodnie z majakami Przybocznej Travore, gdzie czeka ich nieznany los. Jednak zanim tam dotrą, w drodze będą musieli przetrwać starcie z Forkrul Assailami, pradawną rasą, która postanowiła wymierzyć karę wszelkiemu istnieniu i zapoczątkować nową erę. W tym samym czasie w Królestwie Ciemności uciekinierzy pod wodzą Yan Tovis zmierzają ku wyrwie w materii, by odeprzeć inwazję Tiste Liosan. Ponadto wciąż rozgrywa się konflikt między śmiertelnikami a bogami. Trójka z nich – Kilmandaros, Errastas i Sechul Lath – pracuje nad tym, by zrzucić okowy więżące Otatalarową Smoczycę, nemezis wszelkich śmiertelnych ras. A wszystko to z powodu tragedii, bólu i nienawiści Przykutego.
"Okaleczony bóg" posiada w sobie wszystkie te elementy, które są tak charakterystyczne dla twórczości Eriksona i za co seria "Malazańska Księga Poległych" zyskała takie uznanie. Zakończenie epopei nie mogłoby odbyć się bez efektownych, ogromnych bitew przepełnionych najpotężniejszą magią i okraszonych bytnością najróżniejszych istot. Poza tym nie brakuje tu misternie plecionych przez kilka tomów intryg, które wreszcie ukazują swój ostateczny efekt. A także nie poskąpiono groteskowego humoru, graniczącego z absurdem, wynikającego z fatalnej sytuacji i nieuchronności zdarzeń, których świadkami stali się bohaterowie książki. Czyli dokonano tego, czego powinno – cała esencja sagi skupiona w jednej, finalnej części. Bez gorszych momentów.
Ostatni tom nie zakończył jednak wszystkich wątków rozpoczętych w trakcie rozbudowanej przygody, jaką jest "Malazańska Księga Poległych". Kilka ciekawych, choć może nie aż tak istotnych, postaci nie uzyskało godnego zakończenia bądź w ogóle zostało go pozbawionych. Niekiedy rozstrzygnięcie losów poszczególnych bohaterów wydawało się nieco naciągane, jakby stworzone naprędce, bez wystarczającej uwagi. Dziwi to zwłaszcza w przypadku Stevena Eriksona, który potrafi skupić się na pomniejszych personach, nadając im wymiarowości, mimo ich znikomej roli. A jednak dało się incydentalnie odczuć poupychanie finałów dla konkretnych charakterów, można rzec, w krótkich, lakonicznych notkach, choć nie da się powiedzieć, że były to mało spektakularne zdarzenia. W tym aspekcie autor nie zawiódł.
Jeśli nie zauważono wcześniej, dlaczego saga określona została "Malazańską Księgą Poległych", to w "Okaleczonym bogu" jest to wręcz ewidentne. Znaczna część książki to nieme świadectwo najgorszego oblicza wojny. Nie ma znaczenia, że dzieje się ona w fantastycznym świecie, gdyż śmierć od kuli, topora, głodu czy magii kończy się tak samo. Nie pierwszy raz też autor podkreśla, że największy ciężar zrzucany jest na osoby, których konflikt nie dotyczy lub nie był ich celem. Jednak nie zostali oni potraktowani, jak to jest przyjęte w rzeczywistości. Pisarz pozbawił ich anonimowości, poświęcając chwilę każdemu i wymieniając jego imię. Stąd też nazwa serii – zabranych istnień było tak wiele, że dedykowano im całą księgę.
Pozostaje jeszcze ocenić tom pod względem zakończenia sagi i to nie byle jakiej, bo tworzonej przez dziesięć lat, zawartej na tysiącach stron, z mnóstwem wątków i postaci. Można życzyć sobie, by finał tej historii nigdy nie nastąpił, ponieważ zawsze istnieje szansa na kolejne zagrożenie, kolejny bohater, kolejny cel do osiągnięcia. I tak też jest, bo choć "Malazańska Księga Poległych" dobiegła końca, to malazański świat wciąż istnieje za sprawą nie tylko samego Eriksona, ale także Iana C. Esslemonta, przyjaciela autora. Obaj pisarze wciąż rozwijają uniwersum, tkając następne historie, gdyż jeszcze wiele zostało do odkrycia w tym magicznym zakątku kanadyjskiej wyobraźni. Tak więc, jak na finał sagi, "Okaleczony bóg" zapewnił wszystko to, czego można było się spodziewać przez te dziesięć lat – epickie starcia, mroczne intrygi, a także nieoczekiwany zwrot akcji, który w ostatniej chwili znacznie namieszał w fabule.
Tak też dobiegła końca spektakularna przygoda zawarta na kartach dziesięciu tomów. Erikson miał swoje wzloty i upadki, gdyż nie wszystkie części zdołały utrzymać wysoki poziom i spełnić oczekiwania czytelników. Mimo to każdy z nich posiadał coś, co choć na chwilę przykuło uwagę, dawało do myślenia i powodowało, że chęć czytania nie malała. Niestety, wszystko ma swój kres, ale koniec jednego to także początek czegoś nowego, więc z sentymentem można zapoznać się z innymi dziełami Eriksona oraz Esslemonta, by przedłużyć swój pobyt w przeogromnym Malazie.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz