Nawiedzony hotel

3 minuty czytania

Wiek dziewiętnasty zapisał się złotymi zgłoskami w historii literatury. Chociaż Wilde otwarcie kpił sobie z tych dokonań, nie należy chyba tych jego słów traktować zbyt poważnie. Przecież to wówczas tworzyli sir Arthur Conan Doyle, Edgar Allan Poe, Gustaw Flaubert, Fiodor Dostojewski, Lew Tołstoj i wielu innych. Również polscy artyści nie odstawali od zagranicznych konfratrów – wystarczy przywołać Bolesława Prusa i mistrzowską "Lalkę". O naszych narodowych wieszczach z rozmysłem nie wspominam, gdyż ich twórczość coraz częściej poddawana jest krytyce; czasem słusznej, czasem wręcz przeciwnie.

Bardzo ucieszyłem się, usłyszawszy o możliwości otrzymania egzemplarza recenzenckiego "Nawiedzonego hotelu" Wilkiego Collinsa. Jak dowiedziałem się wcześniej, autor ten uznawany jest za prekursora powieści detektywistycznej, czyli jednego z moich ulubionych gatunków (nie na darmo powyżej wymieniłem dwóch znakomitych fachowców w tej dziedzinie). Z zapałem wziąłem się za lekturę, pragnąc zagłębić się w świat ekstrawaganckich panów w czarnych kapeluszach, bezbłędnie rozszyfrowujących przestępcze zamiary…

A tutaj – niespodzianka! Otóż Collins nie wprowadza na scenę żadnego charakterystycznego detektywa; tak jak miało to miejsce z Doyle'em i Sherlockiem Holmesem czy Poe i Dupinem. "Nawiedzony hotel" to taki trudny do jednoznacznej oceny twór – miks elementów detektywistycznych, fantastycznych oraz grozy.

Agnes Lockwood zostaje potraktowana bardzo nieelegancko – szacowny lord Montbarry, z którym jest już po słowie, zrywa zaręczyny, aby związać się z inną kobietą. Ową damą okazuje się hrabina Naronne, ciesząca się bardzo złą sławą w londyńskim towarzystwie. Małżeństwo przenosi się do Wenecji, gdzie zamieszkują w ogromnym pałacu, przemienionym później w hotel…

Fabuła prezentuje się nieźle, aczkolwiek ma pewien problem z rozwinięciem skrzydeł. Pierwsze kilkadziesiąt stron, podczas których zaznajamiamy się z wydarzeniami i postaciami, czyta się dosyć opornie. Później następuje zwiększenie tempa akcji, trzymającej nas w napięciu aż do nieco nieoczekiwanego (i rozczarowującego) finału.

"Nawiedzony hotel" jest z pewnością niezastąpionym studium dziewiętnastowiecznych wyższych sfer. To czas, który bezpowrotnie odszedł w niebyt; i chociażby tylko z tego powodu należy o nim pamiętać. Dziwny to okres, pełen paradoksów, dobrych i złych cech – kiedy złożona przysięga traktowana była jak świętość, kiedy małżeństwa zawierano w sposób najbardziej przypominający inwestycje długoterminowe, kiedy w dobrym tonie było zwracanie się do siebie prawie w każdej sytuacji z wyniosłą uprzejmością… Można wymieniać długo i namnożyć owych "kiedy" niemal do nieskończoności, a z pewnością rzetelniej zrobi to profesjonalny historyk, niźli recenzent bez specjalistycznego zasobu wiedzy. W każdym razie, wszystko to już przeminęło, ale odważnym ten, kto pokusi się o jednoznaczną opinię na ten temat.

nawiedzony hotel

Fantastyka u Collinsa jest przedstawiana w sferze mistyczności, niecodzienności i delikatnej ingerencji nadprzyrodzonych mocy. Nie ma magii, demonów i władających innymi sferami czarnoksiężników – są za to feralne przepowiednie, poczucie obcowania z nieznanym, z rzadka materializujące się dusze. To raczej dodatki do fabuły, niż wiodące części – chociaż odnajdziemy jedno opowiadanie, kiedy ponura przepowiednia stanowi główny wątek.

Koniec powieści nie oznacza końca książki, bowiem wydawca zadbał, abyśmy mieli okazję przeczytać jeszcze osiem opowiadań Collinsa. Autor przeważnie zrezygnował w nich z elementów detektywistycznych (albo pojawiają się one w niewielkim stopniu) na rzecz szlachetnej sztuki wzbudzania strachu u czytelników. Oczywiście, zważywszy na miniony czas, patrzymy na takie zabiegi raczej przez palce. Współczesność strywializowała większość rzeczy; również rozpowszechnienie horroru (i jego mierność) zrobiły swoje. Jednakże angielska arystokracja – płeć żeńska w szczególności – zabawiająca się lekturą Collinsa, z pewnością mogła poczuć dreszcze strachu na karku.

Czasem brakuje Collinsowi pointy – takiego soczystego, solidnego postawienia kropki nad i. Zarówno w "Nawiedzonym hotelu" jak i w niektórych opowiadaniach fabuła już zmierza do ostatecznego rozwiązania, poznajemy wszystkie fakty i wydarzenia, gdy nagle… Urwany tekst. Brak błyskotliwego, nietuzinkowego zakończenia mocno razi w poszczególnych utworach.

Wielu czytelników może mieć obiekcje co do osoby tłumacza; wszak fani fantastyki doskonale zdają sobie sprawę, jaką krzywdę wyrządził Jerzy Łoziński oryginalnemu "Władcy Pierścieni". Brak mi fachowych kompetencji – nie władam także na tyle dobrze mową Szekspira, aby czytać w oryginale – jednakowoż wydaje mi się, że obawy w przypadku „Nawiedzonego hotelu” pozostaną bez pokrycia w rzeczywistości. Ba, język powieści naprawdę mi zaimponował; mamy do czynienia z dostojnym, nieco staroświeckim słownictwem (wyrażeń typu "dać asumpt" czy "dowager" znajdziemy sporo), ale nie czuć w tym przesady lub sztuczności. Udało się oddać klimat, jednocześnie nie torturując odbiorcy niezrozumiałymi anachronizmami.

Cieszę się, że wydawnictwa decydują się na udostępnienie dzieł, które znać po prostu wypada – niezależnie od daty ich powstania. Wilkie Collins, jak każdy prekursor, na stałe zapisał się w annałach literatury. I chociaż moje serce wciąż pozostanie wierne sir Doyle'owi, polecam gorąco "Nawiedzony hotel". Powód pierwszy wymieniłem powyżej. Powód drugi, jeszcze ważniejszy, natychmiast podaję – to kawał naprawdę solidnej literatury.

Dziękujemy wydawnictwu Zysk i S-ka za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
7.5
Ocena użytkowników
-- Średnia z 0 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...