W "Naszych potyczkach ze złem" na komiksową scenę powracają znani z "Pan Higgins wraca do domu" profesor J.T. Meinhardt i jego asystent Knox. A wraz z nimi nadnaturalne istoty, okultyzm i… humor.
We wspólnym dziele Mike Mignola (scenariusz) i Warwick Johnson–Cadwell (rysunki) ponownie popychają duet do walki ze złem. Od razu dodajmy, że mowa o złu nadnaturalnym, ponieważ na celowniku bohaterów znajdują się wampiry i pałacyk myśliwski diabolicznego księcia. Chociaż nawet równie osobliwy cel wyprawy nie jest w stanie przygotować ich na to, co spotkają na swej drodze. Mogą jednak liczyć na wsparcie panny Mary Van Sloane, która niejednego krwiopijcę widziała. I nie tylko widziała.
Mignola ponownie sięga po dobrze znane motywy grozy (na dodatek ubrane w wiktoriańską otoczkę) i przepuszcza je przez humorystyczny filtr. To właśnie ten ostatni aspekt wysuwa się na pierwszy plan "Naszych potyczek ze złem". Gołym okiem widać, że scenarzysta darzy horror olbrzymią estymą i czerpie z niego – a w szczególności z "żywego inwentarza" gatunku – pełnymi garściami. Stąd też nikogo nie powinna dziwić obecność wampirów, wilkołaków, nietypowych pułapek na takowe istoty, mrocznych zamków i w końcu też pokracznego pojedynku krwiopijców. Wszystko jednak pozostaje okraszone dowcipem, nawet tak "przyziemne" sytuacje jak napaść w lesie.
Jeśli już do czegoś mogę się przyczepić od strony fabularnej – poza objętością lektury dla zwolenników dłuższych treści – to są to bohaterowie. Profesor i Knox przechodzą obok historii – zmiany lokacji są bardziej pretekstem do pokazania kolejnych nadnaturalnych istot i związanych z nimi gagów, lecz sami w sobie protagoniści nie są szczególnie ważni dla rozwoju wydarzeń. Ba, częściej pełnią funkcję obserwatorów. Na większą sympatię zasługuje parę postaci drugoplanowych, zabarwiających tę opowieść niewymuszonymi żartami.
Inną kwestią są rysunki Johnsona–Cadwella, do których kanciastości nie mogłem przywyknąć tak na początku, jak i na końcu lektury. W dodatku przyjęty przez rysownika styl w niektórych miejscach poskutkował problemami z czytelnością, co w przypadku dynamicznego, skupionego na humorze komiksu jest niepożądane.
Finalnie to lekki album miksujący motywy grozy w taki sposób, by wywoływały one jak najszerszy uśmiech na twarzach czytelników. I taki efekt udaje się twórcom uzyskać w wielu momentach, chociaż czytelność czasami pozostawia wiele do życzenia, na czym właśnie humor sytuacyjny traci najwięcej. Tak czy inaczej, jeśli podśmiechiwanie się z wiktoriańskiej grozy brzmi dla was zachęcająco, to "Nasze potyczki ze złem" powinny trafić w wasze gusta.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz