Ach, Bane. Z Batmanem potykałeś się od dawna. Najpierw jako handlarz narkotykami z Południowej Ameryki, z pluszowym misiem jako jedyną oznaką człowieczeństwa, która w tobie została. Potem jako boss, naćpany Venomem i nienawiścią do bruja w Arkham Asylum, nawet Joel Shumacher o tobie nie zapomniał i skrzywdził cię w "Batmanie i Robinie" – grzebiąc pod kiczem na długie lata. Odkopać cię postanowił Christopher Nolan, angażując jako przeciwnika Zamaskowanego Krzyżowca w ostatniej części swojej trylogii – "Mroczny Rycerz Powstaje".
Przed filmem miałem co do ciebie mieszane uczucia. Nie byłem pewien, czy grający cię Tom Hardy sobie poradzi – miałem wrażenie, że przez popis, który dał w Bronsonie, jest zbyt wątły, zbyt chaotyczny do twojej roli, roli człowieka, który złamał nietoperza. Myliłem się. Hardy przytył, a po przytyciu przypakował. Założył maskę i mówił przez nią coś, niezbyt wyraźnie, ale potem powiedział to jeszcze raz, spoza kadru. Wyraźniej, choć nie zawsze wychodziło to tobie na dobre, Bane. Jego angielski akcent i wygłaszane z erudycją komentarze sprawiły, że patrząc na ciebie, czułem większy strach niż przy Jokerze. Przy tobie klaun to faktycznie świr. Nic nie jest bardziej straszne niż zdeterminowany człowiek z planem. Nolan połączył w tobie inteligencję i siłę, którą wykorzystujesz bez pardonu, bez przebaczenia. Nie bawisz się, działasz skutecznie, nie łamiesz fizycznie – łamiesz ducha, bezlitośnie go torturując. Złamałeś Batmana.
Ale zanim zrobiłeś to ty, zrobiła to śmierć Rachel Dawes, zrobił to Alfred, paląc jej list w "Mrocznym Rycerzu". Bruce Wayne zaszył się w swojej rezydencji i przez osiem lat nie pokazywał się światu – załamany, splamiony, nie mogący pogodzić się z jej stratą. Alfred, jego lokaj i opiekun nie mógł tego znieść. Michael Caine mistrzowsko odegrał swoją rolę – przywiązanie lokaja do swojego Pana, miłość, która przypomina bardziej tą między ojcem a synem, niż między pracownikiem a pracodawcą. Łzy Alfreda, jego łamiący się głos, były bardzo przekonujące. Wzruszające.
Ściągnięty siłą do swojej starej roli Wayne dźwiga znacznie większy ciężar niż wcześniej – podobny do tego z komiksu, "Mrocznego Rycerza", którego 30 minut przed seansem trzymałem w rękach. Starszy miliarder i miasto, które mówi, że go nie potrzebuje, mimo powolnie docierającej do niego świadomości, że jest inaczej. "To bohater wojenny, teraz mamy pokój", mówi o jednej z postaci ktoś inny, ale ten cytat odnosi się równie dobrze do Batmana – i jest równie fałszywy.
Na drodze Człowieka Nietoperza, oprócz ciebie, staje jeszcze Kobieta Kot i mimo że nie ma tu tego rodzaju chemii, która była widoczna między Keatonem i Pfeiffer w "Powrocie Batmana", jest to duet świetnie dobrany i świetnie zagrany. Nolan uracjonalnił postać kociej złodziejki, dodając jej tym samym czaru – wciąż jest to Kobieta Kot i wciąż jest to najlepszy... Tył w całej serii filmów o Batmanie, niezależnie od wersji. Dodatkowo – Bat Motór został stworzony specjalnie dla niej i dzięki bogom, że się uchował.
"Nie ma prawdziwej rozpaczy bez nadziei" – powiedziałeś do Bruce'a Wayne'a i za pomocą twoich rąk reżyser udowodnił, że to prawda. Mimo że w inny sposób, to jednak podobnie jak w "Mrocznym Rycerzu" Nolan skonstruował i zdekonstruował obrazek miasta wolnego od przestępczości – "introduce a little anarchy" Jokera przy tym to pikuś. Anarchia tutaj jest częścią znacznie większego porządku i mimo pozornego chaosu wszystko idzie zgodnie z planem. Znów większą rolę ma tu Lucius Fox – i bardzo dobrze, znów Scarecrow pojawił się na zbyt krótko, znów było go dla mnie zbyt mało. Ale byłeś ty i żaden Strach na Wróble nie był w stanie przebić Strachu przed tobą. Historia w "Dark Knight Rises" (nie odmienię tej nazwy po polsku) jest skonstruowana doskonale – mamy więc poprawnie wykonany wstęp, dobre rozwinięcie, pełną napięcia kulminację, moment upadku, by wreszcie przejść do zwrotu akcji i świetnego zwieńczenia. Reżyserowie i scenarzyści od Nolana mogą się uczyć poprawnej konstrukcji historii. Nie trzeba nic ciąć, przestawiać, achronologizować – wystarczy historię umiejętnie opowiedzieć.
Mimo że u Nolana wszystkie pojazdy są zadziwiająco lekkie i kruche, to oprawa oraz scena, na której przyszło ci grać swoją rolę w wielkim planie rzeczy, wypadła świetnie. W "Batmanie: Początek" odarto opowieść z gotyckości i wyszło to trylogii na dobre – jest inaczej, jest świeżo, jest lepiej. Świetne zdjęcia, cudowne plenery, gra światłem i cieniem, akcja kamery podczas twojej walki z Batmanem – bajka. Do tego muzyka, której autorem jest Hans Zimmer – tym razem sam, po raz kolejny udowadnia, dlaczego pracuje dla największych. Chór, słyszany w wielu momentach filmu, przyprawia o dreszcze, nie przyćmiewa go nawet fakt, że jeden ze "śpiewających" go mężczyzn przypomina Sokratesa, co wywołało atak na siłę tłumionej wesołości podczas seansu.
To widowisko, rewelacyjnie przyszykowana uczta dla zmysłów podobała mi się bardziej niż "Mroczny Rycerz". To jednakże rzecz gustu – jednak jak dla mnie "Mroczny Rycerz Powstaje" to świetne zwieńczenie trylogii, z odpowiednią proporcją zwrotów akcji, świetnego dialogu, może kilku mniejszych dziur w fabule, które jestem w stanie wybaczyć. To w końcu Batman, który wyrobił markę swojemu zniekształconemu głosowi. Ta seria reinterpretacji komiksów o zamaskowanym krzyżowcu na długo będzie gościła na liście moich ulubionych adaptacji komiksów i zawsze będę je oglądał tym chętniej ze świadomością, że skończy się ona tak dobrym filmem z twoim udziałem, Bane. Mogę spokojnie powiedzieć, że w moich oczach zasłużenie odzyskałeś należne ci miejsce w filmowym arsenale przeciwników Batmana.
Komentarze
, ale do samego filmu.
Od teraz będą SPOJLERY UWAGA. Jak przeżył wybuch termonuklearny? Ja rozumiem, że zainstalował autopilota,
ale widzieliśmy, że wchodził do pojazdu, ale z pojazdu już nikt nie wychodził, a oczy wszystkich śledziły dokąd leci.
Jeżeli wyskoczył do morza to i tak wybuch powinien go dosięgnąć. Teraz pora na Kotkę, chciała być fajna, chciała
być twarda, chciała być femme fatal, lecz niestety wszystko wyszło jej sztucznie, tak samo sztucznie jak wciśnięte
na siłe dowcipy vide Batman : " Teraz wiem jak to jest". Fakt zaskakujące zwroty akcji były, zwłaszcza wątek miłosny
Bane'a do Talii, no proszę bitch please strasznie to wymyślili. Na siłę wcisnięty jest też wspomniany Strach na Wróble
, jego pojawienie się miało stanowić smaczek, ale kompletnie nie pasuje to do całości. Z Bruce'a na emeryturze zrobili
dziadka mniej sprawnego od poczciwego Freda. Sposób w jaki ginie Bane pozostawie bez komentarza, ta podjeżdza
na "Bat motórze" pif paf i po sprawie. I szkoda, że Bane skończył z astmą... Jim Blake aka Robin, rozumiem,
że dostał się do Batcave'a, ale co z nim będzie dalej, wkurza mnie, że perfidnie zostawili otwarty wątek.
Strasznie mnie rozczarował DKR, jestem strasznym fanbojem gacka, 2 poprzednie filmy były świetne. Niestety
to najsłabsza cześć serii. Jak dla mnie 6/10. A szkoda, wielka szkoda. Cytat o bohaterze wojennym jest skierowany
pod adresem Jima Gordona.
Cytat
Należałoby jakoś uzasadnić swoją opinię, gościu Paulu.
Recenzja, podobnie jak opinia jest czymś subiektywnym - i można się z nią nie zgadzać. Mi się film podobał znacznie bardziej niż TDK a ponieważ nie miałem ochoty klepać ordynarnej, pospolitej recenzji, napisałem ją w ten sposób - nie oznacza to jednak, że nie wyłapałem w filmie dobrej ilości dziur i niedopatrzeń popełnionych przez reżysera. Ktoś napisał gdzieś, że Nolan nie uczy się nie popełniać tych samych błędów - ale z drugiej strony nie musi, bo i tak znacznie urzeczywistnił serię opowieści w których tysiące światów się ze sobą przenika, a facet w gatkach na spodniach jest najlepszym kumplem faceta w kapturze nietoperza. I razem walczą z człowiekiem ołówkiem, plądrownikiem grosików albo innym pożeraczem światów. Come on.
Co do Catwoman, bo opinię że nie zachowywała się jak Catwoman słyszę już po raz kolejny - zupełnie się z tym nie zgadzam. Jest to postać wykreowana na silną, niezależną, o własnej opinii i przekonaniu, która nikogo się nie słucha, ale zawsze, niezależnie od popełnionych przez siebie błędów, spada na cztery łapy. Dodać do tego grację i zadziorność Ann Hataway (czy jak to się tam pisze) - i jest okej. Podobnie sprawa ma się z Catwoman w Arkham City - choć tam z oczywistych powodów "kotowatość" bohaterki jest bardziej wyraźna.
Cytat
Jak już odpisał ci autor tej recenzji - trzeba uzasadnić swoją wypowiedź - skomentowałeś dosyć obszernie film, ale odpuściłeś już potwierdzenie tego zdania. Ja napisałbym tę recenzję zupełnie inaczej, ale forma, jakiej użył Hass, przypadła mi do gustu. Wyjaśnia wiele, jednocześnie pozostawiając większość smaczków dla widza.
Czepiać się "niedociągnięć" w filmie, to trochę jak czepiać się, że motorem Batmana nie da się zawrócić w miejscu o 90 stopni. Bomba nuklearna (no dobra, dla mnie akurat ona obniżyła ocenę - Gordon przytulający się do bomby i zero wzmianki o promieniowaniu; bomba ciągnięta przez Batmana, waląca o glebę i brak eksplozji; w końcu wybuch, grzyb, ale bez jakiejkolwiek fali tsunami czy czegokolwiek... bitch, please), szturm policjantów i kilka innych ściem nieco psują widowisko, ale czy naprawdę mocno? Tyle się dzieje na ekranie, że nie ma czasu się zastanowić nad takimi pierdołami.
Jeden komentarz odnośnie antybohatera - mimo całej sympatii dla Ledgera i rewelacyjnej roli jako człowiek z blizną - Bane >>> Joker. Główna czarna gwiazda spokojnie przyćmiła genialnego przecież Bale'a.
Cytat
N/c - można oceniać negatywnie, bo się nie lubi aktora/aktorki, ale pisać, że ktoś średnio pasuje w filmie, nie oglądając go, to trochę przegięcie. Ann zagrała rewelacyjnie i tyle mam do powiedzenia na jej temat.
"Dark Knight" był świetny, ale "Rises" przebił go o głowę. Polecam każdemu i spokojnie wystawię ocenę 8,5.
Podejrzewam, że scena wybuchu z oddali miała sugerować, że Batman odstawił bombę na słuszną odległość, tak aby Gotham nie sięgnęły żadne reperkusje.
Tak jak napisałem wcześniej - szukanie w Batmanie realizmu, jakimkolwiek Batmanie, mija się z celem. To jest świetna opowieść, świetne kreacje bohaterów, próba dodania wymiarów, głębi postacią często jednowymiarowym, bo komiksowym. Może jakieś dywagacje na tematy szersze niż sam film, ale zaserwowane w znośny i przyjemny sposób. Mi niedopatrzenia i dziury w filmie zupełnie nie przeszkodziły dobrze się na nim bawić, powiem więcej - kilka z nich stało się tematem żartów wśród mnie i moich znajomych. I jest fajnie.
Btw., czy tylko mi się wydaje, że darcie pyska przez Batmana w kierunku Bane'a WHERE IS THE DETONATOR, metodą na sowieckiego speca od przesłuchań, było cichym uchyleniem kapelusza w stronę kultowego już w sieci WHERE ARE THEY z TDK? Ja naprawdę miałem problem w kinie, żeby nie parsknąć głośnym śmiechem podczas tej sceny.
Damn, wracająć do CW jest tak napisana, ale Anne zabrakło naturalności w odgrywaniu tej postaci, trochę na siłę, wymuszone, brakowało jej takiego luzu i wczucia się w postać imho. Sry z dubel.
WHAT KILLED ZE DINOSAURS!?
Nolan kończy, ale temat zostawił otwarty. Miejmy nadzieję, żeby ktoś czegoś pokroju BiR nie popełnił. Catwoman miała swoje dylematy - stąd właśnie moje skojarzenie z Arkham City. Uciec z Gotham, czy ratować Batmana, uciec z Arkham City czy...Ratować Batmana? Podobieństwo jest nader duże.
Zaczynając od zalet i punktów najmocniejszych, te ukazałeś w całej rozciągłości swą recenzją - zarówno jej formą, jak i treścią.
Udało się stworzyć antagonistę zaskakującego i niesztampowego. Dziwna, pokraczna maska z modulatorem głosu, który nie brzmi jak standardowe, basowe pomruki wszelkich superłotrów? Kawał chłopa, lecz bez umięśnienia hiperatlety? To grozi naszemu naczelnemu straszydłu śmiesznością. Rzecz jednak w tym, że Bane straszydłem nie jest. Nie jest tak przewidywalny w swych reakcjach jak Joker (paradoksalnie). Czy jest to postać "lepsza" od klauna? Ani lepsza, ani gorsza, nie ma między nimi skali porównania. Obie zagrano bardzo dobrze, na zupełnie różne sposoby, gdyż zupełnie inny był charakter i sens obu postaci.
Sposób w jaki połączono Bane'a i Wayne'a, cała droga z góry na dół i z powrotem głównego bohatera, również została skonstruowana i wprawiona w ruch sprawnie, smacznie i dynamicznie. Ma to nastrój, ma to sens, ma również pewną emocjonalną i intelektualną głębię. Bez przesady, rzecz jasna, bez psychodramy i hamletyzowania, lecz również bez banałów i pójścia na łatwiznę.
"Catwoman" w klasycznym wydaniu, a także we wszystkich późniejszych, aż do trumny z Halle Berry, nad którą pomilczę z całych sił, stała się symbolem tandeciarstwa i prymitywnej pornografii w wersji soft-przedszkolnej. Gdy usłyszałem, że ma się ona pojawić w tej części, jęknąłem w obawie przed zepsuciem nastroju i poziomu fabuły, jaki zbudowano na parze Joker - Two Face. Jednak w tej wersji kobieta kot nie jest ani upierdliwa, ani rażąco naiwna. Mało tego, moim osobistym, męskim zdaniem, najlepiej oddano jej charakter i aurę zmysłowej seksualności. I to pomimo faktu, że Anne Hatheway w poprzednich rolach nie wzbudzała u mnie szczególnie silnych... emocji...
Dalej - muzyka. Choć, powiedzmy sobie szczerze, czy Zimmer kiedykolwiek stworzył nie-dobrą ścieżkę dźwiękową? Wielkie uznanie jednak za dodanie nowej jakości, nie kopiowanie tego samego, przy zachowaniu specyficznego nastroju i pompatyczności. Montaż - kolejny świetny kawał roboty, ale w tych kategoriach akurat za darmo Oscarów nie rozdają.
Gorzej rzecz ma się z fabułą jako całością, wszelkimi jej dziurami, nierównościami, których jest naprawdę sporo. O wiele więcej, niż w poprzedniej części i o wiele więcej, niż być powinno. Kolejne wątki, sceny, niektóre rozwiązania, powodowały, że w trakcie seansu moja opinia o filmie zmieniała się w sinusoidę - od "9/10" przy wątkach Bane'a, po "6/10", "...5/10..." przy kolejnych, obraźliwych dla intelektu widza oraz dotychczasowej staranności wykonania momentach. Nie chodzi o analizowanie z pełną powagą konstrukcji bomby, tego kto gdzie strzelił i dlaczego nie trafił, bo faktycznie jest to równie zasadne, jak pytanie, czemu garnitur Bonda nigdy się nie gniecie. Jednak część poprzednia stanowiła całość o równym poziomie i szeroko zakrojonej, spójnej intrydze. Mogła nas zaskoczyć choćby przez fakt posiadania pozoru realności, czego brakowało zarówno pierwszej, jak i tej odsłonie "Batmana". W "The Dark Knight" na mej twarzy ani razu nie pojawił się uśmiech politowania, tutaj kilkukrotnie. Nie powinno tak być.
Co jeszcze mi się nie podobało? Szarpane ujęcia, czego nie liczę na minus montażystom, lecz reżyserowi. Bywało, że widz nie nadążał za akcją lub raczej nie nadążał za nią sens i fabuła. Końcowe rozwiązanie wątku dziecka al'Ghula (nie miłości Bane'a, to mi nie przeszkadza) - wymuszone, wrzucone na szybko, byle by było jeszcze jakieś "och!" przed końcem filmu. A nie ma, bo nie zaskakuje, lecz rozczarowuje. Sama postać Mirandy Tate jest całkowicie pozbawiona sensu przez cały film - nie mamy pojęcia kim jest, dlaczego w ogóle pojawia się w filmie i firmie Wayne'a, nie wiemy po co wciąż biega po ekranie, ani z jakiej to irracjonalnej przyczyny Wayne'a ot tak powierza wszelkie swe sekrety i po stokroć złamane serce perfekcyjnej (niezbyt pięknej) nieznajomej. I nie w tym rzecz, że to wszystko tajemnice, których wyjaśnienie spływa na nas w ostatniej pół godzinie seansu z potężnym "Ahaaaaa...!". To po prostu spore, niepotrzebne rozczarowanie.
Sekwencje walk - słabe. W części poprzedniej dużo lepsze. Nie muszą być salta na kiju i akrobatyka siłowa, lecz coś bardziej dopasowanego do charakteru postaci. Pierwsze starcie Bane - Batman, ok, pokazano to, co było istotne. Starcie finałowe - bez pomysłu, bez polotu, nieatrakcyjne i zakończone źle. Ot, kilkudziesięcioosobowa ustawka z nieciekawą walką wieczoru, zakończonej iście molierowskim strzałem z motoru w twarz.
Miłe zaskoczenie wątkiem Blake'a oraz jego końcówką. Furtka uchylona delikatnie, z wyczuciem, spodobało mi się, bo można tu było napchać dużo więcej bylejakości i banału. Alfred - kolejna obok Bane'a, najmocniejsza strona tego filmu.
