Gillian Anderson, szerzej nieznana, początkująca pisarka... Wróć. Gillian Anderson, popularna aktorka, kojarzona przede wszystkim z rolą Dany Scully w kultowym już serialu "Z archiwum X" postanowiła spróbować swoich sił w pisaniu. Zadebiutowała wydaną w 2014 roku (w Polsce rok później), a napisaną w duecie z Jeffem Rovinem książką "Nadchodzi ogień". Jest ona początkiem serii o dumnym, acz mało oryginalnym tytule "Saga końca świata".
Nie wiem, jak wygląda tworzenie w duecie, tym bardziej w tym szczególnym przypadku. On – uznany autor, ona – debiutantka, ale z głośnym nazwiskiem. Pracowali wspólnie czy może jedno odpowiadało za przelanie na papier pomysłu drugiego? Ona pisała, a on szlifował? Z wywiadu umieszczonego na jej oficjalnej stronie internetowej dowiadujemy się jedynie, że researchem w tym projekcie zajmowała się współpracownica Rowina, Anderson odpowiadała z kolei za „stronę kreatywną” (cokolwiek to znaczy) oraz służyła wiedzą z zakresu psychologii. Jednak jeśli o mnie chodzi, tak naprawdę dopóki książka się broni, autorów może być i szesnastu. Pytanie brzmi zatem: broni się?
Ganak Pawar, przedstawiciel Indii w ONZ, staje się celem zamachu terrorystycznego. Na szczęście wychodzi z niego cało, ale kilka godzin później jego córka zaczyna się dziwnie zachowywać. Nie ma z nią kontaktu, mówi w nieznanym języku, próbuje się okaleczać. Trauma? Rodzice Maanik stają przed dylematem: chcą pomóc ukochanemu dziecku, ale w ich kulturze wszelkie podejrzenia o chorobę psychiczną są powodem do wstydu – gdyby więc ktokolwiek dowiedział się o problemach dziewczyny, kariera jej ojca natychmiast ległaby w gruzach. Potrzebny jest zatem ktoś zaufany, kto odkryje istotę problemu, zapewniając przy tym stuprocentową dyskrecję.
I tu na scenę wchodzi Caitlin O'Hara, psycholog dziecięcy, a prywatnie przyjaciółka jednego z współpracowników Ganaka Pawara. Ma ugruntowaną pozycję zawodową, jednak w tym przypadku wypracowane przez lata metody zawodzą. Niezbędne okazuje się niestereotypowe myślenie i... podróże, gdyż okazuje się, że podobne przypadki odnotowano w różnych miejscach na świecie.
Opowieść zapowiada się ciekawie. Czytelnik szybko zaczyna się zastanawiać, co łączy nastolatkę z innymi osobami mającymi takie same objawy i jaki ma to związek z dziwnym kamieniem, o którym jest mowa w prologu. Problem w tym, że o ile sama tajemnica przedstawia się interesująco, to im bliżej do rozwiązania, tym większe pojawia się rozczarowanie. Mimo że w opowieść wpleciono mnóstwo motywów – hipnozy, voodoo, wędrówki dusz, tajemniczych obrzędów, zaginionej cywilizacji czy dziwnego zachowania zwierząt – to jednocześnie jest jakoś... biednie. Niektóre wątki są tylko „liźnięte”, inne jakby niedokończone. Jasne, wiem że „Ogień nadchodzi” to dopiero początek większej całości, ale jeśli pierwsza część nie zachęci czytelnika, to wątpliwe, by sięgnął po kolejne. Zdecydowanie przydałoby się dopracować niektóre fragmenty.
Więcej pracy można też było włożyć w kreację bohaterów. Maanik i jej rodzinę poznajemy w bardzo ograniczonym stopniu. Dziewczyna zostaje w pamięci tylko jako pacjentka, nietypowy przypadek medyczny, a nie ktoś, komu się kibicuje. Podobnie jej rodzice bardziej niż prawdziwych ludzi przypominają marionetki w rękach autorów. Robią i mówią wyłącznie to, co potrzebne jest, by popchnąć opowieść do przodu lub by wytłumaczyć jakieś rozwiązania fabularne.
Stosunkowo najlepiej ukazana została pani psycholog O'Hara. Przedstawiona została nie tylko od strony wykonywanego zawodu, ale także bardziej prywatnie. Jedyne, co razi, to sposób, w jaki skontrastowano ją z prywatnym lekarzem rodziny Pawarów, by podkreślić, jaką dobrą jest specjalistką. On – niby uznany i z dużym doświadczeniem, ale idący po linii najmniejszego oporu. Jest problem – podajemy silne leki i czekamy. Do tego jest przekonany o swojej racji i O'Harę traktuje protekcjonalnie. Siłą rzeczy ona ze swoją dociekliwością i zaangażowaniem wypada na tym tle bardzo dobrze i jawi się jako prawdziwa profesjonalistka.
Takie aż nadto czytelne triki oraz mimo ciekawego początku rozczarowująca historia nie pozwalają zbyt wysoko ocenić debiutu Gillian Anderson. Być może pomysł sprawdziłby się lepiej, gdyby zrealizowano go jako jeden z odcinków reaktywowanego w ubiegłym roku serialu "Z archiwum X". W książce niestety zbyt widoczne są liczne potknięcia. Dużo dobrego zrobiłoby dopracowanie niektórych pomysłów. Nie wiem, czy są plany wydania u nas kolejnych odsłon sagi, ale szczerze mówiąc nie czekam na nie z utęsknieniem.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz