Nowy Dom

4 minuty czytania

Myślę, że nikt się nie sprzeciwi, jak napiszę, że Drizzt Do’Urden jest w tym momencie najbardziej rozpoznawalną postacią wykreowaną w świecie Zapomnianych Krain. Można zauważyć, że popularność szlachetnego drowa nie ima się żadnych granic i niczym hollywoodzka gwiazda w świetle reflektorów jest wciskany wszędzie, gdzie tylko się da. Wielu pisarzy piszących powieści pod logiem Forgotten Realms używa pojawiających się w nich wzmianek o nietuzinkowym mrocznym elfie w celu zareklamowania swojego dzieła. Gry komputerowe, których fabuła jest osadzona w realiach Faerunu, obfitują w przedmioty należące do Drizzta, a w Baldur’s Gate mamy nawet możliwość stanąć u boku drowa i jego magicznej kocicy do walki przeciwko złym gnollom. Pozostaje nam tylko czekać, aż ktoś zabierze się za ekranizację przygód Do’Urdena. Mimo to, wyłączne prawo do pełnienia funkcji osobistego kronikarza czarnoskórego tropiciela o spiczastych uszach ma, dobrze już znany, Robert Anthony Salvatore – jeden z czołowych powieściopisarzy pracujących nad światem Zapomnianych Krain. „Nowy Dom”, ostatni tom trylogii, pozwoli nam opuścić klaustrofobiczny Podmrok i zaczerpnąć świeżego powietrza w świecie na powierzchni.

Między „Wygnaniem” a jego kontynuacją nie ma zbyt dużego przeskoku czasowego – parę miesięcy według rachuby elfów, to tyle, co nic. Salvatore swobodnie przechodzi z jednego tomu do drugiego. Znużony niemalże samotną egzystencją, mając za towarzyszkę jedynie Guenhwyvar, której przebywanie na planie materialnym jest ograniczone czasowo, Drizzt stara się znaleźć miejsce w zupełnie nowym otoczeniu. Zachęcony poczynionymi obserwacjami codziennego życia niedużej rodziny żyjącej na uboczu Maldobar, małej rolniczej wioski, stawia sobie za cel ich obronę. Pragnie wyjść z ukrycia, a jego marzeniem staje się akceptacja. Parę razy ujawnia się, co koniec końców prowadzi do tragedii. Rodzinę bowiem obserwuje ktoś jeszcze – dwa barghesty, stwory pochodzące z głębin planu Gehenny, żywiące się siłą witalną ofiar, mają nieodpartą chrapkę na pełnych życia rolników. Demoniczne istoty zaniepokojone dziwnym zachowaniem mrocznego elfa, postanawiają podjąć drastyczne kroki, w wyniku czego Drizzt Do’Urden staje się poszukiwanym mordercą. Jego tropem podąża sama Dove Falconhand, wraz z drużyną równie znanych i poważanych łowców, oraz Rody McGristle, traper i zbieracz skórek o nieco gwałtownym usposobieniu. Salvatore rzuca nas w wir wydarzeń, które ostatecznie zaprowadzą drowa, a nas wraz z nim, do cudownego i nasyconego magią miejsca – zagajnika należącego do niewidomego tropiciela, Montolio DeBrouchee. W tym momencie zaczyna się proces edukowania Drizzta, dzięki któremu drow będzie mieć jakąkolwiek szansę zamieszkania wśród ras powierzchni. Dodam tylko, że Salvatore bardzo zgrabnie łączy końcówkę Trylogii Mrocznego Elfa z „Kryształowym Reliktem”, pierwszym tomem Trylogii Lodowego Wichru.

Z jakim problemem tym razem będzie musiał uporać się Drizzt Do’Urden? Jak już wcześniej pisałem w zarysie fabularnym, Salvatore przenosi drowa do środowiska niemalże zupełnie mu obcego. Właściwie poza krótką wyprawą na powierzchnię, której świadkami byliśmy w „Ojczyźnie”, nie było mu dane dłużej odetchnąć świeżym powietrzem. Autor doskonale oddaje zagubienie mrocznego elfa – chociażby motyw ze skunksem na samym początku powieści. Również spotkanie z gnollami i rozterki Drizzta, dotyczące opowiedzenia się po jednej ze stron konfliktu goblinoidy-ludzie, uzmysławiają nam, jak bardzo obcą istotą jest drow poza tunelami Podmroku. Salvatore skupia się na samotności tropiciela i niezwykle silnej chęci akceptacji ze strony otoczenia. Drizzt co krok zaznacza, że chciałby, aby to jego czyny, a nie kolor skóry, podlegały ocenie. Nawiasem mówiąc, będzie o tym wspominać jeszcze przez długi czas, w kolejnych odsłonach swoich przygód. Natomiast bardzo wyraźnie widać, że nie rzuca słów na wiatr – w jego działaniach można dostrzec wyraźne próby poprawy reputacji, którą wyssał z mlekiem matki. Bardzo interesujący jest okres nauk pobieranych u Montolio, kiedy to przekonania Drizzta zaczynają w końcu nabierać kształtu. Przełomem jest moment, w którym odkrywa nazwę dla tego wszystkiego, co nosi w sercu – Mielikki.

Tradycyjnie już, napiszę pokrótce o bohaterach. Salvatore przenosząc akcję na powierzchnię porzucił stare, dobrze nam znane postacie na rzecz nowych. Oczywiście, Drizzt i towarzysząca mu od „Ojczyzny” Guenhvywar są niezmiennie w centrum zainteresowania czytelnika. Niemniej, równie ważną rolę, co magiczna kocica, odegra Montolio DeBrouchee. Ten wiekowy tropiciel i wielki bohater pomaga Drizztowi ukierunkować jego przekonania oraz znajduje mu antropomorfizację zasad i ideałów, których od dekad starał się uparcie trzymać. Również dzięki ślepemu starcowi, drow odzyskuje wiarę w to, że ma szansę na akceptację ze strony istot zamieszkujących powierzchnię – wspominałem już o naukach pobieranych przez Drizzta u starca. Także drużyna łowców z Dove Falconhand na czele została bardzo skrupulatnie opisana i rzeczywiście, czytając „Nowy Dom”, widać, że każdy członek tej grupy jest inny, inaczej się zachowuje czy reaguje. Najwięcej emocji dostarcza pedantyczny krasnolud, Fredegar Rockcrusher, którego nazwisko ni w ząb nie pasuje do jego osobowości. Ale przecież powieści nie opierają się tylko na pozytywnych bohaterach. O ile oba barghesty wydają się być istotami zupełnie bezpłciowymi, o tyle szybcioszek Tephanis, prędkonogi skrzat, jest postacią wybitnie ciekawą. Z dużym zainteresowaniem i często z uśmiechem na twarzy śledziłem jego poczynania, nawet jeśli godziły w interesy głównego bohatera czy powodowały nieszczęście niewinnych osób. Do antagonistów zdecydowanie należy jeszcze zaliczyć trapera McGristle’a, który z niewysłowioną wręcz zawziętością stara się dorwać Drizzta aż do ostatnich stron powieści. Zdradzę, że nie czyni tego z zemsty za śmierć niewinnych rolników, a z pobudek czysto materialnych. Wyraźnie zauważalna jest poprawa w mnogości bohaterów posiadających charakter, w szczególności, porównując „Nowy Dom” do „Wygnania”.

Struktura powieści jest dokładnie taka sama jak w poprzednich tomach – 342 strony, pięć części i nieszczęsne wywody równie nieszczęsnego Drizzta Do’Urdena. Styl pisarski pozostał równie niezmienny, co układ książki. No cóż, Salvatore najwyraźniej postanowił trzymać się sprawdzonego systemu. „Nowy Dom” stawia głównie na pędzącą na łeb, na szyję, akcję, której nie jest w stanie zatrzymać nawet zapach zbliżającego się posiłku. Nie wiem, co w przypadku trzeciego tomu jest silnikiem napędowym fabuły – czy jest to zasługa świetnie nakreślonych bohaterów, czy może ciekawych zwrotów akcji albo właśnie języka, który swą prostotą bardziej przyciąga niż odpycha. Podobnie jak w przypadku lektury poprzednich tomów, tak i tu przyszło mi złorzeczyć na nieprofesjonalną robotę polskich wydawców. Tak więc zachęcam do sięgnięcia po Trylogię Mrocznego Elfa, ale w kolejnych wydaniach, gdzie prawdopodobnie błędy zostały poprawione.

Summa summarum, „Nowy Dom” jest powieścią o wiele lepszą od „Wygnania”, ale tylko nieznacznie przewyższającą „Ojczyznę”. Za taki, a nie inny stan rzeczy, odpowiadają przede wszystkim nowe, interesujące postacie, całkiem ciekawe wątki i świat, tak drastycznie różny od tego, który przyszło nam poznawać w poprzednich tomach. Nie ukrywam, że na ostateczną ocenę ogromny wpływ miały wydarzenia z udziałem Montolio, a przede wszystkim doskonale opisana bitwa o zagajnik Mooshiego. Salvatore znowu pokazał, że, jak mało kto, potrafi oddziaływać na naszą wyobraźnię podczas opisywania walk. Sięgnijcie po „Nowy Dom” (oczywiście nie przed zapoznaniem się z poprzednimi pozycjami), a zobaczycie, co mam na myśli.

Ocena Game Exe
7.5
Ocena użytkowników
8.36 Średnia z 7 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...