Koniec końców - 7,5/10. Gdy obejrzę jeszcze parę razy, zapewne wzrośnie lub spadnie o punkt, niemniej polecam. Również tym, którzy tak jak ja mieli niebotyczne wymagania po Ledgerze-Jokerze i Evereście jakości, na który wspiął się Nolan w poprzedniej części.
Podsumowując - ja daję 7/10. Dobry film, dobra kontynuacja niektórych wątków, niezłe zakończenie niepozostawiające żadnego poczucia niedosytu, interesujący antagonista (choć Jokera bardziej wolę), ale no cóż... "Mrocznemu Rycerzowi" nie dorasta. Ja przy pierwszej godzinie się wynudziłem, a i zabrakło mi też tej genialności poprzedniej części.
Honest Trailer
A co do filmu, to zgadzam się z przeważającą częścią komentarzy - też uważam, że 2 część była nieco lepsza niż ta. Świetnie ujął to Wiciu; uśmiechy politowania nie powinny się pojawiać. A pojawiały. I tak jak "The Dark Knight" śmignął mi sam nie wiem kiedy, tak tu miałem czas zastanawiać się, w którym momencie filmu jestem i ile jeszcze zostało. Film bardzo fajny, bez dwóch zdań, ale z dwójką przegrywa.
Ogólnie - choć z kina wychodziłem zadowolony, niemniej spodziewałem się czegoś lepszego. Twist końcowy rozczarował mnie, psując tę całą relacje na linii Bane - Batman. Nie dość, że ten ostatni, stał się z bossa jakimś minionem, to jeszcze jak na dobitkę, zakończenie jego wątku jest.... takie z dupy. Ten film nie potrzebował zwrotu akcji. "Mroczny Rycerz Powstaje" - to nie część druga, gdzie sekwencja wydarzeń wprowadzanych w ruch przez nieobliczalnego Jokera, miała nas porwać i wbić w fotel. Tu mieliśmy mieć film o bohaterze, jego kryzysie, przezwyciężeniu go itp. Opowieść skupioną wokół postaci.
Ps Ostatniej walce Ktul zarzuca - "bez pomysłu". Przepraszam najmocniej, ale puść sobie ją jeszcze raz i porównaj do pierwszej. W dużej mierze powtarza schemat z odwróceniem ról. Mamy sekwencję w której inicjatywa należny do Bane'a, przesilenie i pod koniec jego desperacką, zwierzęcą wręcz walkę z Zamaskowanym Krzyżowcem.
Wracając jeszcze raz do kanonu, którego Nolan tu nie odzwierciedlał, a jedynie przerabiał całkowicie po swojemu - pierwsza walka Bane'a z Batmanem miała miejsce po 3 bitych miesiącach ścigania wszystkich arcyłotrów wypuszczonych z Arkham przez Bane'a. Gdy nietoperek wraca po tej pościgowej epopei, zmęczony jak koń po westernie, w swoim własnym salonie zastaje świeżutkiego jak jutrzenka Bane'a, który skopuje go ze schodów i dziwi się, dlaczego facet nie ma siły z nim walczyć. Nie ma tu przełożenia na wizję Nolana, w "Dark Knight Rises" przegrana Mrocznego Rycerza w pierwszej walce symbolizuje zupełnie inne wartości.
Druga walka, przegrana przez Bane'a (nie mówię tu o tej z Azraelem), jest starciem bardziej wyrównanym, choć wynikającym i tak wbrew woli Batmana, który chciał ratować ludzi przed eksplozją budynku. Bane uparł się, że weźmie na Batmanie odwet za łomot i upokorzenie, które sprawił mu psychopata Azrael. Wywiązuje się walka, w której ostatecznie zrywem woli wygrywa Batman. Jak chciałbyś doszukać się tego w tym finale paraolimpijskich zapasów z finału produkcji Nolana?
Dodaj komentarz