Nie byłem zadowolony z poziomu „Drogi Cienia” i do kolejnej odsłony podchodziłem po prostu z redaktorskiego obowiązku, nie czerpiąc właściwie żadnej przyjemności z możliwości zapoznania się z treścią, niemalże zmuszając się do brnięcia przez nią. Niezbyt to zachęcający wstęp do recenzji, ale cóż – pan Weeks solennie sobie na ten brak zaufania zapracował.
Niemniej zapracował również na powstrzymanie płynącego z mych ust strumienia negatywnych opinii. Obawiałem się, że przy okazji „Na krawędzi Cienia” zmieni się on w istny wodospad, jednakże fortunnym zrządzeniem losu zmniejszył się o parę rozmiarów. Wciąż niestety pozostając znaczącym…
Po opanowaniu Cenarii przez armię Króla-Boga, Kylar wraz z Elene i przybraną córeczką Uly, postanawiają ewakuować się z zagrożonego miasta. Za sprawą najbliższych legendarny Nocny Anioł pragnie porzucić swój fach i do końca życia parać się ziołolecznictwem oraz naukami pokrewnymi. Nie muszę zapewne nadmieniać, że z sielskich planów nie wychodzi nic, a Kylar zmuszony jest do powrotu na mroczną ścieżkę?
Moja kreatywność w tym miejscu zostaje wystawiona na poważną próbę, gdyż teraz właściwie mógłbym skończyć opiniowanie „Na krawędzi Cienia” i przekleić argumentację z recenzji pierwszego tomu. Książka ta, poza paroma drobnymi elementami (i oczywiście stopniem rozwoju fabularnego), prezentuje się prawie że identycznie jak „Droga Cienia”. Napakowana akcją, nierealistycznymi momentami, głupkowatymi, infantylnymi, pompatycznymi scenami, z przewijającym się w tle wątkiem miłosnym (na początku wychodzi on nawet na pierwszy plan). Gdyby ktokolwiek otrzymał „Drogę Cienia” i „Na krawędzi Cienia” w wydaniu jednotomowym, prawdopodobnie nie spostrzegłby nawet, iż to dwie różne książki. Autor w ogóle nie rozwinął swojego warsztatu – ubogie słownictwo, nieuzasadniony pociąg do nadmiernie brutalnych scen, kompletne oderwanie od rzeczywistości w kwestiach przyziemnych i niezmiennych – co uznaję za sporą wadę.
Do tychże z pewnością można jeszcze dorzucić chroniczną nudę, wyzierającą z większości wątków pobocznych. Zanim dowiemy się, cóż naprawdę chodzi po głowie tej tajemniczej i grubawej siostrze z Oratorium, pozornie niezwiązanej z fabułą, zdążymy dostać apopleksji i nerwicy natręctw, zaś każdy rozdział rozpoczynający się od jej perypetii po trzykroć przeklniemy. Podobnie rzecz ma się z opisywaniem erotycznych wynaturzeń i fetyszy Króla-Boga. Wciągające i porywające w tym samym stopniu co instrukcja obsługi mikrofalówki.
No dobrze, ale wszystkie te (i mnóstwo innych) przywary pana Weeksa są powszechnie znane i widocznie akceptowane przez większość odbiorców, jak można wnioskować po popularności serii oraz wystawianych ocenach. Tymczasem przecież na początku artykułu dałem widocznie znać, iż druga część przewyższa pierwszą…
Dzieje się tak z dwóch powodów. Pierwszym jest niewątpliwie akcja, galopująca w zastraszającym, imponującym tempie. Wydarzenia, opisane w „Na krawędzi Cienia”, są dużo ciekawsze niźli te z pierwszego tomu. Wówczas fabuła toczyła się nieustannie wewnątrz miasta, właściwie od jednego do drugiego zlecenia dla dwójki fenomenalnych siepaczy; zresztą i tak wiadomo było, iż Kylar i Durzo poradzą sobie ze wszystkim. Teraz zahacza o polityczne wątki, mamy do czynienia z buntem w Norach, zapoznajemy się ze straszliwym losem Logana Gyre uwięzionego na Dnie – jest bardziej rozbudowana, po prostu ciekawsza. A nieskomplikowany sposób narracji pozwala błyskawicznie przerzucać strony – chociaż nie mam o tej pozycji najlepszej opinii, przebrnąłem przez nią w bodajże dwa dni.
Druga zaleta to zakończenie. Fenomenalnie zaskakujące i szokujące, stanowiące przygotowanie przed wielkim finałem, czyli trzecim tomem. Może tam autor wzniesie się wreszcie przynajmniej na przyzwoity poziom?
Niech was nie zmylą te dawane, nieco na wyrost, pochwały – „Na krawędzi Cienia” to wciąż tytuł mizerny, niewiele lepszy od poprzedniego tomu. Osobiście nie wydałbym własnych pieniędzy na jej zakup – wolałbym przejść się do najbliższej biblioteki albo w ogóle zrezygnować z dalszego poznawania losów Kylara Sterna. Jeżeli jednak ktoś zwiedziony pochlebnymi opiniami nieopatrznie zawędrował do księgarni… Cóż, przynajmniej nieźle prezentuje się na półce.
Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz